Kościół a ubóstwo

Pieniądze same w sobie nie są grzeszne, jest takie dopiero zbytnie przywiązanie do nich

Pieniądze potrafią zawrócić w głowie niejednemu. Ich kult zazwyczaj prowadzi do ogromnego wyniszczenia duchowego człowieka. To chyba wszyscy wiedzą, albo przynajmniej przeczuwają. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, że przeciwny mu kult ubóstwa — wydawałoby się, że zgodny z chrześcijaństwem, bo przecież Chrystus był ubogi i głosił konieczność pozbywania się majątku — może być równie szkodliwy.

Podczas dyskusji na temat Kościoła z wojującymi ateistami lub antyklerykałami prędzej czy później zawsze pojawia się problem bogactwa Kościoła. Pytają oni wtedy, jak to możliwe, że nasze świątynie, same w sobie okazałe i wyszukane, przystrojone są obrazami w złotych ramach czy rzeźbami noszącymi korony z drogiego kruszcu, że kapłan posługuje się kielichami zdobionymi przez klejnoty, a papieże przez wieki nosili mało skromne szaty, skoro Chrystus nakazywał ubóstwo („Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie” — Mk 10,21). Czy nie lepiej byłoby to wszystko sprzedać i pieniądze rozdać ubogim, tak jak radzi Pan Jezus?

Chrystus nie głosił absolutnego ubóstwa

W Piśmie Świętym opisane jest także wydarzenie znane jako namaszczenie lub uczta w Betanii. Podczas wizyty w tej miejscowości Marta, siostra wskrzeszonego z martwych Łazarza, wylała na stopy Pana Jezusa drogocenny olejek. Ten przejaw przepychu i nadmiaru bogactwa nie uszedł uwadze Judasza Iskarioty, który powiedział: „Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim?” (J 12,5). Właściwie tylko zacytował swojego Pana, prawda? Jezus nie pochwalił jednak zmysłu charytatywnego swojego ucznia. Zamiast tego odpowiedział: „Przechowała to, aby [Mnie namaścić] na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze macie” (J 12,7—8). Według Jezusa możliwe jest więc wykorzystanie dóbr materialnych do odpowiedniego uczczenia gościa czy Boga.

Chrystusowi nie przeszkadzały pieniądze jako takie, tylko zbytnie przywiązanie do nich. W końcu sam brał udział w uczcie w domu bogacza, korzystał z pieniędzy Marii Magdaleny (nawiasem mówiąc, nie wiadomo, czy nie były one zdobyte w nie do końca święty sposób), a podczas wystawnego wesela w Kanie Galilejskiej jeszcze przyczynił się do wzrostu jego wystawności, zamieniając wodę w wyśmienite wino.

Jasne jest, że gdybyśmy mieli jedyne sto złotych w kieszeni, i nic poza tym, i musieli wybrać: albo nakarmimy człowieka, który na naszych oczach umiera z głodu, albo ozdobimy jakąś figurę świętego, to wybralibyśmy to pierwsze i nikt w Kościele (ani w ogóle nikt przy zdrowych zmysłach) nie miałby wątpliwości, które z tych zadań jest ważniejsze. Nie jesteśmy jednak w takiej sytuacji. Mamy, nawet jako społeczeństwo subiektywnie dosyć biedne, wystarczająco dużo pieniędzy, by zrobić i jedno, i drugie. Nie wierzysz? Wystarczy, że masz jakiekolwiek pieniądze w banku i trochę drobnych w portfelu, i już należysz do 8 procent najbogatszych ludzi świata. Jedzenie w lodówce, ubranie w szafie, dach nad głową i łóżko do spania sprawiają z kolei, że masz więcej niż 75 procent ludzi.

Mamy na świecie — w co może trudno uwierzyć — wystarczająco dużo jedzenia, by nakarmić każdego, i wystarczająco wody, by nikt nie chodził spragniony. Problem w tym, ze są one nierównomiernie rozdystrybuowane, przez co my na Zachodzie możemy sobie „pozwolić” na marnowanie jedzenia (w Polsce wyrzucamy 9 milionów ton jedzenia rocznie) i nierozsądne gospodarowanie wodą. Możemy też np. tworzyć do niczego niepotrzebną, ciągle rozrastającą się biurokrację, która jest studnią bez dna i tylko marnuje nasze środki. A co, stać nas!

Jesteśmy w każdym razie w sytuacji, gdy możemy jednocześnie i nakarmić głodnych, i ozdobić nasze świątynie tak, by były ładne, okazałe i sprzyjały modlitewnemu nastojowi. Demagogią, którą posłużył się Judasz i którą próbują posługiwać się osoby wytykające zbędne bogactwo kościołów, jest przeciwstawianie tych dwóch zadań i wymaganie wybierania tylko jednego, tak jakby nie można było wybrać obu.

