Pokora to drabina do nieba. Jeśli na niej się nie oprzesz, spadniesz z wielkim hukiem!

Trudno przecenić wagę pokory w życiu chrześcijańskim. Wszystko, co nie opiera się mocno na niej, prędzej czy później upadnie z wielkim hukiem – im wyżej się wspięliśmy, tym większa będzie szkoda.

Jeśli chcemy doświadczyć mocy Pana Boga w swoim życiu, musimy wspiąć się na drabinę pokory, czyli ruszyć drogą wskazaną w Regule św. Benedykta. Wspinaczka nie jest łatwa – ale prowadzi do góry, ku chrześcijańskiej dojrzałości.

Drabina to nasze życie na świecie, które Pan podnosi ku niebu, gdy serce stanie się pokorne. Dwoma bocznymi żerdziami tej drabiny są, jak sądzimy, nasze ciało i dusza, a wzywająca nas łaska Boża umieściła na nich różne szczeble pokory – pisał 15 wieków temu św. Benedykt z Nursji.

Zrób miejsce

12 szczebli metaforycznej drabiny tworzą: bojaźń Boża, samozaparcie, posłuszeństwo, wytrwałość, skrucha, spokój, uniżenie, roztropność, cichość, powaga, powściągliwość i uszanowanie. Ma rację o. Augustin Wetta, amerykański benedyktyn, stwierdzając w książce swojego autorstwa zatytułowanej „Ora et pokora”, że wszystko, co zawiera się w „przepisie” św. Benedykta na osiągnięcie doskonałości, przeciwstawia się nurtowi współczesnej popkultury. „W jego radach nie ma nic o samouwielbieniu, samorealizacji, samowystarczalności czy samozadowoleniu – w ogóle w centrum jego uwagi nie stoi nasze ja, tylko to, jak mamy odnosić się do innych i do Boga, znając swoje mocne i słabe strony. Taką jasność widzenia można jednak zyskać dopiero wtedy, gdy człowiek przestaje się skupiać na sobie” – stwierdza o. Augustin w rozdziale pt. „Dlaczego pokora?”. Zwraca też uwagę, że zdrowa samoocena to jedna z form świętości. W ocenie św. Benedykta świętość polega nie na samouwielbieniu, ale na zaparciu się siebie. Po co? Żeby zrobić miejsce dla łaski Bożej.

Trudna ta pokora…

Pokora jest cnotą moralną, która – najogólniej rzecz ujmując, polega na uznaniu własnej ograniczoności, niewywyższaniu się ponad innych i unikaniu chwalenia się swoimi dokonaniami.

Chyba najkrócej i najprościej można powiedzieć, że pokora to przeciwieństwo pychy, czyli ukierunkowania na siebie samego, nadmiernego skupienia się na sobie samym, troszczenia się tylko o siebie samego, braku wyjścia do innych ludzi, dostrzegania, w jaki sposób żyją, myślą, postrzegają świat – mówi o. Brunon Koniecko OSB z Opactwa Benedyktynów w Tyńcu, pytany o to, jaka definicja pokory przemawia do niego najbardziej.

Jego zdaniem powodem trudności i w zrozumieniu istoty pokory, i w przyjęciu jej jako życiowego drogowskazu jest zbytnie skupienie człowieka na samym sobie i odnoszenie wszystkiego do siebie.

Zapatrzenie w siebie bardzo przeszkadza w obiektywnym stwierdzeniu, czym jest pokora, a tym bardziej w stawaniu się człowiekiem pokornym – wyjaśnia.

I dodaje, że nie jest to kwestia ani czasów, w jakich żyjemy, ani ról społecznych czy np. powołania. – W myśl powiedzenia, że problemy są zawsze te same, tylko nazwiska się zmieniają – natura ludzka była, jest i będzie taka sama. Generalnie rzecz ujmując, począwszy od starożytności, człowieka dotykają takie same bolączki i współczesność nie jest pod tym względem wyjątkowa. To nie czasy wskazują na to, na ile człowiek w swoim życiu będzie pokorny, a na ile nie, jakie ma przekonania, w co wierzy itd. Pokory nie warunkują też role społeczne ani powołanie. Jest ona zdecydowanie czymś bardziej uniwersalnym – podkreśla o. Brunon.

Potrzebna dojrzałość

Jakie są owoce pokornego życia? – Pierwszy to świadomość siebie samego, tzn. umiejętność dostrzeżenia zarówno swoich ograniczeń, swojej niedoskonałości, jak i dobrych stron, które jednak nie powodują wywyższania się nad innych, przekonania, że jestem lepszy, bo coś umiem, posiadam, mam lepsze wykształcenie czy pochodzenie. Świadomość siebie samego prowadzi zatem do tego, że patrzę na siebie takiego, jakim naprawdę jestem, a w kontekście wiary chrześcijańskiej – do dostrzeżenia swojej godności, pochodzenia od Boga – Dawcy życia. Drugim niezaprzeczalnym owocem jest zauważanie drugiego człowieka, otwartość na niego, na jego potrzeby i gotowość, żeby mu służyć, żyć dla niego. Na tym polega wartość pokory jako cnoty – wylicza tyniecki benedyktyn. Zauważa też, że cnota nie pojawia się na pstryknięcie placów. – Wydaje mi się, że człowiek sam z siebie niczego się nie uczy. Od momentu urodzenia ktoś o nas się troszczy, wychowuje, wprowadza w świat i w prawa nim rządzące, przekazuje zasady i wartości, mówi, co jest dobre, a co złe. Uczymy się też przez obserwację i naśladownictwo, zdobywając umiejętności czy wykorzystując swoje zdolności. Dopiero na pewnym etapie życia – już jako ludzie dorośli – używając rozumu i bazując na doświadczeniu życiowym – możemy wyprowadzać jakieś wnioski, korygować swoje opinie, słowem – wychowywać sami siebie. Ale do tego potrzebna jest dojrzałość – zaznacza.

Pokora otwiera oczy

Ojciec Brunon przyznaje, że drabina pokory o 12 stopniach to swego rodzaju metafora, obraz pomagający zrozumieć, że drogę do Pana Boga wyznaczać winno życie w prawdzie o sobie – a więc w uniżeniu. Taką interpretację podpowiada też łacina – język, w którym św. Benedykt napisał regułę. – „Pokora” to łacińskie „humilitas”, które możemy też tłumaczyć jako „to, co jest bliskie ziemi”, ponieważ „ziemia” po łacinie to „humus”. To realna gleba, coś rzeczywistego. Wyprowadzenie zatem definicji słowa „pokora” od łacińskiego „humilitas”, pozwala stwierdzić, że człowiek pokorny to ktoś, kto mocno stoi na ziemi, „ma mocne fundamenty” – zna siebie, swoje ograniczenia, wie, że nie jest ani lepszy, ani gorszy od innych. Św. Benedykt, charakteryzując te 12 stopni, pisze dużo o uniżeniu, m.in. żeby zawsze mieć innych wyżej od siebie, by służyć innym kosztem siebie samego. Trzeba przy tym mieć na uwadze, że poprzez stopnie pokory mamy ostatecznie dojść do Pana Boga – podkreśla o. Brunon.

Zwraca też uwagę na niewłaściwe, choć bardzo powszechne rozumienie pokory. Przeciętnemu zjadaczowi chleba kojarzy się ona przede wszystkim z pewnego rodzaju uniżonością, wycofaniem, niską samooceną czy nawet zakompleksieniem, w końcu niechęcią do jakiegokolwiek wyróżnienia się czy w ogóle pracą nad sobą, bo przecież: jakiego mnie Panie Boże stworzyłeś, takiego mnie masz… – Św. Benedykt dowodzi, że pokora to gotowość do życia w prawdzie o sobie, a stopnie pokory mają nam pomóc pozbyć się niewłaściwego obrazu siebie samego. Jak? Oczyszczając się z pychy. Po co? Bo życie w prawdzie o sobie rzutuje na obraz i Pana Boga, i ludzi – akcentuje. I dodaje, że mamy dobry wzorzec takiego życia. To Jezus Chrystus, który uniżył się jako Bóg, stając się jednym z nas, by być nam bliższym i dowieść, jak Mu na nas zależy.

Rozważania zawarte w książce o. Brunona poparte są wieloma przykładami wziętymi z życia we wspólnocie zakonnej i dużą dawką humoru. Rozdziały kończy „praca domowa” – proste zadanie, które osobom z niedostatkiem pokory może jednak przysporzyć trudności. Ojciec Brunon przestrzega, by „wędrówkę” po drabinie pokory pojmować jako „zaliczanie” jednego stopnia, tj. zakończenie pracy nad jedną cnotą, i zaczynanie wspinaczki na kolejny. Droga do doskonałości to praca nad całokształtem, a książka A. Wetty porządkuje nasze rozumienie tej pracy i służy wsparciem.

Źródło: Echo Katolickie 37/2024

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama