Soli Deo

To nie Prymasowi, ale nam potrzebne jest jego wyniesienie na ołtarze. On – jak głęboko wierzę – już cieszy się chwałą świętych w niebie.

To nie Prymasowi, ale nam potrzebne jest jego wyniesienie na ołtarze. On – jak głęboko wierzę – już cieszy się chwałą świętych w niebie.

Smuci mnie decyzja o „bezterminowym zawieszeniu” beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia. Przyjmuję argumenty metropolity warszawskiego kard. Kazimierza Nycza, że Prymas był wielką osobowością, powszechnie znaną, i wynikające stąd pragnienie umożliwienia udziału w jego beatyfikacji licznym gościom z kraju i zza granicy. Wiem, że bez osobistego zaangażowania kard. Nycza proces beatyfikacyjny Prymasa ślimaczyłby się jeszcze przez kolejne ćwierćwiecze. Ale to „bezterminowe zawieszenie” nie brzmi dobrze. Szczególnie że nie brak takich, dla których ta beatyfikacja jest solą w oku.

To nie Prymasowi, ale nam potrzebne jest jego wyniesienie na ołtarze. On – jak głęboko wierzę – już cieszy się chwałą świętych w niebie. Mam na to swoje dowody. Zawsze, ilekroć w moim kapłańskim życiu coś się wali, idę do sarkofagu mojego Prymasa, by popatrzeć w jego mądre, dobre oczy – tak świetnie odmalowane na stojącym obok obrazie – i zwierzyć się w jego obecności przed Bogiem. Prymas zawsze pomaga. Musi zatem być świętym. Prywatnie mamy prawo wzywać jego wstawiennictwa. Ale chciałoby się móc to już robić także publicznie, w liturgii Kościoła. Do tego nie potrzeba wielkich uroczystości, tylko ogłoszenia dekretu beatyfikacyjnego Ojca Świętego.

Zazwyczaj papieską decyzję o dołączeniu sługi Bożego do grona błogosławionych ogłasza prefekt Kongregacji ds. Kanonizacyjnych. Ale tym razem funkcję legata papieskiego mógłby w drodze wyjątku pełnić choćby metropolita warszawski. Byłoby to nawet wymowne nawiązanie, bo i Prymas w okolicznościach utrudnionych kontaktów Kościoła w Polsce ze Stolicą Apostolską dostawał od papieża szczególne uprawnienia. Jeśli świętość Prymasa dojrzewała w przymusowym odosobnieniu, to nie przyniosłoby mu ujmy, gdyby również promulgacja tej świętości odbyła się w z rzadka wypełnionej archikatedrze.

Polska potrzebuje takiego patrona w czasach zarazy i w miesiącach – szybkiego, daj Boże – wychodzenia z jej skutków. Zresztą, kto wie, czy Prymas pospołu z Janem Pawłem II, Faustyną i innymi polskimi świętymi nie wyprosiłby nam u Boga ustania epidemii właśnie przed 7 czerwca? Ja wciąż wierzę w cuda. Wstawiennictwo i myśl Prymasa są dla nas szansą, aby uchronić Polskę przed wybuchem rewolucyjnego zamętu, którego sygnały już pojawiają się choćby w Niemczech, Wielkiej Brytanii i Francji. Pogorszenie materialnych standardów życia zwykle bowiem prowadzi do zamieszek. Warto zawczasu prześledzić okoliczności rewolucji francuskiej czy drogę Hitlera do władzy i przyjąć świat wartości Prymasa.

Skoro jednak prywatnie można się modlić za wstawiennictwem Prymasa, to się módlmy. Jedną z najważniejszych przesłanek do beatyfikacji jest bowiem istnienie kultu. Na tej podstawie Jan Paweł II uznał świętość bł. Jadwigi Królowej – po sześciuset latach! Podobnie po setkach lat wyniesiony został na ołtarze św. Andrzej Bobola. Stało się to wówczas, kiedy był Polsce najbardziej potrzebny. A intencji do modlitwy za wstawiennictwem Prymasa nie brakuje. Weźmy choćby jego Śluby Jasnogórskie i módlmy się o wypełnienie przez nasz naród zawartych w nich zobowiązań. One wciąż czekają na spełnienie. Jakże nieśmiało na ich tle brzmiał Akt Zawierzenia odczytany 3 maja na Jasnej Górze przez szefa polskiego episkopatu abp. Stanisława Gądeckiego. Jeśli będzie żywy kult Prymasa, to będzie i beatyfikacja.

Tematem tego numeru „Idziemy” są słowa: „Religia czy duchowość?”. To ważne rozróżnienie w czasach, kiedy głowę podnosi zorganizowany anty-Kościół (mówił o nim wprost kard. Karol Wojtyła dwa lata przed wyborem na tron Piotrowy). Jedną z jego metod jest zastępowanie religii duchowością. O ile bowiem religia jest relacją człowieka do Boga lub innego sacrum uznawanego przez wiernych za obiektywne, o tyle duchowość – jak wyjaśnia u nas ks. prof. Robert Skrzypczak – jest sposobem wyrażania się ludzkiego ducha, a zatem czymś totalnie prywatnym. Każdy może i powinien mieć własną duchowość. Modną dzisiaj duchowością, zwłaszcza wśród celebrytów, jest joga, feng shui czy kabała. Tak rozumianą duchowość można sobie zmieniać do woli i bez konsekwencji. Nie jest to bowiem zdrada Boga, jak w przypadku porzucenia religii. Dlatego żadnej z duchowości nie trzeba traktować nazbyt poważnie. I o to właśnie chodzi w dyktaturze relatywizmu i w społeczeństwie otwartym.

Musimy bronić się przed modnym zastępowaniem religii duchowością. Bo choć istnieje również duchowość chrześcijańska – nawet w tysiącach odmian – to chrześcijaństwo nie jest duchowością, ale religią: relacją między człowiekiem i Chrystusem, Jedynym Zbawicielem Świata. Tak oto wracamy do prymasowskiego Soli Deo.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama