Zabawa w Haloween to próba trywializacji problematyki śmierci i życia. Zamiast refleksji egzystencjalnej dostajemy prymitywną zabawę w koszmar i makabrę...
Koniec października nastraja nostalgicznie: liście ścielą się gęsto pod nogami, pokornie umierając, deptane przez miliony ludzkich stóp. Przypominają nam o tym, że i nam kiedyś przyjdzie podzielić ich los — zgiąć kark przed powszechnym prawem śmierci. Listopad — czas opadania liści — nieprzypadkowo zaczyna się od refleksji nad tymi, którzy szli drogą ziemskiej pielgrzymki, aby sięgnąć jej celu: wieczności. Pierwszy i drugi listopada w liturgii Kościoła katolickiego poświęcone Wszystkim Świętym oraz Wszystkim Wiernym Zmarłym stanowią wyzwanie dla często spotykanej postawy odrzucenia wszelkiej myśli o końcu naszego życia. Przepełnione po brzegi cmentarze, wymyślne wieńce i znicze na przygodnych stoiskach sprzyjają tworzeniu skojarzeń dotyczących spraw ostatecznych — rozważanych choćby tylko w ich ziemskiej oprawie, ale jednak rozważanych.
Pomijając problematyczną kwestię nierzadkiej powierzchowności naszych postaw podczas trwania listopadowych świąt, objawiającą się przerostem formy pamięci o zmarłych nad jej treścią (gdy jej wyznacznikiem stanie się średnica wieńca pomnożona przez ilość zniczy, stanowiąca niekiedy wielkość odwrotnie proporcjonalną do odmówionych wypominek czy westchnień za dusze zmarłych), warto zastanowić się nad pewnym zjawiskiem, będącym ich swoistą świecką alternatywą. Halloween. Z początku obecne w ramach podręcznikowych opisów spod znaku ciekawostki kulturowej, poznawanej przy okazji nauki języka czy wiedzy o kulturze, z biegiem lat zaczęło zyskiwać swój realny kształt. Integracja w struktury europejskie, otwieranie się na obce kultury, wreszcie zwiększona swoboda przemieszczania się czy technologie wspierające ludzką mobilność stały się wodą na młyn dla tego procesu. Nauczyciele nabrali wiatru w żagle, proponując czy akceptując pomysł na zorganizowanie zabawy Halloween w szkołach, wziąwszy za dobrą monetę żywe zainteresowanie uczniów tym aspektem nauczanego przez nich przedmiotu. W ten sposób złowieszczo uśmiechnięte dynie, upiorne przebrania i atmosfera karnawału połączonego z czarnym humorem dumnie wkroczyły w kalendarz szkolnych imprez. Poza wspomnianymi szkolnymi zabawami pod emblematem Halloween, pojawiają się także bale organizowane w dużych miastach. Wszystko zgodnie z tradycją: maskarada, może (ale czy zawsze?) bardziej stonowana w ekspresji, słynne sztuczki i psikusy, zabawa taneczna.
Stawiając krok poza mury szkolne, wypada tylko skonstatować, że tam również to święto z odzysku zdążyło zapuścić już całkiem głęboko swoje korzenie, bowiem Halloween, oprócz młodzieży i dzieci, kupili też dorośli. Aby się o tym przekonać, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę zwrot „impreza Halloween”: dla samej Warszawy można szybko odnaleźć około dwudziestu osobnych wydarzeń nim inspirowanych. Dla każdego coś miłego, a raczej „okropnego”, „krwawego” czy „mrocznego”, bowiem zewsząd wieje grozą i horrorem, a „miły” to może być co najwyżej przedwojenny podwieczorek u cioci Krysi. Wachlarz możliwości jest szeroki: gry, kino, tańce i przebieranki. Brzmi to niewinnie, ale dalekie jest od niewinności, bowiem otwarcie proponuje się stylistykę horroru: hitem jest, rzecz jasna, stylizacja na wampira, ale wszelkie inne monstra wchodzą jak najbardziej w rachubę, z diabłem na czele, nie zapominając oczywiście o clou wieczoru, czyli kostusze we własnej osobie. Szkielety są w cenie, nie braknie także gości z zaświatów: duchy dobrze wpisują się w kadr tej zabawy, przerażającej, rzecz jasna, do szpiku kości.
Jednak choćby najbardziej upiorny kostium nie zdoła zasłonić paradoksu, kryjącego się za atmosferą owianego mgłą i pajęczyną uroczyska i sabatu czarownic w jednym — to wszystko jest ucieczką od prawdy o śmierci. Śmierci czasem nagłej i niespodziewanej, innym razem desperacko spodziewanej, zadawanej sobie lub innym. Wyobrażanej sobie przez nas na tysiące sposobów, z których może żaden nie jest tym właściwym. Śmierci, od której opędzamy się jak od natrętnej muchy, odkładając ad calendas graecas bilanse życiowe czy rachunki sumienia. Śmierci cicho kołyszącej staruszkę i śmierci śpieszącej z piskiem opon. Śmierci akceptowanej, bo drzwi obok (więc nie u mnie, jeszcze nie tym razem) i tej odrzucanej z przekleństwem na ustach (dlaczego u mnie, a nie drzwi obok?). Potrzeba przebierania śmierci w kolorowe fatałaszki i włączenia jej w atmosferę karnawału zdradza bezbronność duchową człowieka, nieznajdującego żadnej innej przestrzeni ani formy dla zmierzenia się z tą rzeczywistością. Jakże silny kontrast otrzymujemy, jeśli skonfrontujemy ją z sensem celebrowania dni Wszystkich Świętych czy Wszystkich Wiernych Zmarłych! Podczas gdy Halloween zatrzymuje się na obsesyjnym potęgowaniu mocnych wrażeń, których zakres i treść uległy już swoistej schematyzacji, wspomniane święta katolickie wychodzą naprzeciw pytaniom egzystencjalnym, jakie stoją u źródeł obu wydarzeń.
Nieuchronna konieczność śmierci, mimo że implikuje przejście ludzkiej duszy przez Sąd Ostateczny o niewiadomym wyniku, niesie ze sobą jednocześnie perspektywę następującego po nim życia wiecznego w Bogu. Chrześcijańskiej myśli daleko jest do epatowania śmiercią czy czynienia z niej narzędzia do wymuszania posłuszeństwa wobec Bożych przykazań, które to posłuszeństwo wynikałoby jedynie z lęku przed karą piekła, bez odniesienia do miłosierdzia Chrystusa wyrażonego w Jego zmartwychwstaniu. Gdyby nie tajemnica Zmartwychwstania, której istotą jest pokonanie przez Jezusa grzechu i śmierci wiecznej poprzez wzięcie na swoje barki ludzkiej grzeszności i śmiertelności, śmierć byłaby zwieńczeniem absurdalnego istnienia człowieka, pozbawionego praprzyczyny i ostatecznego celu, skazanego a priori na porażkę unicestwienia. To właśnie nadzieja Wielkanocnego poranka wyrażona w Ewangelii daje chrześcijańskiej refleksji o śmierci miażdżącą przewagę nad świeckim sposobem myślenia o niej. Śmierć w kontekście przyszłego życia w niezmąconym szczęściu i miłości nabiera sensu, jakiego tak usilnie się w niej doszukujemy. Umieranie, nawet jeśli pozostaje źródłem niepewności związanej z ostatecznym i nieprzeniknionym charakterem tego procesu, w oczach osoby głęboko wierzącej w życie pozagrobowe i przyszłe zmartwychwstanie ciał pozostaje także przestrzenią spotkania Boga w Trójcy Świętej i ujrzenia Go „twarzą w twarz” (Kor, 13, 12).
W tym kontekście, odsuwanie od siebie perspektywy odejścia, wyrażone przez paradoks epatowania śmiercią jako próby odebrania jej władzy nad człowiekiem czy wręcz całkowitej jej negacji, nasuwa pytanie o kondycję duchową uczestników obchodów Halloween. Wprost niewyobrażalne wydaje się w tym miejscu pozostanie obojętnym (nie mieć zdania to najwygodniejsza opcja) czy też aprobowanie udziału w tego typu imprezach przez osoby deklarujące swoją przynależność do Kościoła katolickiego. Źle pojęta tolerancja, będąca w rzeczywistości pobłażliwością i przyzwoleniem na zło, jest szczególnie niebezpieczna w przypadku dzieci i młodzieży, łatwo ulegających fascynacji mroczną tematyką Halloween. Trzeba pamiętać, że przepaść dzieląca wspominanie dusz — modlitewne obcowanie ze zmarłymi i zastępami świętych od wywoływania duchów — rozmyślnego mącenia ich spokoju przez praktyki okultystyczne, może zostać zasypana przez pomieszanie pojęć towarzyszące propagowaniu idei (sic!) Halloween. Pozorna nieszkodliwość wejścia w świat wyreżyserowanego koszmaru może stać się przesłanką do skierowania swych zainteresowań właśnie w kręgi mrocznego świata magii, makabreski i swawoli, gdzie hamulce sumienia tępieją w niezauważalny sposób. Karnawałowe piekiełko umeblowane mieszanką ludzkiej wyobraźni przeistacza się rychło w realne doczesne piekło spowodowane otwarciem się na pokusy i zapamiętałe trwanie w grzechu, które to z kolei jest jedynie przedsionkiem duchowego piekła na wieki, czyli dobrowolnego odrzucenia Bożej miłości tak w życiu, jak po śmierci. Czy dla chwili przyjemności — marnego placebo na nasze lęki egzystencjalne — warto zrzekać się spokoju duszy i sumienia, jakiego nie może dać nic i nikt na tym świecie, oprócz samego Boga? Pomyśl, zanim znów przyjdzie Halloween...
opr. mg/mg