Pierwsza Komunia św. miała istotny wpływ na duchowy rozwój dziewczynki. Siostra Łucja wspomina to wydarzenie jako jeden z najważniejszych momentów swego życia
Wydawnictwo M
ISBN: 978-83-7595-720-4
Na zachód od Fatimy, niewielkiej miejscowości w północnej Portugalii, znajduje się mały przysiółek zwany Aljustrel. Mieszkały w nim, między innymi, dwie spokrewnione rodziny: dos Santos i Marto. 22 marca 1907 r. Maria Rosa dos Santos urodziła siódme i ostatnie dziecko – dziewczynkę. Ochrzczono ją w miejscowym kościele nadając jej imię Łucja. „30 marca 1907 roku zostało ochrzczone dziecko płci żeńskiej imieniem Łucja urodzone w Aljustrel 22 marca tegoż roku” – tak brzmi tekst w księdze chrztów. Jej rodzicami byli Antonio dos Santos i Maria Rosa, zamieszkali w Aljustrel, w miejscowości należącej do parafii Fatima. Jako najmłodsza z siedmiorga dzieci (6 dziewcząt i chłopiec) była w dzieciństwie otoczona szczególną czułością. W rodzinie nie było kłopotów ani cierpienia, a jeśli się zdarzały to wzorowa matka potrafiła je w chrześcijańskim duchu przezwyciężyć. W szóstym roku życia Łucja przyjęła Komunię św. Opis tego zdarzenia przeczytają czytelnicy z podziwem i szczególną radością.
W następnym roku, 11 marca 1908 r., Olimpia i Manuel Pedro Marto świętowali urodziny syna Franciszka (Olimpia była siostrą ojca Łucji, Łucja i Franciszek byli zatem kuzynami). 10 marca 1910 r. małżeństwu Marto urodziła się także córka Hiacynta.
Wiele lat później Łucja w swych listach do biskupa opisuje ze wzruszającymi szczegółami swoje szczęśliwe dzieciństwo. Jako ostatnie dziecko Łucja była szczególnie darzona uczuciem przez rodziców i starsze siostry, które mieszkały jeszcze w rodzinnym domu. Siostry zabierały ją wszędzie ze sobą i w ten sposób mała Łucja uczestniczyła w zabawach miejscowej młodzieży. A do zabawy była dobra każda okazja: winobranie, zbiór oliwek, koniec żniw, jak również ważniejsze święta religijne, które zwykle kończyły się loterią i tańcami. Nie mówiąc już o weselach trwających do białego rana. Maria Rosa była bardzo szanowana w wiosce, dlatego zapraszano ją wraz z rodziną na wszystkie uroczystości. Dwie z sióstr Łucji były krawcowymi i stroiły ją w nowe sukienki. One to również nauczyły małą siostrzyczkę tańca.
W tej skromnej wiosce znajdujemy dwa domy niczym nie różniące się od innych. Należą do dwóch szwagrów: Antoniego dos Santos, męża Marii Róży Marto i Samuela Perto Marto; drugiego męża Olimpii od Jezusa, wdowy po Józefie Fernandezie Rosa. Są to dwa skromne domy przy głównej ulicy. Mają po dwa małe okienka z każdej strony wąskich drzwi, do których dochodzi się po dwóch lub czterech kamiennych stopniach. W domu Antonia, który liczył wtedy 50 lat, żyła jego żona, lat 48, syn i cztery córki, z których najmłodsza otrzymała na chrzcie imię Łucja od Jezusa, urodzona 22 marca 1907 roku. Najstarsza córka ma 26 lat, imię jej Maria i jest mężatką. Pozostałe liczą lat 24, 20 i 15, a ich imiona to Teresa, Gloria i Karolina. Chłopak Manuel ma lat 22.
Rodzice wizjonerów to prości, szlachetni chrześcijanie, niebojący się licznej gromadki swoich dzieci. Ich przyjście na świat uważają za błogosławieństwo Boże. Franciszek i Hiacynta z pewnością niewiele zaznali rozkoszy ziemskich, ale w tej chwili stanowi chwałę i dumę całej Portugalii i całego Kościoła Katolickiego, a rodzice mają pewność, że są w niebie nieskończenie szczęśliwi u boku Maryi, która osobiście przybyła aby ich wezwać i zabrać.
W tych dwu rodzinach, nie wszystkie dzieci chodziły do szkoły, jak to zresztą bywało w większości rodzin w tym górskim regionie. Dzieci od trzynastego lub czternastego roku życia musiały pracować ciężko w polu, a młodsze rodzeństwo zastępowało ich przy pilnowaniu trzody. Według tego porządku, troje kuzynów: Łucja, Franciszek i Hiacynta zostało pastuszkami.
Łucja tak opisuje swoje dzieciństwo:
„«Pan spojrzał na niskość służebnicy swojej, dlatego też narody śpiewać będą o wielkości Jego miłosierdzia». Wydaje mi się, że dobry Bóg obdarzył mnie już używaniem rozumu, gdy byłam jeszcze małym dzieckiem. Pierwsze czego się nauczyłam to było «Zdrowaś Maryjo»”.
Do 1914 r. Łucja nie miała żadnych obowiązków rodzinnych – jej rodzice i starsze rodzeństwo zajmowali się pracą w polu, wypasem owiec, pracami domowymi i tkactwem. Poza normalnymi obowiązkami związanymi z prowadzeniem domu, matka pomagała sąsiadkom przy pielęgnowaniu chorych. W tym czasie Łucja nie chodziła jeszcze do szkoły. Jak wspomniano, wychowaniem dzieci i nauką katechizmu zajmowała się matka. Łucja uczyła się bardzo szybko i mimo że miała tylko sześć lat, ksiądz po odpytaniu jej z katechizmu postanowił dopuścić ją do pierwszej Komunii św. Dla dziewczynki był to niezapomniany dzień. W wigilię nie mogła zasnąć i asystowała siostrom, które pracowały całą noc, by przygotować jej białą sukienkę. Pierwsza Komunia św. miała istotny wpływ na duchowy rozwój dziewczynki. Siostra Łucja wspomina to wydarzenie jako jeden z najważniejszych momentów swego życia:
„W międzyczasie zbliżał się dzień przez ks. proboszcza wyznaczony na uroczystą Pierwszą Komunię św. dzieci. Moja matka pomyślała sobie, skoro jej córeczka zna katechizm i ukończyła już 6 lat, może mogłaby już przystąpić do pierwszej Komunii św. W tym zamiarze posłała mnie z moją siostrą Karoliną na lekcje katechizmu, których, jako przygotowania na ten dzień, udzielał dzieciom ks. proboszcz. Poszłam więc rozpromieniona z radości, w nadziei, że wkrótce po raz pierwszy przyjmę mego Boga. Ks. proboszcz udzielał lekcji siedząc na krześle na podium. Przywoływał mnie do siebie, jeżeli jakieś dziecko nie umiało odpowiadać na zadane pytania, aby je zawstydzić kazał mnie odpowiadać. Wreszcie nadeszła wigilia owego wielkiego dnia i ks. proboszcz wezwał wszystkie dzieci do kościoła na rano, aby im powiedzieć definitywnie, które przystąpią do Komunii św. Jakież było moje zmartwienie, kiedy ks. proboszcz zawołał mnie do siebie i głaszcząc mnie powiedział, że muszę jeszcze zaczekać aż będę miała 7 lat. Zaczęłam płakać i szlochając położyłam swoją głowę na jego kolana, jak gdybym była u swojej matki. W tej pozycji znajdowałam się jeszcze, gdy do Kościoła wszedł ksiądz (o. Cruz), którego proboszcz sprowadził do pomocy w słuchaniu spowiedzi św. Ksiądz ten zapytał mnie o powód moich łez. A dowiedziawszy się, zaprowadził mnie do zakrystii, wypytał mnie z katechizmu i o tajemnicę Eucharystii, a następnie wziął mnie za rękę, zaprowadził do księdza proboszcza i powiedział:
– Księże proboszczu, proszę pozwolić jej przystąpić do Komunii św. Ona rozumie lepiej co robić niż wielu innych.
– Ale ma dopiero 6 lat – odpowiedział ksiądz proboszcz.
– Nic nie szkodzi. Mogę wziąć na siebie odpowiedzialność, jeżeli ksiądz proboszcz nie chce.
– No, dobrze – odpowiedział poczciwy ks. proboszcz. – Idź, dziecko, powiedz swojej matce, że przystąpisz jutro do Komunii św.
Moja radość nie miała granic. Klaszcząc w dłonie z radości biegłam przez całą drogę, aby zanieść tę dobrą wiadomość mojej matce, która mnie zaraz zaczęła przygotowywać do spowiedzi św., do której miałam już po południu przystąpić.
Przyszedłszy do kościoła powiedziałam mojej matce, że chciałabym się wyspowiadać u tego obcego księdza. Ten ksiądz spowiadał siedząc na krześle w zakrystii. Moja matka uklękła przy wielkim ołtarzu, niedaleko drzwi, razem z innymi kobietami, które czekały na kolejką swoich dzieci. Tam przed Najświętszym Sakramentem dawała mi swoje ostatnie napomnienia. A gdy przyszła na mnie kolej, uklękłam u stóp naszego dobrego Boga, reprezentowanego przez swego sługę, błagając o odpuszczenie moich grzechów. Gdy skończyłam, zauważyłam, że wszyscy się śmiali, moja matka zawołała mnie i powiedziała:
– Moja córko, nie wiesz, że spowiedź odbywa się po cichu, że jest tajemnica, wszyscy cię słyszeli, tylko pod sam koniec powiedziałaś coś, czego nikt nie zrozumiał.
W drodze do domu moja matka próbowała w różny sposób wydobyć ode mnie to, co ona nazywała tajemnicą mojej spowiedzi. Ale moją odpowiedzią było tylko głębokie milczenie. Teraz zdradzę tajemnicą mojej pierwszej spowiedzi. Dobry ów ksiądz po wysłuchaniu mnie powiedział tych kilka słów: Moje dziecko, twoja dusza jest świątynią Ducha św. Zachowaj ją zawsze czystą, aby On mógł w niej prowadzić dalej święte działanie.
Słysząc te słowa, poczułam się przejęta szacunkiem do mego wewnętrznego «ja» i zapytałam dobrego spowiednika, jak powinnam postępować.
– Uklęknij tam, u stóp Matki Boskiej, i proś Ją z całym zaufaniem, aby miała pieczę nad twym sercem i przygotowała je, abyś jutro przyjęła godnie Jej ukochanego Syna i zachowała swoje serce jedynie dla niego.
W kościele była niejedna figura Matki Boskiej, ale ponieważ moje siostry ozdabiały zawsze ołtarz Matki Boskiej Różańcowej, byłam przyzwyczajona modlić się przed tym ołtarzem. Dlatego i tym razem poszłam prosić z całą żarliwością, do jakiej tylko byłam zdolna, aby Matka Najświętsza zachowała tylko dla Boga moje serce. Powtarzając kilkakrotnie to pokorne błaganie z oczyma utkwionymi w statui, wydawało mi się, że Matka Boska się do mnie uśmiecha, i że mi przytakuje spojrzeniem i gestem dobroci. Byłam tak przepełniona radością, że słowa nie mogłam powiedzieć.
Moje siostry pracowały całą noc, aby mi zrobić białą sukienką i wianuszek z kwiatów. Ja z radości nie mogłam spać. A godziny ciągnęły się bez końca. Ciągle wstawałam, szłam do nich i pytałam: czy jeszcze nie dzień, czy nie chciałyby mi przymierzyć sukienki, wianka itd. Wreszcie zaświtał dzień. Ten szczęśliwy dzień! Jak długo to trwało zanim nadeszła 9. godzina. Już ubrana w białą sukienkę, czekałam, aż moja siostra Maria zaprowadzi mnie do kuchni, abym przeprosiła moich rodziców, pocałowała ich w ręką i poprosiła o błogosławieństwo. Po ukończeniu tej ceremonii dała mi moja matka jeszcze ostatnie upomnienia. Powiedziała mi, o co mam prosić Pana Jezusa, gdy Go będą miała w sercu i pożegnała się ze mną tymi słowami: Nade wszystko proś Pana Jezusa, aby cię uczynił świętą. Słowa, które mi się tak głęboko wyryły w sercu, że były pierwszymi, które wypowiedziałam Panu Jezusowi, gdy Go przyjęłam. Jeszcze dziś wydaje mi się, że słyszę echo głosu mojej matki, która je powtarza.
I tak poszłam do kościoła z moimi siostrami. A brat mój niósł mnie na ręku, abym się nie zakurzyła w drodze. Skoro tylko przyszłam do kościoła, pobiegłam do ołtarza Matki Boskiej odnowić moją prośbą. Tam pozostałam, rozważając wczorajszy uśmiech, póki moje siostry nie przyszły po mnie, aby mnie zaprowadzić na miejsce dla mnie przeznaczone. Było dużo dzieci. Ustawione były w cztery szeregi od wejścia do kościoła aż do balustrady. Dwa szeregi dziewczynek i dwa chłopców. Ponieważ ja byłam najmłodsza, postawiono mnie koło aniołków na stopniu przy balustradzie.
Suma się rozpoczęła. I w miarę, jak zbliżała się ta chwila, moje serce biło żywiej w oczekiwaniu wizyty wielkiego Boga, który miał zejść z nieba, aby połączyć się z moją biedną duszą. Ks. proboszcz zszedł na dół, aby w szeregach rozdawać Chleb Aniołów. Miałam szczęście być pierwszą; gdy kapłan schodził ze stopni ołtarza, wydawało mi się, że mi serce z piersi wyskoczy. Ale gdy tylko położył na mych ustach Hostię białą, uczułam pogodę i spokój niewzruszony. Poczułam się tak przesiąknięta atmosferą nadprzyrodzoną, że obecność Boga zdawała mi się wyczuwalna, jak gdybym Go widziała i słyszała zmysłami. Skierowałam więc doń moje prośby: Panie spraw, abym stała się świętą. Zachowaj moje serce zawsze czyste, tylko dla Ciebie. W tym momencie wydawało mi się, jakby nasz dobry Bóg w głębi mego serca wyraźnie do mnie przemówił: Łaska, która ci dzisiaj została dana, pozostanie żywa w twej duszy, wydając owoce dla życia wiecznego. Czułam się przemieniona w Bogu. Gdy się nabożeństwo skończyło, była prawie pierwsza po południu. Kazanie i odnowienie ślubów chrzestnych trwało długo. Moja matka przyszła do mnie zaniepokojona, obawiając się, że zemdleję z głodu. Ale czułam się tak nasycona Chlebem Aniołów, że nawet nie byłabym w stanie przyjąć jakiegolwiek pokarmu. Od tej pory straciłam upodobanie i pociąg, jaki zaczynałam odczuwać do rzeczy światowych. I czułam się jedynie dobrze w jakimś odosobnieniu, gdzie mogłabym sama wspominać rozkosze mojej pierwszej Komunii św.”
opr. aś/aś