Mistrz jest jeden

O roli kapłana w kontekscie opuszczenia zakonu przez dominikanina Jacka Krzysztofowicza

W większości tradycji religijnych kapłan pośredniczy między Bogiem a zwykłymi ludźmi. W chrześcijaństwie jest — ma być — kompletnie inaczej.

Upadki księży — tak pojedyncze grzechy, jak i zmiana całego życia, np. rezygnacja z pełnienia swojej posługi — zawsze wzbudzały emocje. Reakcje na takie wydarzenia mają wiele wymiarów. Można w nich odnaleźć zarówno pogoń za sensacją, jak i głębsze poruszenie, odnoszące się do samej wiary. W komentarzach dotyczących ubiegłotygodniowego opuszczenia zakonu przez dominikanina Jacka Krzysztofowicza przewijają się niemal nieustannie wyrazy zaskoczenia: Jak to? Taki autorytet, na którego kazania zjeżdżały tłumy z całego Trójmiasta, niemal „guru”? W publicznej dyskusji nie pojawia się jednak pytanie: na ile ów autorytet, jaki posiadał były już zakonnik, zgodny był z tym, czego uczy nas Ewangelia?

Pytanie jest tym ważniejsze, że gdańska historia nie jest odosobniona — wielu duszpasterzy posiada podobną pozycję. Warto się zastanowić, jakie są nasze oczekiwania wobec nich i czy są one uzasadnione.

Nie duchowni i nie świeccy

Zwykło się określać księży mianem „duchownych”, w przeciwieństwie do ludzi „świeckich”. Język taki sugeruje, że księża są jakoś bliżej sfery ducha, sacrum, świeccy zaś żyją raczej w przestrzeni profanum. Wizję taką wzmacnia inne określenie: kapłan. W większości tradycji religijnych kapłan to ktoś przynależący do tego, co święte, i dzięki tej przynależności pośredniczący pomiędzy Bogiem a zwykłymi ludźmi.

Trzeba jednak pamiętać, że w tym właśnie względzie chrześcijaństwo wprowadziło radykalną zmianę struktury religijnej wspólnoty. Jedynym kapłanem — pośrednikiem w pełnym sensie tego słowa — jest Chrystus (Hbr 8-10; 1 Tm 2, 5). Ze względu zaś na skuteczność Jego pośrednictwa — czyli dzięki temu, że On rzeczywiście i całkowicie pojednał (tj. zjednoczył) ludzi z Bogiem, wszyscy chrześcijanie są w równym stopniu kapłanami (1 P 2, 9; Ap 1, 6. 5, 9) — wszyscy mają równy, bo całkowity i bezpośredni, dostęp do Boga, wszyscy są nazywani świętymi (por. np. Dz 9, 32; Rz 15, 25). Można zatem powiedzieć, że na najgłębszym, metafizycznym poziomie, chrześcijanie nie potrzebują — poza Chrystusem, który w każdym z nich żyje (Ga 2, 20; Kol 3, 11) — żadnego ludzkiego pośrednika między sobą a Bogiem.

Pośrednictwo kapłańskie posiadało w religiach kilka wymiarów. Jednym z nich, niezwykle ważnym, był wymiar prowadzenia, nauczania, przekazywania słów Boga. Ten wymiar wydaje się najbliżej związany z trudnościami w wierze, powodowanymi odejściami księży. Warto zatem pamiętać, że i w tym wymiarze chrześcijaństwo jest u swych źródeł niezwykle egalitarne. Jak jeden jest pośrednik, tak jeden mistrz i nauczyciel — Chrystus, my zaś wszyscy jesteśmy siostrami i braćmi (por. Mt 23, 8-10). Duch Prawdy został posłany do serca każdej i każdego z nas (por. np. Dz 2, 17-19, Ga 4, 6) i — jeśli tylko pozwalamy — każdą i każdego prowadzi (Rz 8, 9-17) i poucza od wewnątrz o wszystkim (1 J 2, 27).

Źródła i skutki podziału

Jeśli chrześcijańskie natchnione źródła są tak jednoznaczne — skąd zatem wciąż powtarzający się wzorzec stawiający księdza na sakralnym piedestale? Dlaczego akceptowany jest ów podział na duchownych — przynależących do sfery świętej — i świeckich chrześcijan, którzy zasadniczo poruszają się w doczesnym wymiarze rzeczywistości? Skąd traktowanie niektórych księży niczym „guru”?

Przyczyny, jak sądzę, leżą w pewnych — w dużej mierze psychologicznych — prawidłach życia i rozwoju. Otóż kontakt z sacrum jest trudny i wymagający, można nawet rzec — niebezpieczny. Łatwiej „oddelegować” do tego zadania w imieniu wspólnoty wybranych ludzi. Proces taki opisany jest już w Księdze Wyjścia, gdy Izraelici, przerażeni doświadczeniem boskiej epifanii na Synaju, prosili Mojżesza, by sam rozmawiał w ich imieniu z Bogiem, podczas gdy oni zaczekają u stóp góry (por. Wyj 20, 18-19). Proces podobny powtarza się i w naszych czasach — „oddelegowujemy” księży do sfery świętej, z nadzieją, iż „wynegocjują” korzystne dla nas warunki Przymierza, nam pozwalając się zająć codzienną krzątaniną i urządzaniem sobie jak najlepszej egzystencji w tym świecie.

„Oddelegowani” do kontaktu z Bogiem duchowni przekazują nam jednak w końcu Boskie wymagania dotyczące naszego życia. Jawią się nam wtedy jako posłańcy niewygodnych wieści. Stąd właśnie dość powszechne stawianie im wyższych wymagań moralnych niż innym członkom Kościoła: skoro mówią, co dobre, a co złe — niechże wpierw sami niesione przesłanie wypełnią.

Gdzieś tu leży przyczyna tego, że upadek księdza rodzi w nas podwójną reakcję. Z jednej strony rozczarowanie, smutek i niepewność: pouczał i radził, jak żyć, a upadł — może jego pouczenia i rady, którymi się dotąd kierowaliśmy, są błędne, nic niewarte. A jeśli tak, co w takim razie z naszym życiem? Z drugiej strony pojawia się czasem cicha satysfakcja: stawiał wymagania, których spełnić nie byliśmy w stanie — proszę, sam nie jest lepszy, a więc i my tacy źli nie jesteśmy. Tutaj też może być źródło akceptacji dla wielu księżowskich przywar i grzechów — dowodzą w naszym mniemaniu nieżyciowości wysokich religijnych wymagań, pozwalając nam na łatwiejsze samousprawiedliwianie.

A nawet jeśli należymy do tych, co nie zadowalają się życiem w sferze profanum i spełnianiem minimum religijnych wymagań, nawet jeśli chcemy podjąć wysiłek i ryzyko głębszego zaangażowania w Świętą Rzeczywistość, to szybko odkrywamy, że rozeznanie na drogach ducha nie jest proste. Doświadczając wagi spraw ostatecznych i własnej w nich dezorientacji, poszukujemy kogoś, kto wskaże nam kierunek lub utwierdzi w już podjętych, a podszytych niepewnością, decyzjach. Łatwo „zawieszamy” swoje życie na spotkanej charyzmatycznej postaci.

Wejście w tryby naszkicowanego wyżej mechanizmu grozi każdemu. Warto zatem wciąż na nowo przypominać sobie, że traktując księży jako mistrzów lub bliższych od nas Bogu pośredników sacrum, sprzeciwiamy się najgłębszemu przesłaniu Ewangelii, zatrzymujemy się we własnym duchowym rozwoju, a na nich nakładamy ciężar, którego unieść nie są w stanie.

Kim więc ma być ksiądz dla chrześcijanina? Biblijne określenie księdza to prezbiter — starszy. Niczym starszy brat przewodniczy konkretnej wspólnocie, ale w sposób umożliwiający harmonijną współodpowiedzialność wszystkich jej członków. Pełni istotną rolę w naszym sakramentalnym kontakcie z Bogiem, ale nie dlatego, jakoby był Mu bliższy niż my, ale ze względu na strukturę rytuału jednoczącego nas wszystkich bezpośrednio ze Świętem. Wyjaśnia słowo, ale tak, by ułatwiać każdej i każdemu osobiste, samodzielne rozumienie Objawienia. 

opr. ab/ab


Copyright © by Tygodnik Powszechny

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama