Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (17/2000)
Powstanie nadzwyczajnej komisji sejmowej do wyjaśnienia sprawy inwigilacji polityków prawicowych przez służby specjalne zostało odroczone. Właściwie to nic nowego: w tej sprawie od kilku lat podejmowane są działania rzekomo służące jej wyjaśnieniu, które w istocie mają niczego nie wyjaśnić. Samo ujawnienie — przez ówczesnego ministra Zbigniewa Siemiątkowskiego — miało aż nadto czytelny cel polityczny: zasianie, a właściwie pogłębienie nieufności wśród integrującej się wówczas prawicy. Niezależnie jednak od intencji ujawniającego, sprawa jest tak poważna, że jej prawdziwe, a nie fikcyjne, wyjaśnienie jest niezwykle istotne dla klimatu życia publicznego w Polsce.
Nic takiego nie nastąpiło, podjęto natomiast szereg działań, które sprawiają wrażenie, jakby komuś zależało, aby wywołać podejrzenia, że do ukrycia jest naprawdę wiele. Jest tajemnicą poliszynela, że w czasach rządu Hanny Suchockiej wpływ na służby specjalne miało przede wszystkim ówczesne otoczenie prezydenta Wałęsy. Gdyby okazało się, że doszło do działań nielegalnych, ewentualnymi „poszkodowanymi” byliby właśnie ci ludzie, niepełniący żadnej roli politycznej, a także członkowie rządu Hanny Suchockiej, z samą panią premier na czele, którym nikt zresztą nie zarzuca inspirowania ani kierowania działaniami służb specjalnych, a jedynie — nieprzeciwstawienie się im. Czy naprawdę polityczny interes kilku osób jest aż tak istotny?
Nie chodzi tu zresztą także o polityczny interes tych, wobec których służby specjalne zapewne prowadziły akcję. Chodzi o sprawy zupełnie fundamentalne: o poważne podejrzenie użycia służb specjalnych przeciwko legalnym ugrupowaniom politycznym. Fakt głoszenia poglądów, które nie podobają się nawet znacznej większości polityków czy większości społeczeństwa, w żadnym razie nie może uzasadniać zaangażowania służb specjalnych. Mogą one, i wręcz powinny, zajmować się ugrupowaniami podejrzanymi o działalność przestępczą — terroryzm, nielegalne związki z państwami obcymi itp. Niczego takiego nie są w stanie zarzucić Jarosławowi Kaczyńskiemu czy Janowi Olszewskiemu nawet ich najbardziej nieprzejednani wrogowie.
Sprawa ta traktowana jest wciąż jako prywatny kłopot zainteresowanych. Jedynym uczciwym rozwiązaniem jest ujawnienie wobec opinii publicznej całej prawdy, jakakolwiek by ona była. Zasłanianie się tajemnicą państwową jest tu wyjątkowo cyniczne. Jest też nieskuteczne: sprawa niewyjaśniona obciąża także tę część klasy politycznej, która z działaniami służb specjalnych nie miała nic wspólnego, a teraz bierze na siebie współodpowiedzialność za ukrycie prawdy.
opr. mg/mg