Czym jeździ Twój proboszcz?

Gdy mowa o pieniądzach w Kościele, nie może nie pojawić się temat samochodów księży, które oczywiście zawsze są za drogie i za dobre. Jak wiadomo, czasem bywają za drogie i za dobre, ale... weźmy pod uwagę, że gdybyśmy próbowali zdefiniować, co to znaczy „odpowiedni samochód dla księdza”, to każdy znawca motoryzacji wskazałby trochę inną półkę cenową. Dlaczego? Bo każdy ma inne doświadczenia z autami, sam dysponuje innym budżetem i inne ma potrzeby, więc co innego rozumie przez słowa „niedrogi” i „dobry”. Nie ma takiej półki cenowej, która sprawiłaby, że auto będzie w sam raz dla księdza i nikt nie będzie się czepiał. Zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że jest za drogie. Nawet gdyby księża zaczęli przywdziewać dziurawe sutanny i jeździć pokrzywionymi rowerami, to ktoś powie, że przecież mogą chodzić na piechotę, a rower należy oddać jakiejś potrzebującej rodzinie.

W ostatnich miesiącach w polskim internecie furorę robią memy z nosaczami sundajskimi. Te sympatyczne zwierzątka symbolizować mają typowo polskie wady: zazdrość, radość z czyjegoś nieszczęścia, cwaniactwo, sknerstwo itp. Jeden z najbardziej znanych memów przedstawia tegoż nosacza i podpis: „Somsiad kupił nowe auto. Ciekawe, skąd wziął na to pieniążki?”. Za każdym razem, gdy słyszę narzekania na to, że któryś ksiądz ma za drogie auto, nie mogę się pozbyć wrażenia, że wynika ono z tej samej mentalności, którą wyśmiewają memy z nosaczami. Z reguły nie jest to troska o dobro Kościoła, bo niewielu znam wierzących, którzy by się emocjonowali kwestią samochodu swojego proboszcza. Znam za to wielu antyklerykałów, którym dobro Kościoła raczej nie leży na sercu, wręcz przeciwnie, i dla których auto księdza to ważny element światopoglądu.

Kościół jak Chrystus

Gdy przyjrzymy się zarzutom stawianym Chrystusowi i Jego uczniom, odkryjemy, że właściwie są to te same zarzuty, które wysuwa się dziś przeciwko Kościołowi. Możemy dzięki temu przypuszczać, że jako Kościół idziemy mimo wszystko dobrą drogą. Nie oznacza to oczywiście, że absolutnie nie ma problemu na przykład z księżmi, którzy zapomnieli, że trzeba wybrać: albo mamona, albo Bóg.

Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że ta alternatywa oznacza całkowitą konieczność odrzucenia pieniędzy. Kościół jest nadprzyrodzony, ale jest także osadzony na tym świecie i może korzystać z jego dóbr dla chwały Bożej. Mamonie służyć nie możemy, ale możemy sprawić, by mamona służyła Bogu — albo poprzez okazałą świątynię, albo poprzez pomoc ubogim. I to jest jedynie słuszny stosunek do pieniędzy. Nie odrzucanie ich, jakby sam kontakt fizyczny z banknotem o nominale większym niż 50 zł miał mi przekreślić zbawienie.

Ksiądz Robert Benson w świetnych "Paradoksach katolicyzmu" napisał, że „słusznym może być umieszczenie diamentów wokół szyi kobiecej, ale z pewnością słuszne jest umieszczenie ich wokół Kielicha Boskiej Krwi. Jeśli jakiś ziemski król nosi szaty ze złotogłowiu, czyż tym bardziej nie powinien ich nosić Król niebieski? Jeśli świat wykorzystuje muzykę, aby niszczyć ludzkie dusze, czyż Kościół nie może jej wykorzystać, aby zbawiać dusze? Jeśli marmurowy pałac jest odpowiedni dla prezydenta Republiki Francuskiej, jakim prawem ludzie odmawiają go Królowi królów?”.

Kult ubóstwa dla samego ubóstwa jest nawet niebezpieczniejszy niż kult pieniądza. Może być bowiem zwykłą pozą, przybraną na pokaz, po to, by inni widzieli, jak jestem ubogi, jak bardzo nie mam pieniędzy (taka postawa ma swoją nazwę: faryzeizm). Chrześcijaństwo jednak nie jest i nie może być religią pozorów, mniej liczy się to, jak człowiek wygląda i jakie wykonuje czynności, ważniejsze jest to, co go do tego motywuje i co myśli.

Pieniądze same w sobie nie są grzeszne, jest takie dopiero zbytnie przywiązanie do nich i robienie z nich bożka. Mając duże bogactwa, można przecież robić dużo większe dobre dzieła.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama