Nie zabijaj

Fragmenty książki "Dekalog za kulisami", autor rozmawia ze znanymi aktorami o dekalogu w życiu codziennym

Nie zabijaj

ks. Bartłomiej Król

Dekalog za kulisami

ISBN: 978-83-7580-205-4
wyd.: Wydawnictwo Salwator 2011

Wybrane fragmenty

Ludzkiej naturze bliższe jest przykazanie „Zabijaj”.
Na szczęście człowieka kształtuje również kultura
Nie zabijaj
Rozmowa z Pawłem Królikowskim


Słowa potrafią ranić
bardziej niż nóż
Nie mów fałszywego świadectwa
przeciw bliźniemu swemu
Rozmowa z Piotrem Adamczykiem


Nie zabijaj

Ludzkiej naturze bliższe jest przykazanie „Zabijaj”.
Na szczęście człowieka kształtuje również kultura

Rozmowa z Pawłem Królikowskim

5
Nie zabijaj

—   Rozmawiając na temat przykazania „Nie zabijaj”, warto w pierwszej kolejności podjąć temat samego życia. Czym według Pana jest w swej istocie życie?

Życie jest darem, jesteśmy nim obdarowani przez rodziców, których natchnął Duch Święty. Otrzymaliśmy więc życie od Boga. Patrząc od innej strony: życie to nasza codzienność. I tak dalej...

Opowiem księdzu pewną historię z życia wziętą. Żonaty mężczyzna dopuszcza się zdrady. Owocem jego drugiego związku jest dziecko. I co teraz zrobić? Jak ratować wartość, którą jest życie rodzinne i małżeńskie, a także dobre imię uwikłanych osób? Zaryzykować wszystko, co do tej pory zbudowali ci ludzie, wszystko, co ich na co dzień stwarza— czy też usunąć niewinny dowód zdrady? Co powiedziałby ksiądz takiemu facetowi?

Mnie się wydaje, że dopiero w takiej sytuacji jasno widać, czym jest życie. Otóż jest ono wartością nadrzędną. Świat tego mężczyzny, który on z takim mozołem przez lata tworzył, jego porządek, spokój, harmonia, rodzina − przestają mieć znaczenie. Powstaje nowe życie i trzeba je uszanować. Należy tak poukładać wszystkie sprawy — jeżeli się da − żeby ocalić zarówno to nowe życie, jak i życie dotychczasowe − nie licząc się z ceną, którą przyjdzie samemu zapłacić.

Jak się księdzu podoba taka odpowiedź? Zbija z tropu?

—   Hmm...

Mówię o tym, bo wiem, w jakim świecie żyjemy. Dziś rozwód jest rzeczą nagminną. Moi koledzy szukają sobie młodszych partnerek, co oczywiście jest bardzo miłe, ale potem życie stawia konkretne wymagania. Według mnie ta historia jasno pokazuje, czym jest życie i z czym się wiąże wzięcie za nie odpowiedzialności.

—   No tak, tylko że ograniczając temat rozmowy do małego dziecka...

Do człowieka!

—   Do człowieka, ale...

Księdza firma mówi o człowieku od chwili poczęcia, więc nie używajmy słów „małe dziecko”.

—   Tylko że przy małym dziecku wchodzą w grę uczucia.

Zostawmy uczucia! Postawmy się w roli obiektywnych obserwatorów. Wyobraźmy sobie, że oglądamy w telewizji reportaż i chcemy facetowi podpowiedzieć, co ma zrobić.

Chodzi mi o pokazanie w sposób jak najbardziej wyrazisty, czym jest życie. Kieślowski nakręcił Krótki film o zabijaniu, którego morał ma wydźwięk starotestamentowy: „Oko za oko, ząb za ząb”. Pokazuje ból, który pozwala człowiekowi rzucić kamieniem w drugiego człowieka − tak żeby zabić.

—   Według prawa można zabić w celu obrony własnej?

Ale my nie mówimy, co można według prawa, to nas tutaj nie interesuje! Prowadzimy dyskusję moralno-teologiczną, rozmowę o tym, co mamy w sercu i w głowie, co wiemy od mamy, taty, babci, księdza, siostry na religii, z własnych rozmyślań i rozmów z Panem Bogiem. Prawo to prawo − mówi, że nie ma kary śmierci.

—   Zacytuję jednak Katechizm Kościoła Katolickiego: „Kiedy tożsamość i odpowiedzialność winowajcy jest w pełni udowodniona, tradycyjne nauczanie Kościoła nie wyklucza zastosowania kary śmierci, jeśli jest ona jedynym dostępnym sposobem obrony ludzkiego życia przed napastnikiem”(KKK 2267). Co by Pan na to powiedział?

Ksiądz mi cytuje literę prawa, która opisuje następujące domniemanie: osoba niepoczytalna nastaje na czyjeś życie. Powinienem więc przeciwdziałać temu wszelkimi środkami, łącznie z tym ostatecznym, jakim jest pozbawienie życia napastnika. W tej konkretnej chwili zagraża on w sposób śmiertelny innej − w domniemaniu niewinnej − osobie. To jest obrona konieczna, wpisane w nas prawo naturalne, które podpowiada, że jeśli ktoś atakuje, chce nas zabić i nie potrafimy go powstrzymać, należy wyjąć broń i zabić jego.

Prawo pisane natomiast jest zawsze niedoskonałe. W jednym kraju istnieje kara śmierci, a w drugim już nie − w zależności od decyzji często przypadkowych ludzi.

—   Co z sytuacjami, w których człowiek nie może się bronić?

Wielu nie potrafi się bronić przed pokusami świata, wielu nie ma ich świadomości. Sięgając po alkohol, narkotyki, jeżdżąc wariacko na motocyklu, również nie szanujemy życia. Udostępniając te rzeczy innym, tak naprawdę wydajemy na nich wyrok śmierci, bo jest jasne, że jak młody człowiek siądzie na motor i pojedzie 100 km/godz., to poczuje rozkosz i zwiększy prędkość to 150 km/godz. Jak się oswoi z tą prędkością, zwiększy ją do 200, a potem do 300 km/godz. − aż w pewnym momencie nie wyhamuje. Ci, którzy mieli do czynienia z motorami, wiedzą, że istnieje tak zwany narkotyk prędkości, że prędkość uzależnia i potem musimy zwiększać jej dawkę, żeby ciągle odczuwać tę samą rozkosz.

—   ...ryzykując w ten sposób własne życie.

Tak, ale osoba, która daje nam motor o maksymalnej prędkości 300 km/godz., zdaje sobie sprawę, co robi, że równie dobrze mogłaby nam wlewać wódkę do gardła. Oczywiście nie musimy pić wódki, ale jak już spróbujemy... Nikomu nie trzeba tłumaczyć, jak trudno jest przestać! Podobnie funkcjonujemy, kiedy usiądziemy na motorze. Opuszcza nas wtedy świadomość niebezpieczeństwa.

—   Chciałbym teraz porozmawiać o eutanazji. Istnieją kraje z tak skonstruowanym prawem, że rodzina może wydać wyrok śmierci na osobę starszą...

Mówi ksiądz o Holandii i Szwajcarii? Tam funkcjonuje model, który zrodził się z prymitywizmu intelektualnego społeczeństwa, a z drugiej strony poniekąd z zamożności tych ludzi. Dobra konsumpcyjne stały się dla nich rzeczą nadrzędną. W naszym kraju ten proces też niestety będzie postępował, bo takie mechanizmy w nas istnieją − nadmierna konsumpcja zabija w człowieku potrzebę wartości duchowych.

Nie może być tak, że rodzina decyduje o tym, czy ktoś powinien pozostać przy życiu. Byłem kiedyś świadkiem niemal absurdalnej sytuacji. Leżałem w szpitalu, do którego przywieziono 80-letniego staruszka ze złamaniem stawu biodrowego. Człowiek był w szoku, nie dało się z nim skomunikować, ale ordynator, żeby podjąć zdecydowane działania lecznicze, musiał czekać na zgodę rodziny. Powiedział wtedy do mnie tak: „Zobacz, Paweł! Teraz zbierze się konsylium, w którym zasiądzie traktorzysta z małorolnym kombajnistą, i to oni − prości, nieświadomi, żeby nie powiedzieć, głupi ludzie − zdecydują, czy ja, lekarz specjalista z wieloletnim doświadczeniem, mogę leczyć ich dziadka”.

Jeśli człowiek ma odwagę sam, wobec siebie, Pana Boga i ludzi podjąć decyzję o odejściu z tego świata, to oczywiście należy go od takiej decyzji odwodzić wszelkimi sposobami, ale zupełnie uchronić się go nie da. W pewnym sensie fakt posiadania wolnej woli umożliwia nam wykonanie tego kroku. Nigdy jednak o śmierci człowieka nie może decydować jego rodzina.

—   Luty 2009. Trwa walka o życie Eulany, od 16 lat pozostającej w śpiączce. Ojciec domaga się odłączenia córki od aparatury i sąd przyznaje mu prawo podjęcia decyzji w tej sprawie. Eulana w wyniku głodu umiera na oczach całego świata. Kto jest za to odpowiedzialny: ojciec, sąd?

Raczej nie możemy tu winić prawa. Ono zawsze pozostanie jedynie niedoskonałym mechanizmem mającym zagwarantować minimum zadośćuczynienia za niesprawiedliwość, która ma miejsce na świecie.

—   Czy jednak przykazanie „Nie zabijaj” nie wynika z prawa naturalnego?

Myślę, że naturze człowieka bliższe jest raczej przykazanie Zabijaj. Człowiek jednak nie składa się tylko z natury, na szczęście kształtuje go również kultura. Z jednej strony jest w nas wszystko to, co możemy nazwać instynktem, zwierzęcością, biologią, co nas łączy ze światem naturalnym, a z drugiej strony zostaliś­my obdarzeni intelektem, który czyni z nas istoty bliższe Bogu. Dzięki kulturze możemy panować nad naturą i tego wymaga od nas Stwórca. Bóg oczekuje, że będziemy pracować nad naszym wnętrzem, że będziemy kształtować intelekt i szerzej otwierać oczy, tak żeby coraz mądrzej myśleć.

—   Jest w nas jednak odruch obrony własnego życia. Dlaczego więc nie bronimy też cudzego?

Właśnie dlatego, że to cudze życie. Dopiero świadomość kulturowa, wykształcona przez cywilizację i religię, mówi, że ksiądz i ja jesteśmy braćmi, że mamy jednego Ojca. To jednak i tak niewiele zmienia, skoro w rodzinach również dochodzi do konfliktów, zwłaszcza przy podziale majątków — to zresztą właśnie w relacjach z najbliższymi odzywają się te najgorsze instynkty.

—   Egoizm?

To nie jest egoizm, tylko zdziczenie. Policjanci opowiadają, że najgorsze zbrodnie zdarzają się właśnie w rodzinach. Tam mają miejsce wydarzenia o niebywałym ładunku emocjonalnym, po prostu straszliwe, tam dochodzi do głosu ludzkie zwyrodnienie. Za bardzo naciągnięta sprężyna odgina się w drugą stronę − miłość i spokojne życie przemieniają się w potworną agresję i nienawiść. Przychodzi mi do głowy w tym kontekście obraz z życia psów: kiedy się urodzi za dużo szczeniąt, matka zagryza najsłabsze, żeby zachować równowagę, żeby przetrwały najsilniejsze i gatunek został zachowany.

—   W encyklice „Evangelium Vitae” Jana Pawła II czytamy, że Stwórca powierzył życie człowieka jego odpowiedzialnej trosce nie po to, żeby ten nim samowolnie dysponował, ale po to, żeby go mądrze strzegł oraz zarządzał nim wiernie i z miłością. Myślę, że dzisiaj człowiek zapomina, że ma strzec życia − także życia drugiego człowieka.

Niekoniecznie. Dotąd przecież rozmawiamy cały czas o patologiach. Na co dzień, na całej kuli ziemskiej miliony ludzi żyją ze sobą w zgodzie, obdarzając się wzajemnie szacunkiem i okazując sobie pomoc. Nastawanie na czyjeś życie zdarza się naprawdę marginalnie, tylko że media rozdmuchują takie przypadki, więc mówi się o nich znacznie więcej niż o zwykłych śmiertelnikach żyjących tak, jak Pan Bóg przykazał.

—   Przykazanie „Nie zabijaj” teoretycznie zawęża się właśnie do tych patologicznych przypadków. W rzeczywistości jednak dotyka też wielu dziedzin naszego codziennego życia. Poruszył już Pan temat narkotyków. O czym jeszcze można by powiedzieć w kontekście piątego przykazania?

W Polsce rzuca się w oczy bezwzględność w ocenianiu innych i tak zwany wyścig szczurów, niestety bardzo często obecny w życiu zawodowym. Ludzie szykanują się nawzajem, rozpuszczają plotki, wykorzystują swoje słabości i oczerniają siebie nawzajem po to, żeby zniszczyć psychicznie konkurenta. W konsekwencji pozbawiają go środków do życia.

W moim środowisku ludzie utalentowani są zazwyczaj bardzo wrażliwi, a jednocześnie mają ogromne wady, które łatwo jest wykorzystać. Dobrze pokazuje to film Amadeusz, a konkretniej − opisana w nim historia Salieriego. Antonio Salieri to był ten wyedukowany, który wszystko wiedział: jak wygląda nuta, pięciolinia, jak powinna wyglądać konstrukcja genialnej melodii. Sam jednak pozbawiony był talentu. To Mozart miał talent, ale nie umiał pokazać się na dworze, nie posiadał daru dyplomacji, nie był cwany − i w ostatecznym rozrachunku przegrał. Młody, utalentowany, ale znerwicowany i zniszczony alkoholem człowiek umarł i nawet nie wiadomo dokładnie, w którym miejscu go pochowano. Ten drugi natomiast, który potrafił robić wokół siebie szum − co zresztą może też jest talentem − dożył spokojnie swoich dni.

W ten sposób Forman pokazuje głęboko schowane w człowieku zło, które niemal każdy może w sobie znaleźć. Na co dzień niekoniecznie objawia się ono w tak spektakularny sposób, jak w filmie. Często sączy się z nas powoli niczym trucizna, która w końcu zabija. Ludzie konkurują o pracę i o pozycję zawodową w najróżniejszy sposób.

—   Spróbujmy teraz popatrzeć na piąte przykazanie od strony pozytywnej, gdyż — jak każdy z punktów Dekalogu − nie tyle stanowi ono zakaz, ile wzywa człowieka do przyjęcia pewnej postawy. W tym wypadku będzie to postawa szacunku i ochrony życia. W tym kontekście chciałbym poruszyć temat przeszczepów. Czy przeszczep też jest wyrazem miłości i szacunku do życia?

Nie wiem, jak Kościół na to patrzy.

—   Kościół jest bardzo otwarty w tej kwestii. W Polsce jednak — co ciekawe − choć znacząco wzrasta świadomość, czym jest przeszczep i jakie dobro ze sobą niesie, nie powiększa się liczba osób wyrażających gotowość oddania organów po śmierci.

To nie jest łatwy problem z punktu widzenia emocjonalnego. Jeśli decydujemy się go poruszyć, nigdy nie powinniśmy mówić o ogólnych zasadach, a jedynie o własnych subiektywnych odczuciach i przemyśleniach. W prasie czy w telewizji często pokazują, jak matka lub ojciec okazują przez łzy radość, że część ich dziecka żyje w drugiej osobie. To są sprawy niezwykle bolesne, które dotykają najgłębszej sfery człowieka. Jesteśmy stworzeni przez Pana Boga, mówiąc metaforycznie, czujemy w sobie ciepło Jego rąk, czujemy niemożliwą do ogarnięcia różnicę pomiędzy martwym i żywym. W tym właśnie widać dowód na istnienie tego, czego nie pojmuje głowa, a rozumie tylko ludzkie serce. Decydując się na oddanie narządów do przeszczepu, ofiarujemy więcej niż samego siebie. Jest w tym bezgraniczna mądrość i miłość − na którą stać nie tylko człowieka, ale człowieczeństwo. To jest niemal mistyczne posłannictwo tych, których serce i inne organy dają życie innym. Ich rodziny, które wyrażają na to zgodę i potrafią przebić się przez swój ból, są naprawdę święte! My sobie możemy tu przyjemnie i wzniośle pogadać, niczym w świetlicy parafialnej, ale w rzeczywistości to jest nie do wypowiedzenia! Piękny gest, do którego jednak nikogo nie wolno zmuszać.

Ostatnio byliśmy świadkami niezwykłej sytuacji, kiedy moja koleżanka po fachu, Doda, stała się orędowniczką świętej sprawy ratowania życia dzięki przeszczepom. Ktoś, kto nad nią czuwa, dotknął ją bólem i lękiem z powodu bliskiej jej osoby. Niepojęte bywają koleje losu, że to właśnie ona, osoba, którą wszyscy wytykają palcami, niezwykle kontrowersyjna i wręcz obrazoburcza, stanęła na festiwalu w Opolu wzruszona i ze łzami w oczach, żeby apelować o zadeklarowanie chęci oddania narządów po śmierci. Jej akcja okazała się niezwykle skuteczna. Od tego momentu w mediach jest bardzo głośno o tej sprawie i ponoć tysiące osób wpisało do dowodu ową deklarację.

—   Czy cierpienie drugiego człowieka w obliczu zbliżającej się śmierci lub śmierć przeżywana w gronie najbliższych nie wzmagają w człowieku potrzeby ochrony i pomocy drugiemu?

Oczywiście, że tak. Każdy ma na świecie coś albo kogoś, kogo darzy pozytywnym uczuciem. Nie jest możliwe, żeby było inaczej.

—   Może też jednak powodować zamknięcie, bunt, złość lub żal.

Tak, to też jest prawda. Kiedy miałem bardzo chore dziecko i czułem się zupełnie bezradny, to i z Bogiem się kłóciłem. Pytałem w duszy: „Dlaczego? Co ci to małe jest winne?”. Dotąd pamiętam, jak mnie to bolało − tak bardzo, że byłem gotów bić się z Panem Bogiem. Przegrałbym z kretesem, ale przynajmniej stanąłbym do walki. To takie nasze, ludzkie: bohaterowie Starego Testamentu zawsze rozmawiali na głos z Jahwe. Jeśli zdarza się to komuś współcześnie, jest to wielkie świadectwo wiary!

—   Tak, bardzo mocnej wiary! To przecież naturalne, że człowiek domaga się sprawiedliwości i szczęścia. Chciałbym jeszcze poruszyć temat obrony pokoju. Czy pokój jest potrzebny − w państwie, w rodzinie, u drugiego człowieka, w relacjach międzyludzkich? Jak dzisiaj można domagać się pokoju, jak go bronić? W jaki sposób kształtować pragnienie pokoju?

Pragnienie pokoju i domaganie się go nie ma najmniejszego sensu, bo kończy się tylko na hasłach i przedwyborczych deklaracjach − jeżeli politykom potrzebny jest czyjś głos. Pokoju trzeba szukać w swoim sercu. Myślę, że każdy z nas odnajdzie w sobie dzikusa z buszu, do którego trzeba wysyłać to drugie, trochę mądrzejsze „ja”, żeby cierpliwie i powoli tłumaczył tamtemu każde zdanie. Jeżeli dziesięć przykazań wymyślił człowiek, był to geniusz, a geniuszy trzeba słuchać i szanować. Jeżeli jest to dar od Boga, to w ogóle nie mamy nic do gadania − trzeba to czytać i brać do siebie.

—   Jan Paweł II powiedział kiedyś: „Naród, który zabija swoje dzieci, jest narodem bez przyszłości”. Podpisałby się Pan pod takim stwierdzeniem?

Podpisałbym się pod wszystkim, co powiedział Jan Paweł II.

—   Ale wielu osobom jest to nie na rękę...

Już rozmawialiśmy na temat aborcji i ksiądz wie, co ja na ten temat myślę. W opisanej przeze mnie na początku rozmowy sytuacji jestem po stronie tego odważnego, po stronie życia.

Dawniej, jak dziewczyna zaszła w ciążę bez ślubu, to odsuwano ją jak brudne naczynie. Na miłość Boską, jak można potraktować kobietę, która nosi w sobie poczęte życie, dar Ducha Świętego, jak brudne naczynie?! To Kościół był temu winien, a także konstytucja, państwo i ludzie, którzy tworzyli struktury społeczne.

—   To paradoks, że ludzie piętnują i wytykają palcami kobiety w ciąży, uważają je za wcielone zło, jeśli są samotne. Jeśli natomiast mają mężów, przepuszczają je w kolejkach i nazywają ich stan błogosławionym.

Ale czymś jeszcze innym jest edukacja seksualna, konieczna w każdym społeczeństwie! Nie może być przecież tak, że czternastoletnie dziewczęta zachodzą w ciążę! One mają jeszcze przed sobą tysiące dyskotek, setki pocałunków, dziesiątki randek... Szkoda ich młodego życia, niech się nim jeszcze nacieszą, niech nagrzeszą tymi grzechami bardziej niewinnymi, na które Pan Bóg przymknie oko. Na macierzyństwo przychodzi czas i to jest czas radości.

—   Później okazuje się, że aborcja już nie jest zabiciem dziecka, ale zwykłym zabiegiem medycznym.

Jest wyjęciem z brzucha matki, po kawałku, żywego dziecka. Jeśli ktoś to widział, nie będzie dyskutował. Kobiet, które zgadzają się na tak dramatyczny krok, nie można za to winić. Pokutują tutaj setki lat bardzo złych nawyków i bardzo niezdrowej atmosfery wytworzonej wokół kwestii związanych ze współżyciem. Sama ciąża pozamałżeńska była przez lata tematem tabu, czymś okropnym i obrzydliwym. Ten klimat należy w końcu zmienić, trzeba wiedzieć, co jest życiem i co jest darem − i nazwać te rzeczy po imieniu.

Mam taką znajomą, siostrę Konsolatę, która prowadzi Dom Samotnej Matki „Nazaret” w Otwocku. Tam mieszkają proste dziewczyny, pochodzące ze środowisk, które wołają o pomstę do nieba. W wieku 14−16 lat większość z podopiecznych siostry miała pierwsze dziecko, a zaraz potem drugie. Pochodzą ze świata, w którym nikt im nie pokazał, że życie może być proste i poukładane, że nie kończy się na wódce, byle jakim seksie i braku nadziei. Siostra podaje tym dziewczynom rękę, uczy je wszystkiego od początku, uzmysławia, że życie może mieć sens, że może być dobre. Piękna kobieta, drobna, odważna i mądra − sama wśród kilkunastu dziewcząt z dziećmi! Ona się kwalifikuje do Virtuti Militari, to jest po prostu cudna baba!

—   Może dzisiaj brakuje właśnie takiej edukacji poprzez życie?

Warto przyjrzeć się takiej siostrze Konsolacie i temu, co robi. Kiedyś byłem z nią i jej podopiecznymi w parku miejskim na jakiejś imprezie. Dzięki niej dziewczyny nie wstydzą się własnej twarzy. Nikt ich nie nazywa dziwkami, nikt ich nie bije, jak wcześ­niej ­wielokrotnie robili to ich ojcowie. Swoją twarzą uświęca ich łobuzerskie buzie, uświadamia im, że wszystko może jeszcze być w porządku. Myślę, że dzięki niej resztę życia spędzą bardzo ­dobrze.

—   Zmieniając temat: warto myśleć o śmierci?

Warto myśleć o własnym przemijaniu.

—   To pomaga żyć?

Nie wiem, naprawdę nie wiem. To nie jest jak myślenie o herbacie z cukrem i cytryną czy o kieliszku nalewki. To nie jest nic miłego, ale na pewno ubogaca człowieka, czyli poszerza jego horyzont myślenia. A co daje? Mogę mówić tylko o sobie, ale szczerze mówiąc, nie chce mi się. Raczej nie będę ujawniał moich przemyśleń na ten temat, bo tkwią we mnie nieubrane w słowa, jakby tylko na płaszczyźnie emocjonalnej. Są jak słowa bez liter, jak stany ducha, którymi nawet nie bardzo umiem się dzielić.

—   A jak towarzyszyć osobie umierającej? Czy to doświadczenie zmienia człowieka?

Nie wiem. Nie ma na to metody. Zawsze takie sytuacje bardzo mocno odchorowałem. Nie ma do tego instrukcji...

—   ... a jest potrzeba? Potrzeba bliskości z osobą, która umiera? Może w takich sytuacjach wolimy uciekać?

Na pewno nie. Trzeba się tylko przebić przez własne łzy i bezsilność, przez własną słabość i głupotę. To jest strasznie trudne, a jednocześnie bardzo zwyczajne. Tak jak życie, po prostu. Trzeba swój krzyż nieść z godnością, on jest tak skonstruowany, że naprawdę się pod nim uginamy, upadamy, ale niesiemy do końca. Jest ciężki, ale − o dziwo − do udźwignięcia. Jest czymś, co nam pozwala mocno stąpać po ziemi. Dzięki niemu wyraźnie widać nasze ślady.

—   To bardzo dobra myśl... Dziękuję za rozmowę.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama