Za murem

Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (47/99)

Upadek muru berlińskiego 9 listopada 1989 r. był jednym z najbardziej spektakularnych wydarzeń "jesieni narodów", która zmieniła kształt Europy Środkowej i Wschodniej, kończąc epokę komunizmu i dominacji Związku Sowieckiego. Gdy tysiące rozradowanych berlińczyków ze wschodniej części miasta po raz pierwszy bezkarnie przechodziło przez najbardziej strzeżoną granicę Europy, przesądzony wydawał się los ludzi starego systemu, odpowiedzialnych za zbrodnie starego systemu. Sprawy nie potoczyły się jednak tak prosto. O zmianach, jakie zaszły w zjednoczonych Niemczech można powiedzieć wiele krytycznych uwag. Efektem jest ciągle istniejący podział narodu niemieckiego na część zachodnią i wschodnią. Musi jednak wzbudzać szacunek konsekwencja, z jaką Niemcy próbują prowadzić swoje rozrachunki z komunistyczną przeszłością. Właśnie w przeddzień jubileuszowych uroczystości niemiecki Sąd Najwyższy w Lipsku postanowił, że trzej członkowie Biura Politycznego komunistycznej partii SED - Egon Krenz, Günter Schabowski oraz Günter Kleiber - trafią do więzienia. Wszyscy oni odwoływali się od wyroku Sądu Krajowego w Berlinie, który skazał ich na kary kilku lat więzienia za współudział w zabijaniu osób próbujących uciec z NRD. Oczywiście nie oni strzelali, lecz żołnierze straży granicznej, których zresztą także już osadzono. Krenz, Schabowski i Kleiber ponosili jednak polityczną odpowiedzialność jako członkowie gremium, które nakazało strzelać. W czasie procesu oskarżeni bronili się, że byli tylko trybikami totalitarnej machiny oraz ofiarami żelaznej kurtyny, która podzieliła Niemcy. Warto jeszcze wspomnieć, że wszyscy trzej wysocy funkcjonariusze SED mają na swym koncie także spore zasługi dla upadku muru berlińskiego. Krenz był szefem partii, który podjął decyzję o usunięciu ograniczeń w ruchu między oboma państwami niemieckimi, natomiast Schabowski publicznie ogłosił tę decyzję w sposób tak niefortunny, że społeczeństwo zrozumiało ją jako natychmiastowe przyzwolenie na przekraczanie granicy. W efekcie, pod naporem tłumów żołnierze otworzyli przejścia graniczne, których już nikt nie pozwolił zamknąć. Oskarżeni mogli więc uchodzić za bohaterów tamtych wydarzeń, mimowolnych być może sprawców rozminowania jednego z najbardziej zapalnych punktów w Europie. Sąd Najwyższy w Lipsku nie uznał jednak tych zasług. Jednoznacznie stwierdzono, że popełnione zbrodnie muszą zostać ukarane, a w państwie prawa historyczne okoliczności nie mogą być traktowane jako alibi dla politycznych morderców. Czytając wyrok sądu w Lipsku, trudno zapomnieć, że u nas nadal nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności za śmierć górników z kopalni "Wujek", demonstrantów zastrzelonych w Lubinie w 1982 r., zamordowanych na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. i wielu innych ofiar komunistycznego systemu.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama