Religia rozluźnionej pięści

Zaciśnięta pięść z owiniętym wokół niej różańcem jako symbol Marszu Niepodległości. Dlaczego takie połączenie może razić?

O mniej melancholijnym, a bardziej chrześcijańskim przeżywaniu uroczystości Wszystkich Świętych piszę w dłuższym tekście. Artykuł wstępny chciałbym więc poświęcić sprawie, o której milczeć nie wolno. Zaciśnięta pięść trzymająca różaniec jest symbolem tegorocznego Marszu Niepodległości. A sprawa jest poważna, ponieważ w tak ważnym kontekście społecznym pojawia się symbol, który dalece odbiega od logiki Ewangelii.

I trudno się z piszącymi na ten temat w bieżącym numerze autorami nie zgodzić, tym bardziej że gest żywo przypomina inną symbolicznie zaciśniętą pięść. Matteo Salvini, były minister spraw wewnętrznych Włoch, jeszcze nie tak dawno, podczas wiecu wyborczego Ligi Północnej, wyjął z kieszeni różaniec, by prosić Matkę Bożą o sukces w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europejskiego. Na reakcję Watykanu i włoskiego Episkopatu nie musieliśmy długo czekać. Kard. Pietro Parolin, sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, przestrzegał wówczas: Bóg jest wszystkich, a wzywanie Go w celu realizacji własnych celów politycznych jest z punktu widzenia samej religii bardzo niebezpieczne. Natomiast wśród włoskich biskupów najmocniej zareagował abp Bruno Forte, członek Rady Stałej Konferencji Episkopatu Włoch. Jego sprzeciw — o czym w 22. wydaniu „Przewodnika Katolickiego” pisał Hubert Ossowski — dotyczył głównie polityki migracyjnej Salviniego. „Nie znajdujemy się w obliczu opcji, czegoś pozostawionego swobodnemu wyborowi preferencji. Przyjście z pomocą istotom ludzkim znajdującym się w takiej sytuacji jest moralnym imperatywem. (...) Jeśli Salvini chce być katolikiem, niech przestanie pouczać, a zacznie słuchać papieża, którego wypowiedzi są bardzo klarowne. Sianie paniki i oskarżanie migrantów o inwazję są propagandowymi kłamstwami, którymi Salvini posługuje się, by pozyskać wyborców”.

Dzisiaj można mieć już nie tylko wrażenie, ale wręcz przekonanie, że niektóre środowiska w Polsce, deklarujące swoją tożsamość jako katolicką, podążają w tym samym kierunku. A przecież przez ostatnie dziesięciolecia nawet nie przychodziło nam do głowy, żeby obawiać się łączenia narodowej retoryki z treściami religijnymi. Taka zresztą jest nasza historia. Mogło nas więc usypiać przekonanie, że wersje radykalne tego złożenia nas nie dotyczą, że doświadczenie faszyzmu włoskiego, próby łączenia chrześcijaństwa z niemieckim nazizmem czy krwawa rewolucja generała Franco to odrobione przez nas lekcje. Dzisiaj okazuje się, że nie. Choć trzeba również przyznać, że ostatnie lata powinny dla nas być wystarczająco symptomatyczne: symbolika chrześcijańska coraz częściej wykorzystywana była w kontekstach związanych z przemocą. Negowanie tych zjawisk jako sprzecznych z samym katolicyzmem było bardzo oględne. I nawet jeśli ktoś powie, że dzisiejsza narodowo-katolicka radykalizacja dotyczy tylko niewielkiej grupy, to nie uspokaja mnie fakt, że logo zaciśniętej pięści krąży w internecie i nie wywołuje wśród katolików tak wielkiego oburzenia. Nie, tego się religijnie obronić nie da. A przekłamywanie Ewangelii jest dla niej samej gorsze niż jasny wobec niej sprzeciw, bo w pierwszym przypadku zaciemnieniu ulega objawiona prawda.

Zwykle nie odczuwam, aby moje uczucia religijne były aż tak mocno urażone z powodu nadużyć symboliki religijnej w przestrzeni publicznej. Zgadzam się z ks. Andrzejem Dragułą, który spokojnie za każdym razem wyjaśnia, że nie każde tego typu nadużycie jest bluźnierstwem i profanacją. Nie zawsze kryją się za nimi intencje uderzające wprost w Boga czy religie, a częściej są to po prostu prowokacje. Oczywiście i one są dla pewnego sposobu myślenia w części naszego społeczeństwa symptomatyczne i nie może być na nie zgody. Gdy patrzę jednak na zaciśniętą z różańcem pięść, właśnie dlatego, że nie jest ona wymierzona w religię, ale ma jej bronić, zapala mi się lampka alarmowa. Nie czuję się religijnie urażony, ale to nie znaczy, że sprawa czystości przekazu wiary w Polsce nie jest zagrożona. I właśnie dlatego naprawdę nie rozumiem, dlaczego teraz podchodzimy do tej sprawy w sposób tak spokojny.

ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego”

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama