Rozpoczynanie nowego roku kalendarzowego od uroczystości Świętej Bożej Rodzicielki jest dla nas oczywistością. Nie zawsze jednak tak było.
Datę tej uroczystości na 1 stycznia wyznaczył dopiero papież św. Paweł VI w ramach reformy liturgicznej z roku 1969. Wcześniej oddawano cześć Najświętszej Maryi Pannie jako Bożej Rodzicielce w innym terminie.
Ustanowienie specjalnego święta wiązało się z obchodami 1500. rocznicy Soboru Efeskiego (431 r.), na którym to ogłoszono Maryję Bożą Rodzicielką. Datę święta papież Pius XI wyznaczył pierwotnie na 11 października. Praktycznie od zakończenia Soboru Efeskiego cześć Maryi jako Matce Bożej oddawano w wielu zakonach i Kościołach lokalnych np. przy okazji obchodów kolejnych rocznic poświęcenia świątyń pod Jej wezwaniem. 1 stycznia, czyli ósmego dnia po Bożym Narodzeniu, kiedy to należało obrzezać Dziecię i nadać mu imię Jezus, Kościół świętował właśnie to wydarzenie.
Poświęcenie pierwszego dnia w nowym roku czci Matki Bożej jest zarazem daniem Jej całemu Kościołowi za przykład chrześcijańskiego przeżywania czasu. Ona ma być dla nas patronką codziennego kroczenia przez życie z Synem Bożym, który za sprawą Ducha Świętego stał się pod Jej sercem jednym z nas. Chociaż od tego momentu zaczęliśmy potem naszą rachubę czasu, to dla Maryi wcielenie Chrystusa miało znaczenie bardziej egzystencjalne niż chronologiczne. Bóg wszedł w Jej życie fizycznie, namacalnie. Stał się Jej Synem i domownikiem.
Ona w niepowtarzalny sposób uczestniczyła w Jego życiu. Karmiła Go własną piersią, otulała w stajence, niosła do świątyni, by dopełnić ofiarowania, i uciekała z Nim do Egiptu przed mieczem Heroda. Towarzyszyła Jego dorastaniu, uczyła pierwszych słów, podtrzymywała, gdy stawiał pierwsze kroki. Dla Niego wstawała w ciągu nocy, gotowała strawę, sprzątała izbę, tkała odzienie i prała. Powszednie czynności nabierały niezwykłej wartości, gdyż były skierowane ku Chrystusowi. Szara codzienność, upływające dni i lata, w życiu Maryi na zawsze już zostały uświęcone i naznaczone obecnością Chrystusa. Nawet wtedy, gdy Jezus powrócił do Ojca, Ona – jak zapisał św. Łukasz – zachowała i rozważała w swoim sercu wszystko, co On powiedział, co uczynił i czego doświadczył.
Nie wiemy, co nam przyniesie nowy rok. Wchodzimy w ten czas z niepokojem, troską i pragnieniami, które wyrażamy w noworocznych życzeniach. Chciałoby się, żeby wreszcie ustała rosyjska wojna przeciwko Ukrainie, której skutki pośrednio my też odczuwamy. Niespotykana od II wojny światowej fala uchodźców, kryzys energetyczny i gospodarczy, dwucyfrowa inflacja i gigantyczne nakłady na zbrojenia w związku z zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa ze strony Rosji – to wszystko generuje koszty, które my również ponosimy. Do tego wciąż jeszcze tląca się gdzieś w tle pandemia COVID-19 i dziwna prawidłowość historyczna, że w efekcie wojen i kryzysów często wybuchają rozruchy społeczne i rewolucje. Dlatego w ten niespokojny czas musimy wejść jak Maryja: z Chrystusem. Tylko On może nadać temu wszystkiemu sens i nawet ze zła wyprowadzić dobro.
Początek roku to również czas wizyty duszpasterskiej, zwanej kolędą. Pierwszy raz po dwóch latach przerwy spowodowanej pandemią księża mogą podjąć próbę spotkania wszystkich mieszkańców swoich parafii – nie tylko tych, którzy do kościoła chodzą, ale i tych, którzy przestali tam uczęszczać. Skutkiem pandemii jest bowiem i to, że w zależności od środowiska do świątyń nie wróciło od 20 do 40 proc. wiernych. Nie rozstrzygając o tym, co jest przyczyną, a co skutkiem, pogłębia się również obcość między duszpasterzami i wiernymi, zwłaszcza tymi młodszymi, którzy „nie czują” już potrzeby religii i duszpasterstwa. Duszpasterze zaś, po doświadczeniach „zastępczych form kolędowania” w pandemii, często nie mają ochoty pukać od drzwi do drzwi w poszukiwaniu owiec, które im poginęły. Łatwiej jest pójść tylko tam, gdzie księdza zapraszają. Ale czy tak właśnie nie zaczyna się systematyczny zjazd w dół?
Nie przypadkiem pytania o tegoroczne kolędowanie stawiamy abp. Grzegorzowi Rysiowi, któremu nie brak gorliwości w poszukiwaniu dróg dotarcia do człowieka z Ewangelią ani odwagi w mówieniu prawdy, choćby i niewygodnej. Rozmawiamy o tym również z wieloma świeckimi i kapłanami z różnych diecezji. Warto się nad tym wspólnie zastanowić. Bo ostatecznie sprowadza się to do kwestii miejsca i roli Chrystusa w naszym Kościele.