Wstęp do Kościoła: sakramenty, czyli znaki Bożej miłości

Po co Kościół wymyślił sakramenty? Czy te obrzędy faktycznie wnoszą coś do mojego życia - czy są tylko pustymi gestami?

Dlaczego kwestie wiary dotyczą spraw tak odległych od normalnego życia? Czemu Kościół wymyślił jakieś specjalne obrzędy, nazywane sakramentami i wymaga od nas „przystępowania” do nich?

Zacznijmy od wyjaśnienia pewnego nieporozumienia. W Kościele dużo mówi się o duszy, o sprawach duchowych. To sprawia wrażenie, jakby ciało było czymś drugorzędnym czy wręcz przeszkodą w życiu duchowym. Ale nie jest to prawda. Owszem, jeśli mówiąc „ciało” mamy na myśli „cielesne zachcianki” czyli przyziemne dążenia, mogą być one przeszkodą w życiu duchowym. Ale to nie znaczy, że Bogu zależy tylko na naszej duszy, a ciało jest tylko jakimś zbędnym balastem. Bóg mógł nas przecież stworzyć tak jak aniołów — jako istoty wyłącznie duchowe, a jednak uczynił nas ludźmi i miał na pewno dobry powód, że sami aniołowie Mu nie wystarczali!

Człowiek nie jest tylko samym myśleniem, samym duchem. Jest także ciałem. Potrzebuje „mowy ciała”. Wyobraźmy sobie sytuację, w której dwie kochające się osoby tak uduchawiają swoją miłość, że ani się nie przytulają, ani nie robią sobie prezentów, ani nie gotują dla siebie nawzajem posiłków. Idę w zakład, że taka „eteryczna” miłość długo nie przetrwa.

Sakramenty są konkretną Bożą mową ciała. Posługując się materialnymi znakami Bóg ofiaruje nam swoją miłość. Każdy z sakramentów posługuje się pewną symboliką.

  • W chrzcie tym znakiem jest woda, która przynosi nam Bożą miłość oczyszczającą nas z grzechów i otwierającą przed nami bramy Królestwa Bożego.
  • W sakramencie pokuty słyszymy słowo przebaczenia: jest to miłość która przełamuje moc naszych grzechów.
  • W sakramencie Eucharystii w znaku chleba i wina otrzymujemy ciało i krew Chrystusa, Bożą miłość odnawiającą nasze życie duchowe.
  • W sakramencie małżeństwa Bóg włącza się ze swoją miłością w naszą ludzką miłość, pokazując że nasza codzienność, nasza seksualność, nasze życie rodzinne są dla Niego naprawdę ważne.
  • W sakramencie bierzmowania poprzez znak namaszczenia i nałożenia rąk Bóg czyni z nas dojrzałych członków swojego domu, swoich współpracowników.
  • W sakramencie chorych Bóg przez namaszczenie dotyka naszego ciała i duszy, aby podnieść nas na duchu w sytuacji cierpienia fizycznego, a często także uzdrowić.
  • W sakramencie święceń poprzez nałożenie rąk i namaszczenie Bóg dotyka wybranych członków swojego domu, aby mogli przewodniczyć Bożemu ludowi i nieść mu Bożą miłość.

Myślę, że spośród tych znaków właściwie wszystkie powinny być dla nas oczywiste — być może z wyjątkiem namaszczenia. Woda, która oczyszcza. Chleb, który odżywia. Słowo, które naprawia popsutą relację (w sakramencie pokuty) albo stwarza nową relację między ludźmi (w przysiędze małżeńskiej). Nałożenie rąk — ten gest oznacza „przyznanie się” do kogoś, jest jak Boże przytulenie, objęcie nas Bożą miłością. Namaszczenie natomiast ma znaczenie podwójne: po pierwsze jest to znak uzdrowienia (nie powinno to nas dziwić — ileż to pieniędzy potrafimy wydać na rozmaite kremy i inne kosmetyki, mające pielęgnować naszą skórę?). Po drugie zaś — namaszczenie oznacza przekazanie szczególnej misji (tak jak w starożytności namaszczano królów).

Katechizmowa definicja sakramentów mówi o nich jako o „skutecznych znakach Bożej łaski”. No to zagadka: ile razy w Ewangeliach Jezus użył słowa „sakrament” lub „łaska”? Tak, zgadłeś dobrze: ani razu. A łacińskie słowo sacramentum oznacza po prostu "tajemnica". Nasz techniczno-teologiczny język próbuje nazwać to, co jest bardzo trudne do nazwania. Jezus mówił o Bożej miłości, mówił o przebaczaniu grzechów, mówił o umocnieniu naszego życia duchowego przez spożywanie Jego ciała, ale nie posługiwał się abstrakcyjnym językiem teologicznym. To Kościół próbując jakoś „poukładać” to, co przekazał Jezus, nazwał te znaki Bożej miłości „tajemnicami”. W średniowieczu, które lubowało się w układach trójkowych i siódemkowych, wyróżniono siedem takich najważniejszych „tajemnic-sakramentów” (pozostawiając nazwę „sakramentalia” dla innych znaków, które nie były bezpośrednio przekazane przez Chrystusa). Do sakramentaliów należy m.in. pogrzeb chrześcijański.

Ważne jednak, aby zrozumieć, że Kościół stworzył pojęcie „sakrament”, ale nie wymyślił sakramentów. Przyjął je od swojego Założyciela, który chciał, aby nasza relacja z Bogiem wyrażała się w sposób konkretny, a nie tylko abstrakcyjny. Jezus był świadomy, że te znaki naszego spotkania z Bogiem będą dla wielu trudne do pojęcia. Kiedy zapowiedział Eucharystię, wielu odeszło od Niego, mówiąc „trudna jest ta mowa”. Jezus zadał więc pytanie swoim uczniom: „czy i wy chcecie odejść?” (J 6,66-68). Uczniowie jednak pozostali, bo zrozumieli, że nawet jeśli słowa Jezusa są trudne, to są to słowa dające życie. Każdy ze znaków sakramentalnych jest czymś więcej niż tylko symbolem: naprawdę daje życie.

Bywają bowiem znaki puste i prawdziwe. Wręczenie drugiej osobie bukietu kwiatów może być pustym gestem (tak jak „dyżurne goździki” podczas rozmaitych akademii w czasach PRL), może jednak być pełnym ciepła wyrazem autentycznej miłości lub szacunku. Sakramenty są znakami prawdziwymi. Nawet gdy ja, jako osoba przyjmująca taki „kwiat od Boga” nie jestem w nastroju, nie jestem na to przygotowany, Boża miłość wyrażająca się w tym znaku jest pełna, zawsze autentyczna, zawsze bez zastrzeżeń.

Ale, tak jak jest z ludzkim gestem — nawet najbardziej szczerym i autentycznym, aby faktycznie dotarł do serca drugiej osoby, musi być przez nią dostrzeżony i równie szczerze przyjęty. I tu jest cały problem: jak podchodzę do tych gestów Bożej miłości? Czy dostrzegam w nich tę konkretną Bożą miłość, która przychodzi do mnie z przebaczeniem w sakramencie pokuty, ze wsparciem mojego życia duchowego w Eucharystii czy też z pocieszeniem i uzdrowieniem w sakramencie chorych? Czy nie traktuję sakramentów bezosobowo, jak (przepraszam za wyrażenie) automatu z napojami? Wrzucam swoje „trzy pięćdziesiąt” (czyli przychodzę na Mszę) i oczekuję, że łaska wyskoczy do mnie jak puszka z automatu. Ale to tak nie działa. Miłość zawsze wymaga zaangażowania obydwu osób. Jeśli z mojej strony brakuje tego zaangażowania, miłość pozostaje niespełniona, nie daje życia.

Dlaczego wszystkie te znaki dokonują się w Kościele? Czy miłość nie powinna być czymś osobistym — tylko pomiędzy mną a kochającym mnie Bogiem? I tak, i nie. Miłość, która tak bardzo zapatrzyłaby się w jedną osobę, że wykluczałaby wszystkie inne, byłaby chorą miłością. Miłość jednej osoby nie może być nigdy kosztem innych osób. Po drugie, miłość skrywana jest jakąś miłością niepełną. Nie bez powodu większość pieśni i piosenek mówi o miłości. Gdy człowiek kocha, chce mu się śpiewać, chce wykrzyczeć swoją miłość.

Człowiek potrzebuje świętowania, celebracji. Uroczysta oprawa sakramentów: chrztu, małżeństwa, kapłaństwa czy bierzmowania nie jest przecież narzucona przez Kościół, ale wynika z naturalnej potrzeby, aby ważne momenty w życiu nie były przeżywane byle jak. Myślę, że dostrzegamy to zwłaszcza w przypadku sakramentu małżeństwa. Nawet osoby, które na co dzień nie czują się związane z Kościołem, bardzo często chcą mieć ślub w kościele — a nie jego imitację w urzędzie stanu cywilnego. Niezależnie, jak nie starałby się urzędnik, nie jest w stanie odtworzyć podniosłości tego aktu publicznego wyznania swej miłości i zobowiązania się do wierności małżeńskiej dokonywanego w obliczu Boga. W przypadku mojej „cywilnej” ceremonii (a jestem jeszcze małżonkiem „przed-konkordatowym”), urzędniczka starała się tak bardzo, że aż wypadło to komicznie i uczestnicy, ze mną na czele, zaczęli się po prostu śmiać. Podświadomie odczuwamy, co jest autentyczne, a co jest tylko imitacją. Majestat urzędnika państwowego nigdy nie będzie równy majestatowi Stwórcy świata.

Jeśli trudno ci zrozumieć sens sakramentów — jesteś w dobrym towarzystwie. Nikt nie jest w stanie w pełni tego pojąć. Każdy sakrament jest tajemnicą. Nie da się w jakiś techniczny sposób przeanalizować „jak działa sakrament”. Tak samo zresztą, jak bez sensu byłaby „naukowa” analiza miłości matki do dziecka, próbująca ją przełożyć na spis czynności do wykonania przez matkę. Dziecko nie potrzebuje akademickich rozważań, aby tę miłość matki odczuć i przyjąć.

Bóg jest zainteresowany naszą ziemską rzeczywistością i nie traktuje naszego życia tylko jako „przepustki do nieba”. Chce być obecny w moim i twoim życiu — tak jak kochająca matka czy ojciec chce uczestniczyć w życiu swojego dziecka. Mądry ojciec nie wtrąca się w każdy szczegół, pozwalając dziecku samodzielnie podejmować decyzje, a jednocześnie chce być przy dziecku i wspierać je w istotnych momentach, w chwilach decyzji, które naprawdę decydują o jego życiu, a które swoim ciężarem mogłyby je „przygnieść”. Swoją drogą, żyjemy w czasach, gdy coraz trudniej podejmować nam odpowiedzialne decyzje. Dostrzegają to zarówno socjologowie, jak i obecny Papież:

Żyjemy w kulturze prowizoryczności, w której coraz więcej osób rezygnuje z małżeństwa jako publicznego zaangażowania. Ta rewolucja w zakresie obyczajów i moralności często «wymachiwała flagą wolności», jednak w rzeczywistości przyniosła zniszczenie duchowe i materialne niezliczonym istotom ludzkim. (Przemówienie 17.11.2014)

Żyjemy zanurzeni w tak zwanej kulturze fragmentu, tego, co prowizoryczne, co może prowadzić do życia «a la carte» i stania się niewolnikami mód. Ta kultura budzi potrzebę, aby mieć zawsze «boczne drzwi», otwarte na inne możliwości (Przemówienie 28.01.2017)

Czy jednym z głównych powodów tej kultury prowizorki, braku odwagi do podejmowania konkretnych wyborów, nie jest nasz cyniczno-intelektualny stosunek do własnego życia, wykreślający z niego wszelką tajemnicę? Czy naprawdę sądzimy, że sens życia da się mierzyć ilością zer na koncie bankowych, a miłość da się przełożyć na korzyści ekonomiczne? Czy przypadkiem naszym ideałem małżeństwa nie jest „on ją kocha za żarcie, ona jego za wzięcie”? Jeśli jeszcze nie scynicznieliśmy do cna, otwórzmy się na tajemnicę zawartą w znakach Bożej miłości. Nie bójmy się sakramentów, nie traktujmy ich jak „kwiatka do kożucha”. Pozwólmy, żeby Bóg — troskliwy Ojciec — mógł dotykać naszego życia i dawał nam siły do podejmowania jego trudów.

Wprowadzenie do Kościoła:
Część pierwsza Część druga

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama