Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (34/2000)
W starej anegdocie opowiada się o człowieku, który zapragnął poznać, jak toczą się rozprawy sądowe. Zasiadł na ławach dla publiczności w sali, w której odbywała się sprawa karna. Wysłuchawszy przemówienia prokuratora, stwierdził "on ma rację". Kiedy jednak obrońca oskarżonego wygłosił swoją mowę, doszedł ów człowiek do wniosku, że on też ma rację. Gdy wreszcie sędzia oznajmił wyrok, który nie był ani po myśli prokuratora, ani po myśli obrońcy, nasz widz, drapiąc się po głowie, mruknął, że i on ma rację. Trzy różne zdania w tej samej sprawie i każde zostało przezeń uznane za słuszne. Ocena wspomnianego widza była odmienna od opinii reszty publiczności sądowej, gdyż ta stała uczuciowo za lub przeciw oskarżonemu i zależnie od sympatii przyznawała rację obrońcy lub prokuratorowi, z sądem mało kto się zgadza. Ów widz był obiektywny, otwarty na argumenty obydwu stron - w odróżnieniu od pozostałych przysłuchujących się, którzy nie przyjmowali do wiadomości argumentów przeciwnych. Ale jego wiedza ograniczała się do tego, co słyszał na sali. Nie wiedział, że zarówno adwokat, jak i prokurator dokonywali selekcji faktów i dobierali jedynie te, które odpowiadały ich stanowisku. Również sędzia przesiał fakty i uwzględnił tylko te, które w świetle przepisów prawa miały znaczenie dla sprawy. Sytuacje takie zdarzają się na co dzień. Poglądy, jakie sobie formujemy, to wyprowadzanie logicznych wniosków z przesłanek, stanowiących podstawę opinii, do jakiej dochodzimy. Aby rozumować - czyli wyciągać wnioski - trzeba te przesłanki mieć, przesłanki wyprzedzają nasze rozumowanie. Są to zdania, które uznajemy za prawdziwe, zanim przystępujemy do wyciągania wniosków. Problem polega na tym, że żywiąc przekonanie o prawdziwości naszych przesłanek, nie zastanawiamy się, skąd wiemy. A nasze przesłanki mogą być fałszywe, nasza "uprzednia" wiedza nader selektywna. Własne wyobrażenia mogliśmy przestylizować w rzeczywistość. Snujemy logiczne, racjonalne wywody, nie dostrzegając, że opieramy je na emocjach, a przytaczając niby fakty, tak naprawdę zastępujemy je naszą interpretacją rzeczywistości, za którą lub przeciw której jesteśmy. Nasza wiedza o świecie zawsze pozostaje ograniczona. I wcale nie jest tak, byśmy musieli "wszystko" wiedzieć. Skoro prawdziwość naszych wniosków zawsze jest zależna od przesłanek, z jakich je wyprowadzamy, trzeba byśmy je sprawdzali w mierze, w jakiej wymaga tego słuszność wyciąganych wniosków. W przeciwnym razie ryzykujemy podejmowanie decyzji, których będziemy żałować, decyzji pochopnych. Zaś wypowiadane w ten sposób zdania o bliźnich są po prostu nieuczciwe, są pomówieniem, insynuacją. Sprawdzanie prawdziwości przesłanek naszych wypowiedzi to obowiązek etyczny, szczególnie ważki wobec wolności słowa. Dodatkową wagę zyskuje on w czasach, gdy każdy może dorwać się (a przynajmniej dodzwonić) do jakiejś publicznej trybuny. Kolejna trudność płynie z faktu, że mnogość źródeł informacji w "wieku mediów" nie ułatwia - wbrew pozorom - dochodzenia do lepiej uzasadnionych czy bardziej wyważonych opinii, lecz przeciwnie, sprzyja formułowaniu poglądów uproszczonych, wybiórczych, stronniczych. Wobec zalewu informacji, sądów, komentarzy pogłębia się skłonność uczepienia się tego, co nam odpowiada (jak ów poseł, który mówiąc o ekonomii, powołał się na książkę, którą fachowcy nazwali bredniami i dyrdymałami). Subiektywnie jest to zrozumiałe. Wszak po to kupuje się swój dziennik czy słucha swojego radia, by znaleźć tam oparcie w tym skomplikowanym świecie. Co jednak oznacza jedynie, że znaleźliśmy tam poparcie dla naszych poglądów, a niekoniecznie rację, słuszność, prawdę. Bo ta wcale nie musi pokrywać się z tym, co nam się podoba.
opr. mg/mg