Ile człowiekowi zakupów potrzeba?

Zachłanność człowieka jest nieskończona. Jeśli nie będziemy się umieli samoograniczyć, wszyscy skończymy tak jak Pachom z opowiadania Tołstoja

W dawnych czasach, gdy jeszcze w szkołach przymusowo uczono języka rosyjskiego, stwierdziłem, że literatura rosyjska (w odróżnieniu od radzieckiej) warta jest lektury. Jednym z moich odkryć w tej dziedzinie było niedługie opowiadanie Lwa Tołstoja Много ли человеку земли нужно (Ile człowiekowi potrzeba ziemi?). Jego przesłanie jest proste: zachłanność człowieka jest nieskończona — zawsze chciałby mieć więcej. Jeśli nie umie się samoograniczyć, skończy tak, jak Pachom z opowieści — zachłanność go w końcu zabije.

Dziewiętnastowieczny głód ziemi dziś już jest zjawiskiem rzadko spotykanym. Jednak ludzka zachłanność zawsze znajdzie sobie nowe formy spełnienia. Sądzę, że najbardziej powszechną jest głód zakupów. I nie chodzi tu nawet o samo pragnienie posiadania rozmaitych rzeczy, ale o dreszcz emocji towarzyszący zakupom. Kupujemy nie dlatego, że potrzebujemy, ale dlatego, że przyjemnie jest kupować i cieszyć się tym, że mamy coś nowego.

Nie mam zamiaru kwestionować tej, jakże ludzkiej, cechy. Przyznaję, sam odczuwam przyjemność, gdy coś kupuję, nawet gdy jest to jakiś drobiazg. Dotyczy to zwłaszcza tak zwanych „gadżetów”. Wśród znajomych słusznie uchodzę za gadżeto-maniaka. Postawiłem sobie jednak w tej kwestii dwa hamulce: po pierwsze, nie wydaję więcej niż zarabiam, czyli nigdy nie kupuję na kredyt, choćby najkorzystniej oprocentowany. Po drugie, nie kupuję pod wpływem impulsu, ale zanim kupię, staram się dobrze sprawdzić, czy dany przedmiot faktycznie spełnia jakąś moją potrzebę, czy jest tylko bublem lub fantazmatem, sztucznie kreującym potrzeby (czy na pewno potrzebuję automatycznej obieraczki do warzyw, strugającej je na siedem różnych sposobów?). Internet jest tu dużą pomocą, dla niemal każdego produktu można zazwyczaj znaleźć rzetelne testy, recenzje i opinie użytkowników.

Jakiś czas temu postanowiłem także postawić sobie trzeci hamulec: nie robię zakupów w niedzielę. To nie znaczy, że podczas niedzielnego spaceru nie kupię sobie lub dzieciom loda, ale że świadomie nie wybieram się na zakupy do żadnych galerii czy centrów handlowych. Powody są trzy: po pierwsze mój własny czas, po drugie czas innych ludzi, po trzecie, uczenie się świętowania.

Mój własny czas został mi dany przez Boga, abym dobrze go wykorzystał. Jeśli nie potrafię go rozplanować, kiedyś będę musiał z tego zdać sprawę Bogu, a już teraz na pewno będę ponosił konsekwencje tego złego planowania. Robienie zakupów jest czynnością niezbędną w życiu (choć można ją obecnie znacznie uprościć, robiąc zakupy przez internet). Jest jednak w etyce rozróżnienie na sprawy „pilne” (czyli niezbędne) i „ważne” (czyli istotne). Zakupy bywają pilne, to znaczy, nie można ich odkładać w nieskończoność, ale nie są szczególnie ważne. Jeśli czas przeznaczony na ważniejsze rzeczy (na przykład, relacje z ludźmi, wychowanie dzieci, kształcenie, twórczość, pracę zawodową) będę poświęcał tym mniej ważnym, to go po prostu stracę. Czas nie jest z gumy — każda godzina poświęcona czemuś mało ważnemu zabiera nam godzinę, którą moglibyśmy poświęcić na coś ważniejszego, cenniejszego.

Liczy się także czas innych ludzi — to znaczy pracowników centrów handlowych i innych sklepów. Również ich czas nie jest z gumy. Jeśli niedzielę spędzają w pracy, zamiast z rodziną, to cierpią na tym ich rodzinne relacje. Można oczywiście argumentować, że mogą wyznaczyć sobie inny dzień w tygodniu na pielęgnowanie tychże relacji. Tyle, że jest to kompletnie nierealne. W roboczym tygodniu, zarówno „szkolnym”, jak i „zawodowym” po prostu tego czasu zostaje niewiele, a praktyczne „zsynchronizowanie się” całej rodziny jest zazwyczaj niewykonalne. Nie bez powodu wymyślony został weekend, jako czas, kiedy jako społeczeństwo możemy wspólnie przeżywać swój czas odpoczynku.

I trzeci powód — uczenie się świętowania. Nasza zachodnia cywilizacja oszalała na punkcie wydajności pracy i ciągłej konsumpcji. Więcej, szybciej, taniej... Tak się nie da w nieskończoność. Na szczęście, powraca moda na „slow life”, to znaczy życie, w którym jest mniej, wolniej, ale za to — lepiej. Niedzielna rezygnacja z zakupów jest częścią tej zdrowej kultury, slow-life, celebrowania tego, co ważne.

Bohater opowiadania Tołstoja padł ofiarą nieumiejętności samoograniczenia. Padł w sensie dosłownym — próbując obejść jak największy szmat ziemi w ciągu jednego dnia (takie były warunki promocji!), umarł ze zmęczenia. Okazało się, że faktycznie wystarczyły mu trzy arszyny (sześć stóp) ziemi — tyle wynosi długość przeciętnego nagrobka. Obyśmy w szaleństwie niepohamowanej żądzy zakupów nie skończyli jak Pachom, tracąc cenny czas, gubiąc po drodze wartościowe relacje i sprowadzając życie do niekończącego się ciągu produkcji i nabywania.

 

PS. Dla miłośników literatury podaję link do nowelki Tołstoja: http://rvb.ru/tolstoy/01text/vol_10/01text/0259.htm

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama