Świadectwo o łasce miłosierdzia
Miłosierdzie Boże w życiu człowieka jest potrzebne jak powietrze, a do zbawienia wręcz konieczne
"Wyniosłem z domu obraz Boga, który jest sprawiedliwym Sędzią; moja mama zawsze powtarzała: uważaj, Pan Bóg odpłaci ci za to, co robisz - jeśli zgrzeszysz, oczekuj potem kary. Starałem się więc być porządnym młodym człowiekiem - pobożnie uczestniczyłem w nabożeństwach, starałem się słuchać rodziców, próbowałem dobrze żyć, a jednak Bóg poprowadził mnie do Siebie zupełnie inną drogą..."
Irena mieszkała w NRD, przyjeżdżała jednak często do Rzeszowa. Spotkała się z Andrzejem, kiedy uczył się w technikum samochodowym. "Była moją pierwszą miłością; znaliśmy się w sumie bardzo krótko, gdy jej rodzice zaprosili mnie do Niemiec. Moja mama chciała mnie wyswatać, więc pojechałem bez żadnych oporów" - wspomina. "To zdumiewające, ale panował wówczas w otoczeniu Ireny i wśród młodych ludzi w NRD stereotypowy pogląd, że 18 -19 letnia dziewczyna winna już mieć męża a najlepiej dziecko - gdy było inaczej oznaczało to, że jest gorsza i widocznie nikt jej nie chce. Na czas pobytu jej rodzice przeznaczyli dla nas wspólny pokój. Po powrocie do kraju, po kilku miesiącach okazało się, że Irena jest w ciąży". Andrzej chciał wziąć ślub kościelny, wzięli jednak tylko cywilny, na sakramentalny trzeba było niestety poczekać, gdyż Irena była tylko ochrzczona, i musiała przygotować się do I Komunii św. Okazało się jednak póżniej, że wcale tego nie chciała - "wydawało mi się, iż dostała nareszcie to, czego tak naprawdę pragnęła, urodzić syna"- opowiada Andrzej.
"Byłem rozgoryczony, pragnąłem przecież być posłusznym synem, dobrze czynić, a jednak z mojego postępowania wyniknęło zło grzechu. Na dodatek, ponieważ nie miałem ślubu kościelnego, w czasie spowiedzi nie otrzymałem rozgrzeszenia i to przepełniło czarę goryczy". Rosło w Andrzeju poczucie wielkiego odtrącenia i niesprawiedliwości, żal do Pana Boga, dlaczego mu to uczynił, skoro przez całe dotychczasowe życie próbował być posłusznym, pobożnym człowiekiem. To bolesne doświadczenie odtrącenia stało się przyczyną jego całkowitego odejścia od Kościoła. "Po latach spotkałem tego księdza, który nie udzielił mi rozgrzeszenia; przyznał, że teraz postąpiłby inaczej niż wówczas, chociaż wtedy uczynił to zgodnie z własnym sumieniem. Dopiero po długim czasie zobaczyłem, że przez te wydarzenia Pan Bóg chciał poprowadzić mnie znacznie dalej..."
Na grafikę na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych namówił Andrzeja kuzyn. "Na te studia przyciągnęły mnie legendy o świetnych imprezach wśród studentów akademii" - wspomina. "Miałem zdolności do rysowania, lecz wiedzę z zakresu historii sztuki po technikum samochodowym minimalną, przeczytałem zaledwie dwie książki przed egzaminem. Egzamin praktyczny poszedł mi świetnie, na teoretycznym wylosowałem śmieszne pytanie - kto namalował "Bitwę po Grunwaldem". Zdałem i dzięki temu dostałem się za pierwszym razem na wymarzoną ASP. Teraz, patrząc przez pryzmat moich późniejszych losów, widzę jak bardzo Pan Bóg to układał, wtedy nie mieszałem Go w moje studia, byłem szczęśliwy, że mi się udało."
Studia pomogły Andrzejowi w dalszym pozostawieniu Boga na uboczu - całe dni wypełnione były zajęciami, "sztuką", a najbardziej tym, co było po nich: "atrakcjami" organizowanymi przez kolegów i różnymi imprezami. "W to wszystko wchodziłem i zachwycałem się uciechami życia, które podsuwał mi szatan." Mimo usilnych starań Andrzej nie mógł jednak całkiem uciec od bólu powodowanego przez fakt bycia poza Kościołem, niemożnością uczestniczenia w życiu sakramentalnym. "Nie rozmawiałem z Bogiem, miałem do Niego ogromny żal za to, co się stało, chociaż nie mogę powiedzieć, że całkowicie z Nim zerwałem - wciąż było we mnie bardzo mocne pragnienie powrotu, a ten - jak sądziłem - był niemożliwy." Gdy okazało się to zbyt bolesne, Andrzej znalazł ucieczkę w alkoholu i stopniowo wpadł w pijaństwo. Nastąpił bardzo trudny okres wewnętrznej szamotaniny, prób życia na własną rękę. Wszystkie jednak kończyły się coraz mocniejszym doświadczaniem własnej słabości i bezradności, zagubieniem. "Ten czas był mi jednak potrzebny - przyznaje - bardzo powoli zaczynałem widzieć, że jestem człowiekiem grzesznym, który sam nie jest w stanie się wyzwolić i poukładać wszystkich już tak bardzo pogmatwanych historii życia." Pozostawało tylko głębokie, pełne cierpienia wołanie o pomoc.
Pewnego dnia Andrzej wstępując przypadkiem do kościoła OO. Misjonarzy na Stradomiu znalazł mały zniszczony obrazek Jezusa miłosiernego z napisem "Jezu, ufam Tobie" i tekstem modlitwy z tyłu. Była to koronka do miłosierdzia Bożego, którą zaczął odmawiać, gdy było mu najtrudniej. To był punkt zwrotny w całym jego życiu. Dzięki ufności otrzymał łaskę zerwania z alkoholem i paleniem papierosów. "Z dnia na dzień zostałem abstynentem." Andrzej otrzymał dar całkowitego wyzwolenia z nałogów.
"Pan przyszedł mi z pomocą - wspomina. - Otrzymałem rozwód cywilny, mogłem wreszcie dostać rozgrzeszenie i wrócić do Kościoła. Wkrótce zawarłem ślub sakramentalny z dziewczyną, którą poznałem i pokochałem kilka lat wcześniej. Wszystko tak się układało, że było oczywiste, iż to Bóg mnie uwalnia - On i Jego miłosierdzie, ja miałem tylko wołać do Niego o pomoc, nie pokładając nadziei w sobie i moim mocowaniu się ze słabościami." Andrzej poznał Jego prawdziwe oblicze w swojej słabości. "Gdybym nie miał tych wszystkich upadków, nie potrzebowałbym Zbawiciela, Kogoś, kto przychodzi mi z pomocą i bierze moje grzechy na siebie. Zobaczyłem, że jest On bardziej miłosierny niż sprawiedliwy i to doświadczenie pozwoliło mi ufnie powierzyć całego siebie, całe moje życie Bogu. Nigdy później nie doświadczyłem tak namacalnie Jego bliskości i miłości, nieustannego pragnienia modlitwy i bycia z Nim. Chciałem z wdzięcznością wszystkim opowiadać o Bogu stale pochylającym się z czułością nad człowiekiem, i o tym, że miłosierdzie Boże jest po prostu jak powietrze - potrzebne do oddychania, do życia!" Na owoce nie trzeba było długo czekać. Kilku znajomych plastyków, po wysłuchaniu opowieści Andrzeja, nawróciło się i otrzymali łaskę zerwania z alkoholizmem.
Cały czas podczas studiów mieszkał w Krakowie, a jednak nigdy nie słyszał o Łagiewnikach i nabożeństwie do miłosierdzia Bożego. Po nawróceniu Andrzej natychmiast pojechał do sanktuarium. "Okazało się, że kilka lat wcześniej został zniesiony zakaz publicznego głoszenia kultu miłosierdzia Bożego w Kościele. Siostry rozpoczęły szerzyć kult do miłosierdzia Bożego i jakiś grafik mógł im w tym pomóc. "Pan Bóg tak to cudownie układał, że wykorzystał moje doświadczenie plastyczne." Z czasem z tej współpracy powstało wiele inicjatyw wydawniczych, które służyły popularyzacji kultu miłosierdzia. "Drukarnia, w której pracuję, powstała, aby pomóc w ewangelizacji, rozwijamy się w podobnym tempie - staramy się sprostać zapotrzebowaniu sióstr na wydawanie różnorakich pozycji dotyczących szerzenia kultu miłosierdzia".
Podczas pobytu w Szwecji Andrzej zachwycił się pięknymi kolorowymi plakatami na ulicach; w Polsce nie spotykało się jeszcze billboardów. "Pomyślałem, dlaczego nie można by głosić Dobrej Nowiny w ten sposób?" Tak narodził się pomysł Ewangelizacji wizualnej, która miałaby dotrzeć przede wszyskim do ludzi spoza Kościoła, tych, którzy nie wstępują nawet do przedsionków lub na krużganki świątyń, gdzie zazwyczaj wiszą jakieś plakaty. "Chciałem podzielić się moją radością z powrotu do Boga, z doświadczenia bogactwa Jego łask" - wspomina. Jednak na realizację pomysłu trzeba było poczekać kilka lat. Andrzej poszedł wprawdzie od razu do Wydziału Duszpasterskiego krakowskiej kurii, przedstawił swój projekt, ale ksiądz popatrzył nieufnie na tę niekonwencjonalną wizję ewangelizacji, jaką przedstawił mu nieznany "człowiek z ulicy".
Po pewnym czasie przyszedł do Andrzeja zaprzyjaźniony franciszkanin, który bardzo mocno doświadczał kryzysu kapłaństwa i sensu pracy. Podczas rozmowy usłyszał o marzeniach Andrzeja i zapalił się do jego wizji. Poszli wspólnie do kurii, gdzie tym razem otrzymali zgodę i błogosławieństwo od ks. bp. Kazimierza Nycza.
"Zaczęliśmy w Krakowie od siedmiu plakatów na Święto Miłosierdzia w 1994 r. Umieściłem na pierwszym plakacie słowa Pana Jezusa z "Dzienniczka" siostry Faustyny, które tak bardzo mocno mnie dotknęły: "Niech się nie lęka zbliżyć do mnie żadna dusza, chociażby grzechy jej były jak szkarłat" - chciałem o tym mówić, bo ja po prostu doświadczyłem tego w moim życiu."
I tak powstawały co miesiąc nowe plakaty. Przez 4 lata gratisowo, potem za niewielką opłatą. Obecnie umieszczane już są w 1000 miejsc w całej Polsce. Każdy plakat jest zatwierdzany przez Wydział Duszpasterski w kurii. "Pomysły zsyła Duch Święty". Pokazują one to, co jest bogactwem Kościoła, więc zazwyczaj łączą się z rokiem liturgicznym - Paschą, Zesłaniem Ducha Świętego, Adwentem, Bożym Narodzeniem, świętami Maryjnymi...; "obraz i krótka myśl, tak, by mogły być czytelne dla przejeżdżających lub przechodzących obok kościoła ludzi" - opowiada Andrzej.
Po nawróceniu obudziło się w nim pragnienie doświadczenia wspólnoty. Wiedział, że "do stałego kształtowania wiary potrzebni są inni ludzie, którzy, tak jak lustro, pokażą mu, z miłością i w prawdzie, jakim jest człowiekiem; z którymi będzie mógł wspólnie doświadczać przygody życia z Bogiem. Małżeństwo to za mało, nie wystarcza do ciągłego nawracania się - jest to proces, który trwa całe życie". Andrzej nie mógł jednak odnaleźć poczucia wspólnoty w swojej parafii. "Chodziłem rano o 6 lub 6.30 na Eucharystię, jednak większość uczestniczących w niej osób stanowiły starsze panie, które z lękiem reagowały na moje próby nawiązywania rozmowy, uważając mnie za dziwaka."
Szukał też stałego spowiednika i po pewnym czasie spotkał właściwego człowieka, benedyktyna. Ojciec Wiktoryn doskonale go rozumiał - "czułem przy nim bezpieczeństwo i pewność mądrego prowadzenia. Był dla mnie jak najlepszy ojciec"- wspomina Andrzej. Kiedyś przypadkiem trafili z żoną na katechezy neokatechumenalne. Mimo obaw podjęli decyzję o wzięciu udziału w rozpoczynającym się nowym cyklu. "Następnego dnia byłem umówiony na spowiedź. Okazało się jednak, że gdy ja jechałem na katechezę, o. Wiktoryn umierał na zawał serca"- opowiada Andrzej. "Czułem żal do Boga, dlaczego tak się stało, ale stopniowo dostrzegałem, że On nie zostawił mnie samemu sobie. Śmierć ojca, tak zbiegająca się z moją decyzją o wejściu na drogę neokatechumenalną, odczytałem jako potwierdzenie mojej decyzji - powinienem iść tą drogą."
To właśnie w tej wspólnocie, nawiązującej do pierwszych wspólnot chrześcijańskich, po neofickiej radości i uniesieniach, Andrzej doświadczył prawdziwej, głębokiej wiary w Boga, radykalizmu Ewangelii, ufności, bo, jak mówi: "skoro Bóg istnieje i mnie kocha, nic nie może stać się złego mojej duszy - i to jest właśnie dla mnie najważniejsze, najważniejszy fundament mojej wiary."
wysłuchała KATARZYNA KROCZEK
PS. Dwa lata temu po raz pierwszy spotkałem się z moim dwudziestoletnim synem, którego widziałem tylko zaraz po urodzeniu. Ku mojemu zaskoczeniu, Adrian nie ma żalu do mnie, że tak potoczyła się historia mojego i jego życia. Tym większe było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że Irena wychowywała go w ten sposób, aby miał miłość i szacunek do swego ojca, którego w ogóle nie znał. Przyjaźnimy się teraz, odwiedzam go kiedy tylko mogę. W sierpniu wybieramy się wspólnie z Adrianem i moją rodziną, po raz pierwszy razem na wakacje - będzie to pielgrzymka do Rzymu. Chcemy wspólnie przejść przez Święte Drzwi. Andrzej
opr. ab/ab