Trudno pojąć, dlaczego redaktor naczelny Wyborczej przejmuje się katolicką etyką seksualną, a już leżąca mu na sercu sprawa celibatu mojego i moich współbraci w kapłaństwie jest wzruszająca
"Idziemy" nr 21/2013
Nie wiem, czy abp Józef Michalik miał jakiś przeciek o publikacji planowanej w „Gazecie Wyborczej”, kiedy mówił, że „nie ma prawa reformowania Kościoła ten, kto jest poza nim”. Zaledwie dwa dni później w „Wyborczej” ukazał się bowiem artykuł Adama Michnika „Dokąd idzie Franciszek”. „Gesty nowego papieża – godne szacunku i uwagi – nie odpowiadają na pytania, przed którymi staje dzisiaj Kościół” – czytamy już we wstępie. Widać, że miodowy miesiąc papieża Franciszka w niektórych mediach się kończy.
A na jakież to pytania musi dzisiaj Kościół, według redaktora „Wyborczej”, pilnie odpowiedzieć? Jak mantra pojawia się oczekiwanie na „nowe słowo w sprawie roli kobiet w Kościele, w sprawie etyki seksualnej, celibatu, antykoncepcji czy in vitro”. I ciągłe „oczekiwanie” ustosunkowania się do pedofilii wśród księży i skandali korupcyjnych w Kościele. Bardziej niż uzyskanie odpowiedzi zdaje się jednak autora interesować ciągłe stawianie Kościoła pod pręgierzem zarzutów. Przy całej swojej inteligencji autor musi przecież wiedzieć, że wobec wspomnianych zagadnień Kościół wielokrotnie zajmował stanowisko. I nic się w tej kwestii nie zmieniło. Kościół nie jest bowiem prywatnym Kościołem Franciszka, Benedykta ani Jana Pawła.
Doprawdy trudno pojąć, dlaczego redaktor naczelny „Wyborczej” przejmuje się katolicką etyką seksualną, a już leżąca mu na sercu sprawa celibatu mojego i moich współbraci w kapłaństwie jest wzruszająca. Chyba że jest w tym jakieś drugie dno, bo chyba sam o kapłaństwie nie myśli? Podobnie kiedy autor oczekuje od papieża Franciszka, aby zerwał z „koncentracją niektórych biskupów na sprawach seksu” i przypomniał że „człowiek – oprócz seksu – posiada także duszę”. Czy pisze to w trosce o większe uduchowienie Kościoła, czy namawia do dezercji od ludzkiej codzienności?
Czytając artykuł można dojść do wniosku, że jednym z najważniejszych wyzwań dla nowego papieża jest pacyfikacja Radia Maryja, Telewizji Trwam oraz związanych z nim środowisk. To one, jeśli dobrze odczytuję myśl autora, mają być w Kościele rozsadnikiem integryzmu, któremu towarzyszy „przekonanie, że Kościół może działać pomyślnie jedynie w strukturach ustroju autorytarnego, a wszelkie próby dialogu i życzliwego współistnienia z nowoczesną kulturą demokratyczną prowadzą do marginalizacji Kościoła i są elementem wielkiego spisku liberalno-żydowsko-masońskiego wymierzonego w Kościół katolicki”. Michnik odwołuje się do przestróg zarówno przed dziedzictwem integryzmu, jak i iluzją progresizmu, jakie kierował w swoim czasie do Kościoła prof. Leszek Kołakowski. Przy czym, o ile współczesnych kontynuatorów integryzmu rozpoznaje w środowiskach radiomaryjnych, o tyle jakby za wymarłych uznaje progresistów, którzy gotowi są zawierać sojusz ze wszystkim i „wyznają hasła egalitaryzmu, nawet jeśli wedle wszystkich doświadczeń muszą one zmierzać do zniszczenia chrześcijaństwa na mocy własnych założeń”.
Czyżby redaktor „Wyborczej” nie zauważył, że także progresistom można przypisać spadkobierców, choćby w postaci tzw. „Kościoła otwartego”, do którego reprezentantów „Wyborcza” tak chętnie się odwołuje, również w przywoływanym tekście? Czemu zatem służy straszenie nas integrystami i podgrzewanie atmosfery oczekiwania na karcące ich słowa papieża Franciszka? Może właśnie odwracaniu uwagi od lansowanego w „Wyborczej” tzw. Kościoła otwartego, który z determinacją samobójcy uczestniczy w budowaniu utopii „społeczeństwa otwartego”?
opr. aś/aś