Bycie papistą to wiara w prymat papieża. Dla katolików cnota, dla protestantów obciach, dla ateistów zabobon. Kim jest papista w czasach Franciszka? Odpowiedzi szukam w tekstach Benedykta XVI
Bycie papistą to wiara w prymat papieża. Dla katolików cnota, dla protestantów obciach, dla ateistów zabobon. Kim jest papista w czasach Franciszka? Odpowiedzi szukam w tekstach Benedykta XVI.
Będąc już papieżem, Benedykt XVI powiedział, że otrzymuje dużo listów, w których ważne osobistości i ludzie prości piszą: „Jesteśmy razem z papieżem, jest on dla nas namiestnikiem Chrystusa i następcą świętego Piotra, proszę być pewnym, że wierzymy i żyjemy we wspólnocie z Waszą Świątobliwością”. Poruszają mnie w tych listach nie tyle słowa życzliwości, ale przede wszystkim zawarte w nich elementy wyznania wiary: „proszę być pewnym, że wierzymy”. Ponadto mocno wybrzmiewa zapewnienie dotyczące rozumienia urzędu papieża w Kościele: „on jest namiestnikiem Chrystusa”.
Cytując te listy, papież Benedykt chciał dać jasno do zrozumienia, że bycie papieżem to Boża sprawa, a nie tylko wybór Kolegium Kardynałów.
Kard. Ratzinger zapytany przed konklawe, podczas którego został wybrany na papieża, o to, kto wybiera nowego biskupa Rzymu: kardynałowie czy Duch Święty, odpowiedział bez zawahania: oczywiście, że kardynałowie. I dodał, że w przeciwnym razie nie byłoby w przeszłości wyborów niewłaściwych osób na ten urząd, a wiemy, że takie były. Zdzwiony dziennikarz zapytał o rolę Ducha Świętego, a kard. Ratzinger spokojnie odpowiedział: Duch Święty na tyle wybiera tego a nie innego człowieka, na ile kardynałowie rzeczywiście otwierają się na Jego działanie. Tę zadziwiającą konwersację należy rozumieć tak: pomimo wyboru na urząd Piotrowy nawet niewłaściwej osoby, Duch Święty obdarza każdego papieża łaską potrzebną, aby to powołanie wypełnić. Nawet taka osoba, która po ludzku nie wydaje się najwłaściwszym kandydatem ma asystencję Ducha Świętego i cieszy się charyzmatem nieomylności (oczywiście spełniając odpowiednie warunki tej nieomylności). Pierwszy odruch katolików słuchających uroczystej zapowiedzi habemus papam wyraża więc zaufanie do postępowania kardynałów, którzy rozeznają zgodnie z sumieniem i w otwartości na wolę Boga. Nie zmienia to faktu, że Benedykt XVI daleki był od widzenia samego człowieczeństwa papieża w sposób wyidealizowany.
W książce Służyć prawdzie jeszcze jako kardynał napisał: „Przyzwyczailiśmy się oddzielać starannie w Piotrze tchórzliwego kłamcę od Opoki; człowiek kłamiący ze strachu – to Piotr przedwielkanocny [przed śmiercią i zmartwychwstaniem Chrystusa – red.], Opoka – to Piotr po zesłaniu Ducha Świętego, człowiek, którego idealizujemy. W rzeczywistości zaś jest on i w jednym, i drugim przypadku, i jednym i drugim Piotrem. (…). Zawsze był opoką i człowiekiem słabym. I czy nie było tak w całej historii Kościoła?”. Z jednej więc strony możemy odnaleźć w teologii Josepha Ratzingera ton bardzo podniosły w definiowaniu funkcji papieża w perspektywie jego duchowego urzędu, z drugiej jednak zawsze podkreśla on konieczność niewynoszenia samego człowieka, który ten urząd pełni, ale raczej istoty jego posłania. Bardzo odważnie napisał kiedyś: „Fakt, że właśnie Piotr został ogłoszony opoką, nie wynika z jego własnej zasługi i z jego osobistego charakteru. „Opoka” nie jest mianem zasługi, lecz określeniem służby, Boskiego wybrania i zadania, do którego nikt nie jest uzdolniony na mocy własnego charakteru, a już najmniej uzdolniony był Szymon, który raczej był wszystkim innym niż opoką. Z siebie samego jest on Piotrem tonącym, Piotrem, któremu brak wiary; tylko dzięki Panu i Jego łasce jest opoką, na której stoi Kościół”. Rozważania o prymacie papieża, Ratzinger podsumował: „Trzeba pogodzić się z tym paradoksem Bożego działania. Bóg ciągle zawstydza pychę człowieka”.
Określanie biskupa Rzymu mianem „opoki” czy „namiestnika Chrystusa na ziemi” dobrze znamy z przeszłości, kiedy trzeba było bronić prymatu papieża przed ruchami, które kwestionowały jego teologiczną zasadność. Tych, którzy o papieżu mówili w tak podniosły sposób, chociażby w kontekście sporu z reformacją, nazywano papistami, co zresztą miało być rodzajem obelgi i podkreśleniem intelektualnego zacofania. Negowanie roli papieża przybrało na sile w wieku osiemnastym, tj. w okresie oświecenia, kiedy stało się ono synonimem poglądów człowieka wykształconego i wyzwolonego z katolickich dogmatów. Papista czasów „kultu intelektualnego postępu” to ktoś godny pożałowania, bo ulegający władzy papieża, który domaga się „niedorzecznego” uznania, że religia ma rzeczywiście coś mądrego światu do powiedzenia, oprócz łagodzenia naturalnych dla człowieka lęków przed śmiercią. Benedykt XVI jednak nawet w tak napiętym sporze, naznaczonym wyraźną niechęcią do Kościoła, potrafi spokojnie przyznać, że mimo wszystko: „Postęp naukowy przyczynił się do wzrostu naszych możliwości”. Zaraz jednak dodaje, że „niekoniecznie przyczynił się on do rozwoju naszego wymiaru moralnego i ludzkiego”. „Spotykając się z przywódcami państw – wyjaśnia – widzę istnienie głębokiego przekonania, że świat nie może funkcjonować bez siły religijnego autorytetu”.
Dla Benedykta XVI papież nie buduje jednak swojego autorytetu na wzór polityków, którzy w demokracji powinni decydować zgodnie z wolą wyborców, ale jest sługą Ewangelii Chrystusa, który buduje jedność przez umacnianie w wierności tejże Ewangelii. Takiego zewnętrznego znaku potrzebuje Kościół, aby uczniowie Chrystusa mogli wzajemnie rozpoznawać się w tej samej wspólnocie wiary. Paradoksalnie, wyjaśnia Benedykt, takiego znaku potrzebuje też świat, który ma prawo wiedzieć, że jest możliwe zakotwiczenie w prawdzie niezmiennej i że jej uprawnionym interpretatorem w sprawach wiary i moralności, jest Kościół, którego głos nieomylnie reprezentuje papież. Jednak właśnie z powodu tego podwójnego zapotrzebowania na prawdę, zdaniem emerytowanego biskupa Rzymu, papież „nie może działać w sposób dyktatorski, lecz z wnętrza wspólnoty wiary”.
Kim jest więc papież, żeby wyraźnie odróżnić go od polityków? W teologii Ratzingera to kim jest biskup Rzymu można jasno zobaczyć na przykładzie sporu króla Henryka VIII i jego świty z kard. Reginaldem Pole’em, który w czasach „brytyjskiej reformacji” reprezentował Stolicę Apostolską. Komentując stanowisko kardynała Ratzinger powiedział: „Wyparcie się papiestwa w przypadku Anglii oznacza przejęcie przez państwo zewnętrznego porządku Kościoła, upaństwowienie Kościoła, a wraz z tą świecką władzą nad Kościołem odrzucenie męczeństwa. Męczennicy, którzy wiarę w jej ponadnarodowej jedności całego Kościoła i jego Tradycji przeciwstawiają chrześcijaństwu narodowo-królewskiemu – a stali się nimi ci, którzy w Anglii stanęli po stronie papieża – są drogowskazem dla tego, gdzie w tej kontrowersji powinien znaleźć się chrześcijanin jak chrześcijanin”. Nie uważa jednak, że chodzi tutaj o zwykłe stanięcie po słusznej stronie, ani też o wspieranie władzy papieża. Wręcz przeciwnie, Ratzinger podkreśla, że każdy z tych męczenników pokazał swoją gotowość na śmierć w obronie wiary dlatego, że prymat papieża był dla niego sprawą jedności z Kościołem, a nie czysto ludzkiej władzy. Gdyby chodziło tylko o władzę, czyli de facto o sprawy doczesne, nikt z nich nie oddałby własnego życia. Było natomiast tak, że jedność wiary, którą zapewnia służba papieża, stała się w ich oczach godna nawet śmierci, bo zapewnia trwałość i czystość wiary, która prowadzi do życia wiecznego.
Niesłychaną zdolnością intelektualną Josepha Ratzingera była jego umiejętność opisywania wszystkiego, co dotyczy wiary i Kościoła w kontekście relacji człowieka do Boga. W tym sensie był prawdziwym synem Soboru Watykańskiego II. Nie cytował jedynie Biblii lub tekstów tradycji, aby poprzeć swoje teologiczne opinie, ale pokazywał ich wewnętrzną spójność z tym, jak człowiek wiary przeżywa swoje spotkanie z Bogiem. Dał temu wyraz przez osobiste dokonanie aktu beatyfikacji wielkiej postaci Kościoła Anglii, kard. Johna Henry’ego Newmana. To właśnie ten autor okazał się obrońcą Kościoła i w sposób szczególny papiestwa na Wyspach Brytyjskich. Ale i tym razem nie była to walka po stronie jednej władzy przeciwko drugiej, ale głębokie i duchowe uzasadnienie ….. jaką biskup Rzymu spełnia w kontekście jedności i czystości wiary. Kard. Newman zapytany kiedyś, na czyją cześć najpierw wzniósłby toast: papieża czy sumienia, odpowiedział natychmiast: najpierw za sumienie. Pokazał w ten sposób istotę papiestwa, którą tak wyraźnie doceniał i rozwijał później Joseph Ratzinger. Otóż władza papieża o tyle, o ile służy umocnieniu wiary w Chrystusa, nie może stać w sprzeczności z sumieniem. Jest odwrotnie, właśnie dlatego, że człowiek w sumieniu odkrywa, że wiara Chrystusa jest dla niego największym dobrem, może postrzegać władzę papieża jako służbę wobec ludzkiego sumienia. Im bardziej papież staje po stronie prawdy i chroni jej czystości, tym bardziej staje po stronie człowieka i tego, co samemu człowiekowi podpowiada jego własne sumienie.
Zabrzmi banalnie, ale to, co nieustannie podkreślał Joseph Ratzinger w swoich tekstach o papiestwie, to prawda, że papież to też człowiek. Nieustannie powracał do stwierdzenia, że Bóg nie chce budować Kościoła na ludzkiej zarozumiałości, która opierałaby się na przekonaniu, że ten, kto został powołany nie musi się zmagać ze swoimi słabościami. Nie, papież też jest człowiekiem słabym i potrzebującym miłosierdzia Bożego. Jesteśmy do takich stwierdzeń przyzwyczajeni w wypowiedziach papieża Franciszka. Warto jednak zauważyć, że dokładnie w ten sam sposób wypowiadał się emerytowany papież Benedykt XVI, a w ostatnim czasie dał temu wyraz w bardzo pięknej i osobistej rozmowie z Peterem Seewaldem, którego fragmenty publikujemy w „Przewodniku Katolickim”. Podążając za głęboką teologią papieża Benedykta XVI i przykładem owocnego pasterstwa papieża Franciszka mogę z dużym przekonaniem powiedzieć dzisiaj: tak, jestem papistą!
opr. ac/ac