Zamiast o to, dlaczego Ulmowie narażali swoje potomstwo, trzeba pytać o to, jakim prawem Niemcy mordowali niewinne polskie dzieci. To nie Ulmowie są winni śmierci całej swojej rodziny, ale ich oprawcy!
Prośba kard. Kazimierza Nycza, żeby beatyfikacji rodziny Ulmów nie wykorzystywać do beatyfikacji „takiego czy innego narodu” jest czymś oczywistym. Ale budowanie na tym narracji, że Ulmowie byli w swojej postawie absolutnym wyjątkiem wśród Polaków, jest manipulacją. Trzeba bowiem pamiętać, że w samej Markowej były także inne rodziny ukrywające Żydów. Od Ulmów różniły się tylko tym, że ich nikt nie zadenuncjował.
Wiktoria i Józef Ulmowie nie prosili się o kłopoty. Trzeźwo myśleli o przyszłości swojej i swoich dzieci. Byli ubodzy, ale mieli swoją chłopską godność, zakorzenione katolickie zasady i szlachetne marzenia. Wiele mówią zachowane po nich fotografie. Wykonywał je w większości sam Józef Ulma skonstruowanym przez siebie aparatem. Tylko na niektórych widać, że migawkę zwalniał ktoś inny. Na tych zdjęciach najczęściej jest Wiktoria (mężczyźni lubią fotografować ukochane kobiety). Często bohaterowie pozują z książką, dzieci z zeszytem i ołówkiem. To pokazuje ich aspiracje, bo sztuka pisania i czytania nie była w tamtych czasach powszechna. Dzieci są na zdjęciach na bosaka i w samych koszulinach. Na jednej z fotografii pojawia się Józef jako kierownik spółdzielni mleczarskiej. Warto zwrócić uwagę na jego buty, bo chyba bez nich nie wyglądałby tak ubogo. Jak mogli, tak nie dawali się biedzie. Ale co można było zrobić, gospodarując na trzech morgach (ok.
Żydzi, których przyjęli pod swój dach, podobnie jak ci, którym Józef wcześniej przygotował kryjówkę w lesie, byli przed wojną na tle Józefa i Wiktorii bogaczami. Szczególnie Goldmanowie z Łańcuta, którzy handlowali bydłem, skupując je od okolicznych wieśniaków. Relacje między tymi dwoma grupami były rozmaite, jak to między pośrednikiem w handlu a producentem, który często czuje się wykorzystywany. Ale wojna i eksterminacyjna polityka hitlerowskich Niemiec najpierw wobec polskich elit, a następnie wobec starozakonnych (tak mówiono o Żydach w polskich kościołach) sprawiły, że animozje poszły w zapomnienie. Ważne było, że ten drugi to bliźni, jak w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie.
Ryzyko związane z pomaganiem Żydom było śmiertelne. Niemcy na ziemiach polskich rozstrzeliwali bez wyroku nie tylko tych, którzy przechowywali Żydów lub okazywali im choćby najmniejszą pomoc, ale również tych, którzy wiedzieli o rodzinach przechowujących Żydów i na nie nie donieśli. Pod karą śmierci zmuszali mieszkańców wsi do udziału w obławach na Żydów. Wystarczyło oskarżenie ze strony jakiegoś folksdojcza o brak zaangażowania w obławie, żeby zostać rozstrzelanym. Przechowanie jednego Żyda w tych warunkach wymagało dyskrecji i podjęcia ryzyka nierzadko przez całą wieś. Do tego trzeba uwzględnić trudności aprowizacyjne. Niełatwo było zdobyć żywność dla dziewięcioosobowej rodziny i ośmiorga „gości”. Próba spieniężenia czegokolwiek pochodzącego od Żydów, żeby kupić dla nich żywność, też była karana śmiercią.
Ulmowie i ich dzieci przypieczętowali swój heroizm krwią 24 marca 1944 r. o świcie. Ale heroizmem naznaczony był każdy ich dzień przez te półtora roku, kiedy w jednoizbowej chacie okrywali i żywili starozakonnych. Dzisiaj można usłyszeć pytanie, czy Józef i Wiktoria mieli prawo aż tak narażać swoje dzieci. W świetle niemieckich rozporządzeń takiego prawa nie mieli! Z perspektywy ludzi niewierzących w Boga prawo do narażania swoich dzieci na śmierć w imię własnych przekonań jest co najmniej dyskusyjne. Można pytać, czy wolno wystawiać na ryzyko śmierci swoich najbliższych, aby od pewnej śmierci ocalić obcych. Podkreślam, że chodziło o ryzyko, ponieważ innym rodzinom w Markowej udało się przeżyć i uratować 21 Żydów. Wówczas uzasadnione będzie również pytanie o prawo wydawania na świat dzieci w czasie okupacji, o prawo wychowania dzieci do patriotyzmu w czasie zaborów czy o prawo wychowania dzieci w wierze w czasie religijnych prześladowań. Tylko z ewangelicznej perspektywy można powiedzieć, że mieli prawo. Podejmując ryzyko dla siebie i dla swoich dzieci w imię tego, w co święcie wierzyli, Wiktoria i Józef Ulmowie zapewnili swoim dzieciom to, czego pragnęli dla siebie: świętość.
Zamiast o to, jakim prawem Ulmowie narażali swoje dzieci, trzeba pytać o to, jakim prawem Niemcy mordowali niewinne polskie dzieci. To nie Ulmowie są winni śmierci swoich dzieci. Próba osądzania świętych odwraca uwagę od odpowiedzialności zbrodniarzy.