Ci, którzy mówią: 'Mogły wyjechać i uratować życie', nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo racjonalny był wybór dokonany przez Misjonarki Miłości z Jemenu. Pod warunkiem oczywiście, że spojrzymy na niego przez okulary wiary
Ci, którzy mówią: „Mogły wyjechać i uratować życie”, nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo racjonalny był wybór dokonany przez Misjonarki Miłości z Jemenu. Pod warunkiem oczywiście, że spojrzymy na niego przez okulary wiary.
Nawet biorąc pod uwagę zalew złych newsów z Bliskiego Wschodu i Afryki, wyznaczanych niemal codziennymi doniesieniami o kolejnych zamachach i dziesiątkach nowych ofiar, trudno było przegapić tę depeszę: cztery zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Miłości zostały zamordowane w Adenie na południu Jemenu przez grupę radykalnych islamistów, prawdopodobnie powiązanych z Państwem Islamskim. Całość zobrazowana została zdjęciami zamordowanych sióstr: młodych, uśmiechniętych, pełnych życia. Dwie z nich pochodziły z Rwandy, jedna z Kenii, a jedna z Indii.
Do masakry doszło w połowie marca, ale do dzisiaj wywołuje ona bardzo silne reakcje. Ta historia nie jest zresztą jeszcze bynajmniej wcale zakończona – o czym szerzej za chwilę. Wraz z zakonnicami zabito także kilka osób z personelu ośrodka, głównie chrześcijańskich współpracowników z Etiopii oraz grupę starszych i niepełnosprawnych osób, którymi opiekowały się misjonarki. Zginęło łącznie 16 osób.
Od początku wskazywano na wyjątkowo porażający absurd tej zbrodni, terroryści islamscy uderzyli bowiem w zgromadzenie zakonne stanowiące wręcz symbol samarytańskiej posługi ponad wszelkimi podziałami religijnymi, społecznymi i politycznymi. Wszak, zgodnie z tym czego uczyła bł. Matka Teresa z Kalkuty, najważniejszym charyzmatem Misjonarek Miłości i jednym ze składanych przez nie ślubów jest bezinteresowna służba najbiedniejszym z biednych. Koniec. Kropka. Tu nie ma miejsca na żadne polityczne, prozelickie ani w ogóle jakiekolwiek ukryte cele i motywacje. W tak niebezpiecznym kraju jak Jemen, w którym brutalna przemoc stoi na porządku dziennym, przytułki Misjonarek Miłości – ostatniego żeńskiego zgromadzenia, jakie pozostało jeszcze w tym muzułmańskim kraju – stanowiły wręcz oazy bezinteresownego dobra. Uzbrojeni terroryści z pełną świadomością napadli więc na dom, w którym nikt nigdy nie pytał podopiecznych ani o wyznawaną religię ani o ich poglądy. Wiemy o tym z relacji siostry Sally – jedynej zakonnicy ocalałej z masakry. Zeznała ona, że napastnicy byli doskonale poinformowani o zwyczajach panujących w domu sióstr, znali rozkład dnia, układ pomieszczeń, a także liczbę przebywających na miejscu zakonnic. Poruszali się jak u siebie. Przechodzili z pomieszczenia do pomieszczenia, mordując metodycznie kolejne osoby. Ocalała jedynie przełożona domu, wspomniana siostra Sally, która zdołała schować się do lodówki. Szukali jej długo… I nie mogli się doliczyć. Zajrzeli nawet do chłodni, ale jej nie zauważyli.
„W czasie tych lat wojny siostry mogły zginąć wielokrotnie, Bóg jednak chciał, by było jasne, że zostały zabite za wiarę” – stwierdziła siostra Sally, dodając, że ocalała, aby złożyć to świadectwo. Innym rodzajem świadectwa jest jej opowieść o muzułmańskich podopiecznych, którzy zginęli, usiłując wstawiać się za mordowanymi zakonnicami i pracownikami ośrodka. „Jedyną odpowiedzią na te słowa były serie z karabinów” – opisywała ocalała misjonarka. Mordercy pozostawili po sobie także inne ślady świadczące wyraźnie o intencjach, z jakimi dokonali masakry w przytułku: zdemolowana całkowicie kaplica, rozbita figura Matki Bożej, połamany krzyż, zniszczony ołtarz, tabernakulum, Pismo Święte i księgi liturgiczne.
Papież Franciszek poruszony masakrą w Jemenie nazwał zamordowane zakonnice męczennicami miłosierdzia. I to męczeństwo rzeczywiście od początku było niejako wkalkulowane w ich pracę w Jemenie. Misjonarki świadomie zdecydowały się na posługę na pierwszej linii frontu w miejscu, które już raz spłynęło krwią ich współsióstr. Otóż w 1998 r. trzy Misjonarki Miłości zostały zastrzelone przez radykalnych islamistów, w momencie kiedy wychodziły z prowadzonego przez zgromadzenie szpitala w mieście Hodeida nad Morzem Czerwonym.
O tym, że zakonnicom grozi niebezpieczeństwo, wiadomo było zresztą od dłuższego czasu, ponieważ wielokrotnie grożono im śmiercią. Potwierdził to także wikariusz apostolski Arabii Południowej bp Paul Hinder: „Od dawna wiedzieliśmy, że sytuacja jest trudna, a misjonarki także w przeszłości były celem ataków, mimo to postanowiły zostać na miejscu i do końca wypełniać swą misję” – stwierdził. Przyznała to także rzeczniczka Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Miłości Sunita Kumar, mówiąc, że już w 2011 r. proponowano im wyjazd do bezpieczniejszego kraju. Siostry jednak odmówiły.
W tym kontekście koniecznie trzeba przywołać jeszcze raz fragment ostatniego listu napisanego krótko przed masakrą przez zamordowane zakonnice. To tam znajdziemy odpowiedź na pytanie, dlaczego mimo tak wielkiego niebezpieczeństwa zdecydowały się pozostać na miejscu: „Bóg nie może przestać być hojnym, dopóki trwamy w Nim i przy najuboższych. Nasi podopieczni to ludzie starzy, upośledzeni fizycznie i umysłowo, niewidomi” – napisały. A biorąc pod uwagę, w jakich okolicznościach i warunkach to uczyniły, jest to świadectwo naprawdę najwyższego męstwa, poświęcenia i miłości bliźniego. Czy takie męczeństwo może pozostać bez echa? Zapewne nie, czego najlepszym potwierdzeniem jest fakt, że list zakonnic z Adany zaczyna cieszyć się coraz większą popularnością w internecie i w mediach społecznościowych. Jest więc wielce prawdopodobne, że już wkrótce będzie on powielany i czytany równie często jak słynny testament O. Christiana de Chergé, zamordowanego wraz ze współbraćmi przełożonego klasztoru trapistów w algierskim Tibhirine. Dla samych Misjonarek Miłości już teraz list stanowi rodzaj testamentu zamordowanych sióstr. I to testamentu z natychmiastową klauzulą wykonalności. Dowód? Nawet dziś, już po masakrze w jemeńskim przytułku, działają tam nadal trzy prowadzone przez Misjonarki Miłości ośrodki. Ocalała siostra Sally stwierdziła natomiast, że modli się wraz z całym zgromadzeniem sióstr Matki Teresy z Kalkuty o to, by „krew męczennic była ziarnem pokoju dla Bliskiego Wschodu i powstrzymała działania Państwa Islamskiego”.
Celowo nie wspomniałem do tej pory o jeszcze jednej postaci tego dramatu i zarazem kolejnej ofierze marcowej masakry w domu Misjonarek Miłości. Po pierwsze dlatego, że zasługuje ona na osobne opisanie, a po drugie cały czas nie znamy rozstrzygnięcia tej dramatycznej historii. W momencie kiedy piszę te słowa nadal jest jeszcze nadzieja… Mam oczywiście na myśli salezjanina, ojca Thomasa Uzhunnalila, który w ostatnim okresie czasu pełnił funkcję kapelana domu Misjonarek Miłości w Adanie. Jak zeznała siostra Sally, został on podczas napadu wywleczony z kaplicy przez napastników i uprowadzony w nieznanym kierunku. Słysząc kroki zbliżających się terrorystów, podobno zdążył jeszcze spożyć część konsekrowanych hostii, a duże hostie, z obawy przed profanacją, rozpuścił w oleju z kaplicznej lampki.
Ten 56-letni pochodzący z Indii kapłan był jednym z dwóch ostatnich księży katolickich sprawujących posługę w Jemenie. I to właściwie wystarczy za cały komentarz… Pozostał w tym kraju choć kościół, w którym był proboszczem, został przed rokiem splądrowany i spalony. Od tamtego czasu zamieszkał w klasztorze Misjonarek Miłości. Siostra Sally wspominała, że kapelan każdego dnia powtarzał im: „Bądźmy gotowi na męczeństwo”.
Po zniknięciu ojca Toma lotem błyskawicy rozeszła się w internecie przerażająca wieść, że kapłan jest torturowany przez dżihadystów i ma, wzorem Chrystusa, zostać ukrzyżowany w Wielki Piątek. Część mediów podała nawet, że tak się właśnie stało, jednak zgromadzenie salezjanów stanowczo temu zaprzeczyło, wzywając jednocześnie do nieustającej modlitwy w intencji porwanego kapłana. Z kolei bp Paul Hinder zauważył, że „niektóre media w Indiach są zbyt nerwowe i wścibskie”, a rozpuszczając takie pogłoski „igrają z życiem ojca Toma”. Tyle wiemy.. Bardzo chciałbym móc zmienić ten ostatni akapit, tuż przed wydrukowaniem, napisać, że ojciec Tom został uwolniony, jest cały zdrowy i bezpieczny. Na razie jednak tekst zostaje bez zmian…
opr. ac/ac