Nasze apostazje codzienne

Nie trzeba wcale tortur, ani emocjonalnego szantażu, do jakich uciekali się Japończycy, aby nasze świadectwo o Jezusie ugrzęzło nam gdzieś w gardle

„Zdrada też jest darem od Boga” - śpiewa Adam Nowak (Raz Dwa Trzy) w piosence „Tak mówi Pismo Święte”, a nas zdrada nie przestaje gorszyć. Tak, jak często gorszy nas obraz rzeczywistości duchowej, który daleki jest od lukrowanej idylli, gdzie chrześcijanin dzielnie trwa w swej stałej i niezachwianej wierze w Boga.

Nasze apostazje codzienne

A przecież, gdzie nie spojrzeć, tam w Biblii widzimy obraz odejścia od Jezusa, złamania Przymierza, zaparcia się choćby najbardziej powierzchownej znajomości z Chrystusem („Nie znam tego Człowieka” - mówi Piotr, Mt 26,74). I ten Judasz – co nikczemnie sprzedaje Jezusa za trzydzieści srebrników – oto i ten, który zbiera od wieków całą naszą odrazę, choć przecież u źródeł Męki Pańskiej stoją grzechy nie tylko jego, ale każdego człowieka.

Wielu z nas również seans „Milczenia” w reżyserii Martina Scorsese przepełnił goryczą i niesmakiem, bo to przecież film, dotykający zjawiska apostazji wśród jezuickich misjonarzy, niosących Dobrą Nowinę do Japonii w XVI w. Jakże irytuje widok wciąż błądzącego i wyrzekającego się wiary Kichijiro, który za każdym razem przychodzi do brata Rodriguesa, błagając o kolejną i kolejną spowiedź, tak jakby przychodził do pralni uprać ubłoconą szatę... co jeszcze przed chwilą deptał swoją stopą wizerunek Jezusa. Nawet brat Rodrigues w pewnym momencie przejawia poważne wątpliwości, czy Kichijiro rzeczywiście pragnie przebaczenia od Boga.

A gdyby tak spojrzeć na Kichijiro przez pryzmat własnych upadków? Ileż to razy sami klękamy u stóp konfesjonału, przepełnieni skruchą za popełnione grzechy. Zawsze obiecujemy Bogu poprawę, ale... no właśnie, sami wiemy, jak to najczęściej się kończy. Przyznajmy sami przed sobą, jak niekiedy nikła jest w nas ta poprawa.

Sami jezuici miewają w „Milczeniu” swoje własne walki duchowe, bowiem ich sumienia i uczucia są brutalnie i systematycznie łamane, uderzane w najczulsze punkty. Zdaje się, że nie ma wśród widzów tego obrazu żadnej osoby, która nie zadałaby sobie pytania: „A co ja bym zrobił w identycznej sytuacji? Czy na pewno dałbym się przybić do krzyża i zalewać stopniowo przez potężne uderzenia fal?”. Nie trzeba wcale tortur, ani emocjonalnego szantażu, do jakich uciekali się Japończycy, aby nasze świadectwo o Jezusie ugrzęzło nam gdzieś w gardle. Codziennie jesteśmy konfrontowani z zajadłą krytyką pod adresem Kościoła oraz jawnymi bluźnierstwami, jednak mało kto zdobywa się na otwarty protest. Tym samym Scorsese, chcąc nie chcąc, prowadzi nas przez swoisty rachunek sumienia w tej materii.

Tytuł filmu brzmi trochę jak oskarżenie – to Bóg sprawia z pozorów wrażenie, jakby przyglądał się okrutnemu widowisku z daleka, nie chcąc przekazać braciom żadnego znaku dla umocnienia, czy natchnąć ich Słowem pełnym otuchy. A może to człowiek zamyka się w pewnym momencie na obecność Boga, nie potrafiąc jednocześnie przyjąć wielkiej tajemnicy dopustu Bożego, mającego moc wyzwolenia...? Jeśli spojrzeć na tajną wspólnotę japońskich chrześcijan, to uderza fakt, że ich ufność w Miłosierdzie Boże pozostaje nienaruszona. Wzrusza prostota przeżywania przez nich wiary, gdzie każdy gest odnajduje swoje głębokie i pierwotne znaczenie. Ziemskie bytowanie, choć naznaczone stygmatem opresji i przemocy, ma dla nich oczywisty sens współdzielenia trudu Chrystusa. Znamienne jest tutaj używanie przez nich słowa „Paradiso” - „Raj” w kontekście doświadczanych prześladowań, które są dla nich najkrótszą drogą do nieba.

Wiemy, że Jezus spogląda na każdego z nas oczyma pełnymi miłości. To samo spojrzenie przenosi się i na upadającego Kichijiro, dokonującego apostazji Rodruiguesa, czy żyjącego na styl azjatycki ojca Ferreirę. Ból Męki Chrystusa zawiera w sobie to konkretne cierpienie w próbie wiary, na jaką są wystawieni bohaterowie „Milczenia”, a wyrazem tej miłości jest zawsze i nieodmiennie szacunek dla wolnej woli człowieka, pozostawienie mu wyboru, ale też i drogi powrotnej. Jak w przypowieści o Synu marnotrawnym, możemy w Nim mieć pewność, że bez względu na wszystko, On zawsze będzie wychodził po nas na drogę i nasłuchiwał naszych kroków.

Seans filmu Martina Scorsese pozwala nabrać Bożej perspektywy patrzenia na rzeczywistość, z tą samą miłością. Ta nowa optyka patrzenia, to już nie pogarda i zgorszenie, jakie odczuwamy względem grzechu i zdrady, ale współczucie i głęboka zaduma nad własnymi, codziennymi apostazjami oraz nadzieja, że u początku, jak i u kresu wszystkiego jest Bóg.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama