• Pytania o wiarę

Komu krzyż przeszkadza?

Carowie nie byli przecież przeciwnikami chrześcijaństwa. Dlaczego zatem polska przestrzeń publiczna im się raczej nie podobała? Zdaniem Zygmunta Krasińskiego, ich zamysłem było osłabianie polskiego katolicyzmu – pisze o. Jacek Salij OP.

W wierszu pt. Dzień dzisiejszy pisał, że zaborcom chodzi o to:

By nie stał żaden przed oczyma ludzi
Pomnik dni dawnych – by ziemia ta cała
Nagim – bez krzyżów – cmentarzem się stała,
Gdzie z snu wiecznego mój lud się nie zbudzi.


Oczyszczanie ziem polskich z krzyży, figur i kapliczek wzmogło się po upadku powstania styczniowego. Na przykład w roku 1871 carski gubernator przypomina biskupowi lubelskiemu swoje rozporządzenie sprzed czterech lat, że nie wolno bez pozwolenia władz policyjnych stawiać przydrożnych krzyży ani innych figur. Gubernator stwierdza, że jednak „często są stawiane te przedmioty, lecz bywają one następnie bez opieki i mogą być przyczyną smutnych wypadków. Dlatego wskazaną byłoby rzeczą i pożądaną, aby duchowieństwo wpływało na zmniejszenie liczby tych krzyży i figur, a koszty z tym połączone obracać raczej na potrzeby kościołów”.

Ale nawet w Polsce niepodległej pojawili się ludzie, podejmujący usuwanie krzyży z urzędów i sądów. Odnotujmy protest przeciwko takim akcjom Aleksandra Świętochowskiego, który, jak wiadomo, sam do katolicyzmu się nie przyznawał: „Sprawcy usuwania krzyża ze ścian instytucji publicznych to nie są mądrzy bezwyznaniowcy, przeciwnicy religii chrześcijańskiej, rewolucjoniści filozoficzni i społeczni – to są radykałowie bezmyślności”. Jego zdaniem, „krzyż pozostaje symbolem wartości najgłębiej i najszerzej pojmowanego humanizmu, niezależnie czy cześć krzyżowi oddaje wierzący czy niewierzący”.

Okupację niemiecką oraz bolszewicką pamiętamy przede wszystkim jako czas potwornego terroru, zbrodni ludobójstwa i wywózek na Sybir. Wprawdzie nasi wrogowie nie oszczędzili nam działań przeciwko naszym świętościom, ale jednak dopuścili się oni na naszych ziemiach zbrodni znacznie cięższych, i to o nich przede wszystkim pamiętamy. Toteż tylko tytułem przykładu przytoczę, co pisze na nasz temat Zenon Fijałkowski, w książce pt. Kościół katolicki na ziemiach polskich w latach okupacji hitlerowskiej: „Niemcy prowadzili również szeroko zakrojoną akcję niszczenia wszelkich obiektów kultu poza obrębem kościoła (krzyże i figury przydrożne, kapliczki, pomniki religijne), przy czym zobowiązano do usuwania tych obiektów pod karą pieniężną miejscową ludność. 

W jednym z raportów Delegata Rządu czytamy, że 11 sierpnia 1941 r. w Raciążku koło Ciechocinka władze niemieckie wezwały miejscową ludność do urzędu gminnego, po czym nakazano zebranym zniszczyć wszystkie kapliczki oraz usunąć krzyże przydrożne. We Wrześni nakazano usunięcie wszystkich pomników religijnych pod karą grzywny 400 RM”.

Również tylko tytułem przykładu, przywołam jeden epizod, świadczący o stosunku okupantów sowieckich do naszych świętości. Rzecz dzieje się w obozie w Griazowcu, dokąd przewieziono tych oficerów, których nie przeznaczono do Katynia: „Pamiętam jeden spektakl teatralny. Wystawiano słynnego Szerszenia. Pamiętam moment, gdy grający aktor zaczął deptać krzyż. Wtedy cała sala jak jeden mąż wstała i opuściła salę. Przytomnie zachował się komendant obozu, który widząc, co się dzieje, powiedział: Można wyjść zapalić”.

W czasach PRL-u, w szkołach i szpitalach krzyże były początkowo tolerowane. Sam pamiętam, że w mojej klasie na głównym miejscu wisiał krucyfiks, a po jego bokach portrety Bieruta i Cyrankiewicza. Jako dzieci powtarzaliśmy dowcip, na pewno nie przez dzieci wymyślony: że w naszej klasie jest zupełnie jak na Kalwarii – Pan Jezus nadal wisi między dwoma łotrami. Tak jak pamiętam, krzyże w naszej szkole nie tyle zostały usunięte, co zniknęły – nie wróciły po wakacyjnych remontach.

Rzadko, bo rzadko, ale zdarzało się również tak, że czyjaś mądrość i odwaga zdołała nie dopuścić do narzucanego przez władze usunięcia krzyża. Oto opublikowane w Karcie 2015 nr 84 świadectwo Elżbiety Bielawskiej, lekarki w szpitalu neuropsychiatrycznym w Kościanie. Działo się to w roku ok. 1955:
Przed zakończeniem reorganizacji oddziału wezwał mnie na rozmowę sekretarz POP. Człowiek w średnim wieku, z zawodu pielęgniarz, miał opinię chytrego i podstępnego cwaniaka, którego należało się wystrzegać.

– Pani doktór – nie nazywał mnie towarzyszką –  mam do pani sprawę. Proszę się postarać, ażeby krzyże zawieszone na ścianach oddziału nie powróciły na swoje miejsce po zakończonym remoncie.
– A dlaczego? – zapytałam. –  Komu to może przeszkadzać?
–  Co, nie zna pani ideologicznego ukierunkowania naszej partii?
– Znam, ale uważam, że nie może ono dotyczyć tych nieszczęsnych kobiet, dla których wiara może być jedyną pociechą, jaka im została. Dlatego nie mogę pańskiego polecenia wykonać.


Z siostrą oddziałową, rozumiejąc się doskonale, używałyśmy zawoalowanego języka w trudnych sytuacjach, toteż na oddziale rozmowa odbyła się w następujący sposób: „Pani doktor, czy oddział ma być urządzony jak przedtem?”. „Oczywiście” – odpowiedziałam. I krzyże powróciły na swoje miejsce.
 

 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama