Komandosi do spraw najtrudniejszych

Jest ich siedem: Słowenka, jedna ze Sri Lanki, dwie Indyjki i trzy Polki. Zwykle siostry - Misjonarki Miłości - wychodzą po dwie, szukając najbardziej potrzebujących pod mostami, na działkach

Jest ich siedem: Słowenka, jedna ze Sri Lanki, dwie Indyjki i trzy Polki. Zwykle siostry – Misjonarki Miłości – wychodzą po dwie, szukając najbardziej potrzebujących pod mostami, na działkach.

Komandosi do spraw najtrudniejszych

Andrzej, 64 lata, od 18 lat, z przerwami, jest gościem sióstr. Pracował na barkach, teraz nie ma żadnych dochodów. Miał trzy żony, ale żadna z nim nie wytrzymała. Mieszka w lesie pod miastem, w namiocie. Dopóki jest ciepło. Ma nadzieję, że załatwi pracę i pokój zanim przyjdą mrozy. – Żadne zgromadzenie w Kościele rzymskokatolickim nie daje tyle biednym ludziom, co Misjonarki Miłości – przyznaje. – Uczestniczę we wszystkich rekolekcjach. Umacniają mnie w przekonaniu, że wyjdę z tego dołka. Mówię „Jezu, ufam Tobie” i zawsze pomoc przychodzi – kontynuuje pan Andrzej. Są i tacy, którzy uważają, że nie wiara odgrywa tu decydującą rolę. Mężczyzna w średnim wieku, który trafił na Bulwar Gdański w listopadzie ubiegłego roku, spędził w noclegowni miesiąc. Dziś ma pracę, a do sióstr przychodzi z przyjaciółką na Mszę i posiłek. – Pobyt tu bardzo wiele mnie nauczył. Wyszedłem na człowieka, chociaż cały czas jestem alkoholikiem. Wiem, co to znaczy bezdomność i wcale nie dziwię się tym ludziom, że tu przychodzą. Nie przychodzą ze względu na wiarę, ale połowa z nich jest tu po to, żeby coś zjeść. Ostatnio widziałem na Mszy, jak ci ludzie spali, bo każdy tu jest głodny. Nie przychodzą modlić się, ale zjeść. Wydaje mi się, że oni nie mają nadziei na lepsze życie – uważa.

Bezdomna codzienność

Ks. Tomasz Ceniuch przez rok mieszkał w schronisku razem z bezdomnymi. Potrzebował na to specjalnej zgody przełożonej generalnej Misjonarek Miłości z Kalkuty i arcybiskupa miejsca. Już od pierwszego roku studiów w seminarium angażował się w pomoc siostrom. Potem prowadził też z nimi rekolekcje dla ubogich rodzin Szczecina i wtedy zrodziło się pragnienie – zamieszkać w schronisku. – Przekonuje mnie radykalizm życia Matki Teresy z Kalkuty, czystość intencji i jednoznaczne służenie najuboższym, których świat często ma za nic. Siostry chcą poświęcić czas ubogim i doświadczyłem, że są w tym autentyczne i szczere – tłumaczy ks. Tomasz.

Codziennie kapłan, czy to diecezjalny, czy zakonny, sprawuje Mszę św. po angielsku. Jest też adoracja Najświętszego Sakramentu. – Jestem przekonany, że to spotkanie z Jezusem daje im siłę do pełnienia trudnych posług, do których ludzie o większej wrażliwości estetycznej by nie podeszli – uważa ks. Tomasz. Dwa razy w tygodniu jest też Eucharystia dla podopiecznych, których dziennie na obiady przychodzi około 70. W zimie ta liczba wzrasta do 200. Jest tu 20 miejsc dla chorych i 25 łóżek, które zostaną zajęte, gdy przyjdą zimne dni. W tej chwili mieszka osiem chorych osób. W każdą środę odbywa się kąpiel. Siostry rozdają wtedy maszynki do golenia. – Chcemy pomagać, wskazując drogę do Pana Boga – tłumaczy mi s. Charis, przełożona Domu w Szczecinie, podkreślając, że jedzenie i stołówka to tylko środek do celu. – Ci ludzie pogardzili samymi sobą, często są w depresji, nie mają poczucia godności. Najpierw trzeba człowieka umyć, dać mu zjeść, a dopiero potem pomodlić się z nim – dodaje.

Służyć najbiedniejszym

Historia tego miejsca sięga 10 czerwca 1987 r., kiedy to na dzień przed wizytą Jana Pawła II w Szczecinie przyjechała tu Matka Teresa z Kalkuty, przełożona generalna prowincji, i trzy siostry. Do nich dołączyła za kilka dni kolejna, która została pierwszą przełożoną zgromadzenia kalkucianek w Szczecinie. Zaproszone przez ówczesnego ordynariusza, bp. Kazimierza Majdańskiego, przez rok mieszkały przy parafii św. Stanisława Kostki na placu, który dziś nosi nazwę bł. Matki Teresy z Kalkuty. Potem przeniosły się do budynku, w którym są do dziś – przy Bulwarze Gdańskim. Przełożona Domu w Szczecinie, s. Charis, pochodzi z Podkarpacia. Od 1995 r. przez pięć lat studiowała w Szczecinie biologię i teologię. Po śmierci Matki Teresy bliżej poznała Zgromadzenie i poczuła, że to jest jej droga. Był jeszcze wolontariat i po studiach wstąpiła do zakonu. Od półtora miesiąca jest w Szczecinie w nowej bardzo odpowiedzialnej roli.

Charyzmatem sióstr jest niesienie Jezusa ludziom i przyprowadzanie najbiedniejszych z biednych do Niego. – To zaspokajanie pragnienia Pana Jezusa na krzyżu, który chce miłości i zbawienia tych dusz – tłumaczy s. Charis. – W każdej kaplicy na całym świecie jest krzyż, a pod nim słowo „Pragnę” w języku danego kraju – dodaje. Siostry żyją ewangelicznym „cokolwiek uczyniłeś najmniejszemu z moich najmniejszych, mnie uczyniłeś”. Czasem to tylko rozmowa, ale są też odwiedziny rodzin w trudnej sytuacji, samotnych, wizyty w stargardzkim areszcie. W sobotę zajęcia z dziećmi z trudnych rodzin, ale także z ich rodzicami. Ci ludzie mieszkają w strasznych warunkach, bez prądu, ogrzewania. Siostry odwiedzają Dom Pomocy Społecznej, by zobaczyć w człowieku cierpiącego Jezusa. Każda ma swoje zadania, czy to w kuchni, czy wizytując rodziny, więzienie. W planach jest apostolat w poprawczakach.

Walka na froncie

Dlaczego żyją w ubóstwie, które na Bulwarze Gdańskim rzuca się w oczy? – Osobiście musimy tego doświadczać, aby móc służyć tym ludziom, którzy naprawdę są w ubóstwie – odpowiada s. Charis. – Jeżeli same tego nie poczujemy, zawsze będziemy patrzeć na tych ludzi z góry. Oni tego doświadczają, bo tak ułożyło się ich życie, a my wybieramy takie ubóstwo. Wybieramy po to, żeby oni doświadczyli domu. By ten dom nie był luksusowy, bo wtedy oni nie będą czuli się jak u siebie. Tu jest czysto, ale skromnie. Pijani nie są wpuszczani. To ma być mobilizacja do zmiany. 68-letni pan Andrzej od 10 lat odwiedza siedzibę na Bulwarze Gdańskim. – Straciłem mieszkanie, zamieszkałem w schronisku. Wcześniej się rozpiłem. To wina alkoholu i moja pierwsza żona też doprowadziła do tego – mówi pan Andrzej. Od sześciu lat już nie pije. Był odwyk, grupa wsparcia i głęboka modlitwa do Boga, żeby mi pomógł. Dziś, już na emeryturze, poznał kobietę, z którą zamieszkał. – Łączy nas głęboka przyjaźń i tworzymy białe małżeństwo. We wrześniu chcemy pojechać na Jasną Górę – dodaje. Co urzeka go w charyzmacie sióstr? – Dobroć i bezpośredniość. Zawsze można się do nich zwrócić – odpowiada bez zastanowienia.

Spektakularne nawrócenia? – Dla mnie wielkim doświadczeniem było, gdy ktoś potrafił pięknie żyć przez tydzień, miesiąc – tak roczny pobyt w schronisku wspomina ks. Tomek. – Udawało się być pięknym człowiekiem i to już jest osiągniecie. Cieszyliśmy się bardzo małżeństwem, które dojrzewało w tym środowisku. Zaczynają sobie radzić, wychodząc z bezdomności. Były piękne spowiedzi po latach i powroty do Boga – dodaje.

Pomoc, która rękami sióstr trafia do najbardziej ubogich, to ofiary indywidualnych osób. Składają się na to, żeby można było przygotować posiłek, zapewnić ubranie czy kąpiel. – Siostry pomogły kiedyś człowiekowi na życiowym zakręcie – wspomina ks. Tomasz. – Teraz, kiedy poukładał swoje życie, regularnie przyjeżdża autem wypełnionym artykułami spożywczymi dla potrzebujących.

W dzień kanonizacji siostry i ich podopieczni będą razem na Bulwarze Gdańskim. Po transmisji z Watykanu wezmą udział we Mszy św. dziękczynnej w katedrze. – Matka Teresa spotkała się kiedyś z zarzutem, że utwierdza biedę – mówi ks. Tomasz. – Odpowiedziała, że ona z siostrami jest na pierwszym froncie i podnosi z największego upadku, a później chętnie odda posługę wobec tych osób tym, którzy chcą i spodziewają się osiągnąć wymierne efekty. Matka Teresa razem z siostrami to są komandosi do spraw najtrudniejszych, a innych, którzy mogą dalej przejąć posługę... serdecznie do tego zapraszamy. Tym bardziej że siostry cały czas szukają nowych wolontariuszy.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama