Chociaż rodzina nalegała, żeby wstrzymał się z podjęciem studiów teologicznych, aż podreperuje mocno nadszarpnięte zdrowie, nie chciał czekać ani chwili dłużej z realizacją podjętej już decyzji
Chociaż rodzina nalegała, żeby wstrzymał się z podjęciem studiów teologicznych, aż podreperuje mocno nadszarpnięte zdrowie, nie chciał czekać ani chwili dłużej z realizacją podjętej już decyzji
Zniesienie kary śmierci bynajmniej nie oznaczało wyjścia z więzienia. Karę zmieniono na wyrok dziesięciu lat pozbawienia wolności po zakończeniu wojny. Do tego czasu miał pozostawać w obozach pracy. W katowickim więzieniu Blachnicki przebywał do trzeciego września, kiedy to został przeniesiony do więzienia w Raciborzu. Podjął tam pracę w tkalni mechanicznej. Pomimo że była ciężka i dokuczał mu kurz wytwarzany przez obsługiwane maszyny, to cieszył się wtedy najlepszymi warunkami w historii odsiadywanego przez siebie wyroku. Miał możliwość wymiany korespondencji z rodziną, mógł widywać się z nią i otrzymywać przywożoną żywność. Mógł też korzystać z biblioteki i uczestniczyć w coniedzielnej Eucharystii. Chociaż pracował aż szesnaście godzin dziennie, późne godziny nocne wykorzystywał na naukę, poznawanie Pisma Świętego i pisanie wierszy. Ten w miarę dobry etap więziennego życia został przerwany w 1943 roku, gdy z powodów prawnych okazało się, że nie może dalej przebywać w więzieniu w Raciborzu. Jako mieszkaniec Górnego Śląska uznany był za Niemca, dlatego też podczas procesu sądzono go za zdradę. Do ukończenia dwudziestego pierwszego roku życia podlegał pod Volkslistę przyznaną jego ojcu. Kiedy jednak osiągnął pełnoletniość, nikt nie uznał za stosowne przyznać mu kategorii Volkslisty, ponieważ przebywał wtedy w celi śmierci. Kiedy zorientowano się, że w związku z tym nie ma prawa przebywać w więzieniu na terenie Górnego Śląska, przeniesiono go do Rawicza w Wielkopolsce. W tamtejszym więzieniu panowały bardzo kiepskie warunki, w wyniku których podupadł na zdrowiu. Jeszcze bardziej dokuczliwe okazało się oddalenie od rodziny. Gdy siostra Elżbieta załatwiła mu czwartą kategorię Volkslisty i mógł powrócić do Raciborza, chorował na zapalenie opłucnej. Wysłany następnie w głąb Rzeszy do Papenburga, a później Zwickau i Langenfeldu, chorował jeszcze poważniej.
Pod koniec stycznia 1945 roku, po wyzwoleniu Śląska, Ada wyruszyła po brata, by przywieźć go do domu. Nie mogła jednak do niego dotrzeć. Stało się to możliwe dopiero po siedemnastym kwietnia, kiedy do Langenfeldu wkroczyli Amerykanie, zaskakując Niemców, którzy nad ranem mieli rozstrzelać wszystkich więźniów. Franciszek i Ada wstrzymali się z powrotem na Śląsk aż do czasu ustania wszystkich działań wojennych. Ada pielęgnowała brata, który był bardzo chory i wycieńczony. Panował ogromny głód, z trudem zdobywali więc niewielkie ilości pożywienia. Paradoksalnie to przyczyniło się do ocalenia Franciszka, który powoli przyzwyczajał się do normalnego jedzenia. W tym okresie wyznał siostrze swoje pragnienie, by zostać kapłanem. W lipcu wyruszyli jednym z pierwszych pociągów do Polski. Po tygodniu dotarli do Tarnowskich Gór.
Chociaż rodzina nalegała, żeby wstrzymał się z podjęciem studiów teologicznych, aż podreperuje mocno nadszarpnięte zdrowie, nie chciał czekać ani chwili dłużej z realizacją podjętej już decyzji. Pomyślnie przeszedł proces rekrutacyjny i siedemnastego października 1945 roku rozpoczął studia na Śląskim Seminarium Duchownym w Krakowie, w pierwszym zorganizowanym po wojnie roczniku.
Już pewne przemyślenia, którym dawał wyraz jako student, i podjęte w tym okresie zobowiązania zdradzały kierunki, które podjął później jako dojrzały już kapłan. Zwrócił uwagę, na przykład, na wady metody wychowawczej stosowanej na jego uczelni. Uznał, że podejście do życia duchowego jest zbyt techniczne, w wyniku czego nie bierze pod uwagę wymiaru psychologicznego. Sam w przeszłości doświadczywszy, że kultywowanie tradycji i spełnianie obowiązków płynących z wiary nie wystarczy, żeby przyjąć ją w pełni, był nastawiony na szukanie nowych sposobów i dróg, by nie tylko wierzyć, ale swoją wiarę przekazywać innym. To pragnienie nie ograniczało się jedynie do jego kolegów z seminarium. Był wrażliwy na osoby obojętne religijnie, szukał możliwości dotarcia do nich z Dobrą Nowiną. Duże nadzieje pokładał w realizacji założeń Soboru Watykańskiego II, czynnie angażując się w odnowę liturgii, początkowo jako uczestnik koła liturgicznego. Kierunek, który obrał już na samym początku swojej kapłańskiej drogi dobrze ilustruje fragment Pisma Świętego, który umieścił na swoim pamiątkowym obrazku prymicyjnym: „I wezwawszy dwunastu Apostołów, dał im władzę i wysłał ich, aby głosili Królestwo Boże”[1].
Entuzjazm płynący z wyzwolenia od okupanta, które przyniósł koniec drugiej wojny światowej, musiał z czasem ustąpić miejsca poczuciu ponownego zniewolenia, towarzyszącemu komunizmowi i uzależnieniu Polski od Rosji Sowieckiej. Ideologiczne zmiany w dużej mierze uderzyły w Kościół. To w takiej rzeczywistości przyszło ks. Blachnickiemu rozpoczynać swoją drogę kapłaństwa. Warto się zatem bliżej przyjrzeć sytuacji, w której się znalazł.
W latach 1948-1956 trwały zmasowane prześladowania Kościoła w Polsce. Narzucono restrykcje mocno ograniczające jego dotychczasową działalność, na przykład poprzez rozwiązanie wszystkich organizacji kościelnych. Osłabiano pozycję Kościoła stosując terror, naciski administracyjne, szykany w prasie, rozbijanie struktury od wewnątrz poprzez nakłanianie kapłanów do współpracy i uległości względem państwa. Bezpośrednie ataki kierowane były w przywódców. Pod koniec 1952 roku zatrzymano, a następnie internowano i wydalono z diecezji katowickiej, biskupów śląskich, a w 1953 roku aresztowano prymasa Polski ks. kard. Stefana Wyszyńskiego.
Prześladowania, które uderzyły w polski Kościół, nie ominęły księdza Blachnickiego. Wręcz przeciwnie, towarzyszyły mu aż do śmierci. Nie zgadzał się na żadne kompromisy i przyjmował na siebie konsekwencje takiej postawy, podobnie jak czynił to w młodości, gdy za swoją niezłomność zapłacił wysoką cenę. Widział wyraźnie, jak dalekosiężne skutki mogą mieć szkody, jakie Kościół ponosił z tytułu narzuconych mu zmian w dotychczasowym funkcjonowaniu. Komunizm wymusił na Kościele koncentrację na duszpasterstwie masowym. Ksiądz Blachnicki uważał, że może to spowodować wśród wiernych brak poczucia odpowiedzialności za życie parafii, którą zaczną traktować wyłącznie jako instytucje, gdzie mogą zaspokoić swoje religijne potrzeby. Dostrzegał wartość ścisłej współpracy ze świeckimi i angażowania ich w działalność Kościoła. Postulował inne rozłożenie akcentów w pracy duszpasterskiej: zamiast koncentrować się na masach, uważał, że inwestować należy w elity. Był przekonany, że zapewnienie im głębokiej formacji może ustrzec przed powierzchowną religijnością, a w konsekwencji przed laicyzacją społeczeństwa. Duszpasterstwo skoncentrowane na małych grupach zaangażowanych w działalność parafii w dalszej perspektywie umożliwi służbę o większym polu oddziaływania. Wiedział, że tylko świeccy mogą dotrzeć z Dobrą Nowiną do osób spoza Kościoła, w przeciwieństwie do księdza, którego troską są osoby chodzące do kościoła. Widział, że tutaj działanie osób świeckich i duchownych znakomicie się uzupełnia. Była to myśl na tyle świeża, że dalej pozostaje aktualna i Kościół realizuje ją poprzez wszelkie działania, które określić można mianem „nowej ewangelizacji”.
Zagrożenia i trudności, które dostrzegał, nie były dla niego jednoznaczne z rezygnacją z podejmowania jakichkolwiek działań. Ksiądz Blachnicki nie zamierzał czekać z założonymi rękoma. Widział problemy, ale też szukał ich rozwiązań. Skala działalności, jakiej podejmowali się on i jego współpracownicy, może onieśmielać Kościół współczesny nam, który cieszy się bez porównania większą swobodą.
Kościół zniknął z przestrzeni publicznej. Praktycznie nie istniała katolicka prasa, nie działały kościelne stowarzyszenia czy katolickie szkoły. Jedynym obszarem działania stały się parafie i tam właśnie skoncentrował swoje siły nowo wyświęcony ksiądz Franciszek Blachnicki, który 26 sierpnia 1950 roku otrzymał dekret kierujący go na pierwszą, stałą placówkę duszpasterską, do parafii p.w. św. Marii Magdaleny w Tychach.
Największy wysiłek włożył w poszukiwanie nowych metod duszpasterskich, początkowo w odniesieniu do grupy ministranckiej, którą objął swoją opieką. W ciągu dwuletniej pracy w Tychach udało mu się stworzyć ponad stuosobowy zespół ministrantów, elitarną grupę dziecięcą o nazwie Chór Liturgiczny. Najmłodsi z nich dopiero przyjęli pierwszą komunię, najstarsi uczęszczali już do szkoły średniej i pełnili funkcję duktorów, czyli opiekunów względem grup młodszych. Raz w tygodniu odbywały się spotkania, podczas których chłopcy uczyli się zasad służby liturgicznej, śpiewu kościelnego, właściwych odpowiedzi na mszy świętej, zasad poruszania się przy ołtarzu. Ministranci podzieleni byli na mniejsze grupy względem stopnia określającego ich zadania podczas liturgii: od kandydata po ceremoniarza. Chłopcy, którzy ukończyli osiemnasty rok życia, mogli zaangażować się w Scholę Seniorów.
Ksiądz Blachnicki nie tylko uczył ministrantów, jak mają wypełniać swoje obowiązki, ale także starał się zaszczepić w nich sumienność i dyscyplinę. Opracował Dziesięć Przykazań Ministranta, które wzorował na dziesięciu punktach Prawa Harcerskiego. Podkreślał w nich postawę służby względem Chrystusa i czci dla Matki Boskiej, akcentował znaczenie abstynencji od alkoholu i tytoniu. Żeby lepiej poznać swoich podopiecznych, prosił ich nauczycieli i wychowawców o opinię. Organizował także spotkania dla ich rodziców. Kupował ministrantom zeszyty, w których notowali łacińskie odpowiedzi na mszy świętej, teksty pieśni kościelnych oraz zadania domowe. Uczył ich śpiewów gregoriańskich. Założył na ich potrzeby biblioteczkę, w której umieszczał wartościowe pozycje dla dzieci i młodzieży. Często wyjeżdżał z nimi na wycieczki do ważnych miejsc religijnych i kulturowych, do Oświęcimia i Krakowa, na wyprawy turystyczne w Beskidy, a także na doroczne pielgrzymki ministranckie do sanktuarium Maryjnego w Piekarach Śląskich. Organizował uroczyste przyjęcia do grona ministrantów, spotkania opłatkowe oraz Misteria Męki Pańskiej. W podziemiach kościoła wybudował salkę ministrancką, gdzie przechowywano zakupione przez niego stroje ministranckie. Troszczył się także o życie duchowe tej młodzieży. Chłopcy przystępowali co dwa tygodnie do spowiedzi świętej, zachęcał ich także do częstej komunii. Zobowiązał ich do wypełniania comiesięcznej karty pracy nad sobą, w której zaznaczali swój udział we mszy świętej w tygodniu i w niedzielę, a także w spowiedzi świętej, adoracji i lekcji religii. Akcentował potrzebę życia w stanie łaski uświęcającej. Wbrew pozorom, chłopcy chętnie podejmowali się stawianych im wyzwań. Elementy zaczerpnięte z harcerstwa motywowały ich do działania, a zaangażowanie ich opiekuna przy dużej cierpliwości, jakiej wymagała praca z tak liczną grupą, sprawiały, że nieustannie powiększała się ich liczba.
Swoją opieką ksiądz Blachnicki objął także pozostałe dzieci w parafii. Organizował dla nich niedzielne msze święte dostosowane do ich potrzeb, włączał w modlitwy i śpiewy, głosił adresowane do nich homilie. Uczył ich właściwego zachowania w kościele. Dla młodzieży, która zakończyła edukację szkolną, organizował dodatkowe katechezy pod nazwą „godzin religijnych”. Zorganizował bibliotekę religijną. Uruchomił „skrzynkę pytań”, gdzie dzieci i młodzież mogły wrzucać spisane wątpliwości i problemy, które wyjaśniał im następnie na spotkaniach katechetycznych.
Jego wzmożona praca na rzecz parafii spowodowała, że w kwietniu 1952 roku zachorował na zapalenie płuc. Po dwóch tygodniach hospitalizacji pozostał jeszcze na leczeniu u siostry Elżbiety w Tarnowskich Górach. Jego podopieczni nieustannie dawali wyraz swojemu przywiązaniu do duszpasterza: urządzali modlitwy w intencji jego zdrowia, przyjeżdżali do Tarnowskich Gór, by móc dalej asystować mu do mszy. Ku swojemu rozczarowaniu, ksiądz Blachnicki nie powrócił już do parafii w Tychach. W maju został przekierowany na zastępstwo do kościoła p. w. św. Mikołaja w Borowej Wsi, by we wrześniu zostać skierowanym do parafii p. w. Matki Bożej Różańcowej w Łaziskach Górnych. Pomimo jego odwołania w sprawie kontynuacji pracy rozpoczętej w Tychach, decyzję podtrzymano, by już kilka miesięcy później przenieść Blachnickiego do parafii p. w. św. Jerzego w Rydułtowach. Bezpośrednie przyczyny tak częstych zmian nie są znane. Wiadomo jednak, że w tym okresie biskupi śląscy przebywali już na wygnaniu, a diecezją kierował narzucony przez władze komunistyczne wikariusz kapitulny ks. F. Bednorz. Dokonał on wielu zmian personalnych na terenie diecezji. Dotyczyły one głównie kapłanów, którzy jawnie opowiadali się po stronie wydalonych biskupów, a więc, jak można się domyślić, także ks. Blachnickiego.
Korzystając ze zgromadzonych doświadczeń, w Rydułtowach ksiądz Franciszek także objął formacją grupy ministranckie. Nowością natomiast były zorganizowane przez niego grupy dla dziewcząt, Dzieci Maryi Fatimskiej. Dziewczęta także zdobywały sprawności, prowadziły dzienniczek pracy nad sobą, uczone były modlitwy różańcowej, adoracji, regularnego, częstego uczestniczenia we mszy świętej i spowiedzi.
Stale rozwijając swoją działalność duszpasterską, ks. Blachnicki zdecydował o zbudowaniu miejsca spotkań dla grup nią objętych. Budynek nazwał „Domkiem Maryi”. W prace budowlane włączyli się licznie mieszkańcy Rydułtów, widząc zaangażowanie wikariusza i chcąc okazać mu wdzięczność za to, co robił dla ich dzieci. Z pełną świadomością Blachnicki podjął się budowy bez zgody władz, obawiając się, że i tak jej nie uzyska, co było wtedy częstą praktyką wśród księży. W związku z tym dwukrotnie był na krótko aresztowany.
W późniejszym czasie komuniści wielokrotnie próbowali zaplombować budynek i uniemożliwić odbywane tam spotkania, ale parafianie zawsze wychodzili z tych potyczek obronną ręką. Ich wikariusz miał w nich olbrzymie poparcie. Nic dziwnego, skoro dzięki nowo powstałej budowli parafia tętniła życiem. Ks. Blachnicki organizował tam godziny religijne dla starszej młodzieży, podczas których młodzi mogli dowiedzieć się więcej o Piśmie Świętym, moralności i doktrynie katolickiej. W Domku odbywało się także Studium Popołudniowe dla Ministrantów, które polegało na wspólnym odrabianiu lekcji pod opieką nauczycielki. W ramach scholi ministrantów działał także Związek Dobrych Duchów. Jego członkowie zobowiązywali się do szczególnej pomocy swojemu wikariuszowi poprzez pełnienie dobrych uczynków i modlitwę w intencji ministrantów, którzy postępowali źle. Ksiądz Blachnicki założył także Zespół Teatralny Ministrantów. Dzięki ofiarom złożonym podczas przedstawień mógł pokrywać koszty wycieczek młodzieży w góry. Domek Maryi posiadał własne pisemko pod tytułem „Echo Domku Maryi”, gdzie informowano o bieżących wydarzeniach w parafii.
Po Domku Maryi Blachnicki zdecydował się na wzniesienie „Groty Maryi”, wzorowanej na Grocie Objawień w Lourdes, by upamiętnić setną rocznicę ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny i w ten sposób szerzyć w Rydułtowach kult Matki Boskiej. Budowa ta została uznana przez władze za nielegalną, a Blachnicki padł ofiarą szykan kierownika referatu ds. wyznań przy Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Rybniku, J. Małucha. Został nazwany „wrogiem Polski Ludowej”. Jego skarga o zniesławienie pozostała bez odzewu.
Co stało u podstaw decyzji, o której była już mowa, o wydaleniu z diecezji jej prawowitych biskupów? Ciężka próba dla duchownych i wiernych rozpoczęła się pod koniec 1952 roku, kiedy to ze stu trzydziestu szkół działających na terenie całej diecezji usunięto lekcje religii. Biskupi zdecydowali się wtedy na podjęcie odważnego kroku, jakim było odwołanie się do opinii publicznej. Podczas uroczystości Wszystkich Świętych w parafiach odczytano odezwę mówiącą o tym, by domagać się powrotu religii do szkół, umożliwienia nauczania katechezy przez osoby duchowne i zaprzestania prześladowań katechetów świeckich. Wierni masowo podpisali się pod petycjami, które następnie przekazano do katowickiej kurii. Odezwa była pretekstem do represjonowania biskupów, którzy już wcześniej popadli w niełaskę komunistycznej władzy w wyniku swoich odważnych wystąpień w obronie Kościoła. Aresztowano biskupa H. Bednorza, zaś biskupi S. Adamski i J. Bieniek zostali zmuszenie do opuszczenia terenu diecezji, co po zwolnieniu z więzienia uczynił także bp Bednorz. Zakazano im podejmowania wszelkich funkcji na terenie województwa katowickiego przez pięć lat.
Władze komunistyczne narzuciły diecezji wikariusza kapitulnego F. Bednorza, który należał do kręgów tzw. „księży patriotów”, sprzyjających komunistom. Został on zatwierdzony przez Kapitułę Katedralną i prymasa Polski celem uniknięcia schizmy. Rozpoczęły się liczne przeniesienia kapłanów, którzy sprzeciwiali się zmianom. Gdy w styczniu 1954 roku ks. F. Bednorz zginął w wypadku samochodowym, jego miejsce zajął ks. infułat J. Piskorz. Był on całkowicie uległy w kontaktach z władzami i prowadził aktywną działalność propagandowo-polityczną na rzecz podporządkowania Kościoła Katolickiego w Polsce komunistycznym władzom partyjnym. Budził niechęć współpracowników. Świadomość, że władzę sprawuje niezgodnie ze Stolicą Apostolską była powszechna, pomimo że formalnie został zatwierdzony na urzędzie przez biskupa M. Klepacza, pełniącego obowiązku przewodniczącego Episkopatu Polski pod nieobecność aresztowanego kardynała S. Wyszyńskiego. Również podjęte przez ks. J. Piskorza decyzje budziły wątpliwości. Zmienił cały zarząd Śląskiego Seminarium Duchownego w Krakowie. Działał politycznie, biorąc udział w zjazdach politycznych organizacji komunistycznych na szczeblu centralnym. Ściśle współpracował z kierownictwem kolaborującego z komunistami środowiska katolików postępowych PAX, umożliwiając im przejęcie pisma diecezjalnego „Gość Niedzielny”, które całkowicie zmieniło swój charakter. Sprzeciwił się popularyzacji pieśni maryjnej ze słowami „pocieszycielko strapionych”, twierdząc, że w PRL nie ma takich ludzi. Zabronił wymieniania imienia biskupa Adamskiego w Modlitwie Eucharystycznej. Podjął się zakończenia budowy katedry, przy czym dopuścił się wtedy licznych zaniedbań, rozrzutnie dysponując funduszami, stosując słaby materiał i samowolnie zmieniając plany architektoniczne. W efekcie takiego postępowania doszło do zniekształcenia bryły i obniżenia wysokości budowli, co było na rękę władzy, która nie chciała, by nad miastem górował budynek zwieńczony krzyżem. Wielkie rozgoryczenie i wzburzenie wywołała u duchowieństwa także decyzja księdza infułata, by konsekrować ukończoną budowlę podczas nieobecności przebywających poza diecezją biskupów. Jego plan bezprawnego zwołania synodu w 1955 roku w końcu spotkał się z otwartą krytyką ze strony Stolicy Apostolskiej.
Wobec zaistniałej sytuacji, księża diecezjalni przyjęli różne postawy: od „karierowiczów”, którzy powodowani lękiem lub chęcią zysków czy sławy, wstąpili do „księży patriotów”, poprzez „realistów”, którzy uznali, że ks. Piskorz legalnie przejął władzę, zatem byli mu posłuszni, chyba, że uznawali jego działania za szkodliwe dla Kościoła, po księży „radykałów”, którzy nie uznawali podjętej decyzji i starali się przywrócić na dawne miejsce wydalonych biskupów. Ci ostatni publicznie i prywatnie piętnowali decyzje ks. Piskorza; kolportowali dokumenty kościelne, z których wynikało, że wikariusz kapitulny przeciwstawia się Stolicy Apostolskiej; przyjmowali na siebie konsekwencje takiej postawy, od szykan poprzez ciągłe przenoszenie na nowe placówki. Ich szeroko zakrojona działalność wkrótce przyjęła formę „tajnej Kurii”, zwanej także „Kurią Podziemną”. Prowadziła ją grupa sióstr zakonnych i kapłanów, którzy regularnie kontaktowali się z biskupem Adamskim, przekazując mu informację o sytuacji w diecezji i odbierając od niego wytyczne, jak mają postępować w zaistniałych okolicznościach. Organizacja solidarnie pomagała także pozostawionym bez środków do życia biskupom, robiąc zbiórki na ich rzecz.
Po czterech lat starań o przywrócenie diecezji wydalonych biskupów, w końcu udało się to dzięki chwilowemu kryzysowi systemu totalitarnego w Polsce. Swoją rolę odegrał w tym żmudnym procesie także ks. Franciszek Blachnicki.
Wobec prześladowań katowickich biskupów, Blachnicki znalazł się w gronie księży „radykałów”, którzy nie chcieli przystać na zaistniałą sytuację i robili wszystko, żeby uległa ona zmianie. Regularnie kontaktował się z internowanymi biskupami, zabiegając gorąco o ich powrót na należne im stanowiska. Zrezygnował z pisania artykułów do „Gościa Niedzielnego” po tym, jak czasopismo zmieniło linię. Bezskutecznie, jak okazało się później, acz usilnie starał się przeciwdziałać konsekrowaniu katedry bez udziału wydalonych biskupów. Był też jednym z kapłanów najgoręcej protestujących przeciwko zwołaniu synodu. Jego postawa i podjęte działania spowodowały, że znalazł się na liście najgorszych przeciwników ks. Piskorza i w dokumentacji SB zyskał znaczący kryptonim „Zawada”. Z biegiem czasu stał się jednym z najbardziej prześladowanych duchownych w komunistycznej Polsce.
W międzyczasie ksiądz Blachnicki został przeniesiony do parafii pw. św. Marii Magdaleny w Cieszynie, w wyniku sporu z proboszczem i radą parafialną parafii w Rydułtowach. Konflikt wynikał między innymi z przekonania ks. Franciszka o tym, że podczas remontu kościoła msze święte powinny odbywać się w Domku Maryi, by w ten sposób uchronić go przed próbami rozbiórki ze strony władz. Blachnicki miał też zastrzeżenia co do tego, jak siostra zakrystianka odnosiła się do formowanych przez niego ministrantów. Można przypuszczać, że działania, którym się poświęcił, nie były traktowane w parafii priorytetowo, co budziło jego sprzeciw. Być może też uważano, że jak na wikariusza Blachnicki domaga się zbyt dużego posłuchu. Jego twardy charakter, który pomagał mu nie ulegać presji obu totalitaryzmów, był z pewnością wyzwaniem dla jego współpracowników, szczególnie postawionych wyżej niż on. Sam to dostrzegając, poddaje tę sprawę refleksji, pisząc o posłuszeństwie nadprzyrodzonym, jednoznacznym z posłuszeństwem Chrystusowi, którego przełożony reprezentuje.
Ksiądz Blachnicki odwołał się od kolejnej decyzji o przeniesieniu, tym razem do parafii p. w. św. Bartłomieja Apostoła w Bieruniu Starym. Napisał list do ks. biskupa Klepacza, zwracając uwagę, że to wyraz prześladowania, które wynika z jego braku poparcia dla przeprowadzenia synodu, czemu ostatecznie przeciwstawił się także ksiądz biskup. W międzyczasie ks. Blachnicki wygłosił w Cieszynie kontrowersyjne kazanie, które stało się przyczyną jego dalszych kłopotów. Odniósł się w nim krytycznie do właśnie opublikowanego modlitewnika, w którym znalazła się modlitwa za partię i rząd komunistyczny, a w kalendarzu liturgicznym – data sowieckiej rewolucji październikowej. Zarzucił „Gościowi Niedzielnemu”, że w obecnej formie nie można go nazwać czasopismem religijnym i że zawiera artykuły o kłamliwej treści. Na koniec odniósł się do osoby ks. Piskorza, stwierdzając, że nie doszedł on do władzy na drodze prawidłowej procedury i że nie trzeba być mu posłusznym, kiedy w swoich decyzjach przeciwstawia się Prawu Bożemu lub Kościelnemu. Zakończył modlitwą za biskupów i obecnego ordynariusza.
Po tym wystąpieniu ks. Piskorz nakazał proboszczowi parafii w Cieszynie, by nie dopuszczał ks. Blachnickiego do ołtarza, przestał go karmić i wyrzucił go z probostwa. Pomimo że ks. proboszcz wystąpił w jego obronie, szykany nie ustały. Ich wynikiem były na przykład utrudnienia w dopuszczeniu ks. Blachnickiego do egzaminu proboszczowskiego, mimo świetnej opinii, jaką wystawił mu jego proboszcz. Ksiądz Blachnicki, nie chcąc narażać przełożonego na szykany będące wynikiem udzielanego mu wsparcia, wyjechał do Niepokalanowa. Założony w 1927 roku przez św. o. Maksymiliana Kolbego klasztor ojców franciszkanów, gdzie męczennik żył i aktywnie działał, zanim trafił do obozu zagłady w Auschwitz, okazał się później dla ks. Blachnickiego miejscem inspiracji i zapoznawania się ze spuścizną duchową świętego. Stało się to możliwe, gdy na swoją własną prośbę ks. Blachnicki podjął roczny urlop naukowy, który spędził właśnie w Niepokalanowie. Ze względu na swoją pasję do działania na przekór trudnościom, które się przed nim piętrzyły i przez swój mizerny wygląd, zyskał u goszczących go braci zabawną ksywkę: „anemiczny agent Niepokalanej”.
Jeszcze zanim znalazł się w opisanej sytuacji, podczas rekolekcji dla kapłanów prowadzonych w Krakowie przez kardynała Karola Wojtyłę w sierpniu 1955 roku, zapisał w swoim notatniku, że przydałby mu się czas na uporządkowanie sobie wcześniejszych doświadczeń duszpasterskich i refleksję nad ich dalszym kierunkiem. Nie spodziewał się wtedy, że będzie mógł zrealizować powzięte postanowienie w wyniku tak dramatycznych wydarzeń.
Pisząc o prześladowaniach, jakich doświadczył ksiądz Blachnicki ze strony komunistycznych władz, trzeba powiedzieć, że równie trudne, o ile nie trudniejsze, były dla niego reakcje jego braci kapłanów. Ci, którzy przyjmowali postawę umiarkowaną względem władz, mieli wątpliwości, czy postawa Blachnickiego nie jest dla Kościoła szkodliwa. Jego wzmożona działalność powodowała naciski wywierane na proboszczów parafii, gdzie pracował, co nie ułatwiało mu relacji z nimi. Tym bardziej, jeśli sami przyjmowali inną postawę względem trudnej sytuacji, w której przyszło im żyć i posługiwać. Nie każdy kapłan zgadzał się też z wizją, którą realizował ks. Blachnicki. Jego działania były bardzo postępowe i dopiero z perspektywy czasu można dostrzec w nim wizjonera z niebywałą wprost intuicją duszpasterską. Za życia Blachnicki był oceniany bardzo różnie, niejednokrotnie negatywnie. Nie dziwi zatem, że nie każdy kapłan chciał nastawiać karku za pomysły, które nie wydawały mu się dobre dla Kościoła. W związku z tym niejednokrotnie ks. Blachnicki zostawał ze swoją wizją sam i zmuszany był szukać sobie sprzymierzeńców w jej realizacji, co, nawiasem mówiąc, robił z dużym talentem.
[1] Por. Łk 9, 1-2, Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Wydanie piąte, Wydawnictwo Pallottinum, Poznań 2007.
Jest to fragment książki:
Agata Adaszyńska-Blacha, Dorota Mazur, Ks. Franciszek Blachnicki. Biografia i wspomnienia
Wydawnictwo M
Biografia założyciela Ruchu Światło-Życie pokazuje, jak bardzo swoją działalnością wyprzedzał on swoje czasy. Swoją charyzmą przyciągał wielu entuzjastów nowych idei duszpasterskich, wśród których był bp Karola Wojtyła, ale miał również wokół siebie wielu przeciwników.
opr. ac/ac