Jak się spowiadać, gdy nie ma księdza? Jak być pewnym, że Bóg mi przebaczył?
Jak się wyspowiadać, kiedy brakuje dostępu do księdza? Pytanie wydaje się proste, wręcz katechetyczne. Przecież wszyscy wiemy, czym jest spowiedź, a jak jej nie ma, to przecież Bóg nam przebacza, ponieważ żałujemy. No właśnie, czy taka odpowiedź jest dla nas satysfakcjonująca? Obawiam się, że jeśli wnikniemy głębiej w naszą relację z Bogiem, to proste pytanie zamieni się szybko w gąszcz wielu niejasnych odpowiedzi. Bo jaki to musi być żal, żebym był pewny, że zadziała rzeczywiście jak spowiedź? Jak być pewnym, że Bóg naprawdę mi przebaczył?
Ktoś powie, że to są pytania skrupulantów. Może też. Ale jeśli ja również o tym pomyślałem, to znaczy, że może jest to wątpliwość bardziej powszechna. I wymagająca teologicznie rzetelnej i pogłębionej odpowiedzi. Właśnie dlatego postanowiliśmy podjąć ten temat w „Przewodniku” (PK 13/2020). Ks. prof. Henryka Seweryniaka znamy z naszej cotygodniowej Niebieskiej Szuflady. A że szuflada okazała się w tak ważnym temacie za mała, publikujemy obszerniejszą rozmowę. Nie rozwiązuje ona wszystkich wątpliwości, ale zdecydowanie uspokaja.
A na marginesie chciałbym opowiedzieć o rozmowie, jaką przeprowadziłem kiedyś z luterańskim pastorem, moim przyjacielem. Otóż w liturgii Kościoła ewangelicko-augsburskiego spowiedź ma charakter ogólny. Na początku liturgii jest akt pokutny, podobnie jak w czasie katolickiej Mszy, ale na jego końcu pastor udziela rozgrzeszenia wszystkim uczestnikom. Nie tylko z grzechów lekkich, ale ze wszystkich. Zresztą luteranie takiego podziału nie stosują. To jednak, co mnie najbardziej zaskoczyło, to to, że po słowach o odpuszczeniu grzechów padają jeszcze te: „a kto nie pokutuje, temu zostają zatrzymane”. Tak mówi również Ewangelia, są więc to słowa jak najbardziej uprawnione i na miejscu. A jednak nawet ten mój przyjaciel zwrócił uwagę na to, że wiele bardzo pobożnych osób ma z tą formułą rozgrzeszenia problem. Bo wracając do domu, niejeden z uczestników ewangelickiej liturgii zadaje sobie pytanie: no właśnie, pokutuję wystarczająco za moje grzechy? Inaczej mówiąc: czy ja naprawdę żałuję i mam w sobie silną wolę poprawy?
Wiele osób, które twierdzi, że „u protestantów mają lepiej”, powinno o tym wiedzieć: to nie jest takie proste: powiem Bogu osobiście i problem rozwiązany. Paradoksalnie, to, co wydaje się w Kościele katolickim ciężarem, jest w rzeczywistości bardzo wyzwalające. Idąc do spowiedzi indywidualnej, mogę oczywiście zadawać sobie pytania o spełnienie wszystkich warunków dobrej spowiedzi. Bez ich zachowania spowiedź jest przecież nieważna. Mimo tych wątpliwości, odchodząc od konfesjonału, mogę mieć jednak dość wysoki poziom uspokojonego sumienia. I to tylko dlatego, że wyznałem moje grzechy i usłyszałem te sakramentalne słowa: „I ja odpuszczam tobie grzechy, idź w pokoju”. Tak, „w pokoju”. Jak niedoceniany to owoc, który rodzi się w spowiedzi indywidualnej, którą proponuje Kościół katolicki.
Ale nie pominąłbym dobra, jakie stoi za rozwiązaniem stosowanym wśród luteranów. Bo odpowiedzialność, jaką niesie w sumieniu każdy z uczestników ewangelickiej liturgii, też ma swoje znaczenie. Nie mogę po prostu powiedzieć księdzu, co zrobiłem złego, a on mi udzieli rozgrzeszenia. Muszę bardzo głęboko przemyśleć, i to za każdym razem, czy żyję w zgodzie z sumieniem, czy rzeczywiście mam wystarczająco silne postanowienie poprawy.
Rozmowy w ekumenicznej atmosferze z zaprzyjaźnionym księdzem ewangelickim dały mi naprawdę sporo do myślenia. Zrozumiałem, że oni, luteranie, mogą się od nas uczyć, w jaki sposób Kościół może pomagać ludziom w osiąganiu pokoju sumienia. Że wymagania, jakie stawia Kościół katolicki, pomagają w pojednaniu z Bogiem, a nie są jedynie formą podkreślania jego duchowej władzy. Zresztą i w Kościele ewangelicko-augsburskim spowiedź indywidualna jest możliwa na prośbę penitenta. Z drugiej jednak strony także my, katolicy, szczególnie w czasie oddzielenia od spowiedzi sakramentalnej, możemy uczyć się od naszych braci i sióstr ewangelików, co znaczy naprawdę żyć pojednaniem z Bogiem w sercu. Że nie wystarczy wyznanie grzechów w konfesjonale, ale że zawsze potrzebne jest autentyczne zasłuchanie się we własne sumienie i życie zgodne z głosem, który nas nieustannie przestrzega przed złem i zachęca do dobra. Czas epidemii uwrażliwi nas na ten głos. Dzisiaj mieć pokój sumienia oznacza właśnie to: nie mogę przystąpić do spowiedzi, muszę poczekać, ale mogę zrobić dobry rachunek sumienia i postanowić poprawę. To byłby dobry owoc tego strasznie trudnego dla nas czasu.
ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego”
opr. mg/mg