Gruba kreska monarchy

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (6/2001)

W czasie II wojny światowej, gdy w Wielkiej Brytanii zarządzono różne ograniczenia, król angielski narysował w swojej wannie kreskę, oznaczającą dopuszczalny poziom zużycia wody podczas kąpieli. Być może owa gruba kreska była fragmentem akcji propagandowej określonych służb brytyjskiego imperializmu, a królowi i tak się lepiej powodziło niż jego poddanym, jednak w tamtych czasach ów gest był bardzo czytelny i zapewne życzliwie przyjęty przez społeczeństwo.

Demokracja nie monarchia, czasy mamy pokojowe, więc powyższe wspomnienie pozornie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Gdy jednak czytam w prasie, że pensje urzędników administracji państwowej oraz gratyfikacje posłów znów rosną, to trochę mi żal, że nie rządzi nami poczciwy król Jerzy VI. Do niedawna zresztą błędnie przypuszczałem, iż dochody sprawujących władzę w Rzeczypospolitej są wielokrotnością przeciętnego uposażenia w naszym kraju. To przynajmniej byłoby racjonalne. Można dyskutować o wysokości mnożnika, lecz zasada jest czytelna: jeśli statystycznemu Polakowi powodzi się lepiej, to i członkowie władz na tym korzystają. Taki system działa wszelako w dwie strony - gdy w państwie dzieje się gorzej, to i rządzący muszą się ograniczyć. Dlatego w rzeczywistości pensje władzy są pochodną tzw. kwoty bazowej, wpisanej do ustawy budżetowej. Kwota ta wzrosła niewiele - trochę ponad sto złotych - jednak po zastosowaniu mnożników, które w niektórych przypadkach zostały podwyższone decyzją Prezydenta RP, otrzymamy (albo raczej wydamy) całkiem spore pieniądze.

Zdaję sobie sprawę, że to, co piszę, może łatwo być zakwalifikowane jako populizm, ale ja nie żądam pauperyzacji elit władzy -ja proszę o wzięcie pod uwagę stanu znerwicowania społeczeństwa. Polscy politycy, którzy mają częste kontakty „ze światem”, wydają się nie dostrzegać, iż ich zachowania są czasem nie z tego świata. To prawda, że wielu z nich ciężko pracuje, zaś ich apanaże nie są rażące na tle standardów normalnych krajów europejskich. Czy my jednak jesteśmy już normalnym krajem europejskim? Wbrew pozorom w naszym kraju toczy się wiele wojen: o wyzwolenie z bagna, w które wepchnęła nas komuna, o bezpieczeństwo na ulicach, o ustalenie granic przyzwoitości, wreszcie najbardziej głośna ostatnio - wojna o pracę.

Światowe media opisują konflikt Pólnoc-Południe, czyli narastającą wrogość między biednymi i bogatymi społeczeństwami. Tymczasem my tutaj mamy własny rozpad na nędzarzy i resztę, która może nie czuje się bogata, lecz jest w nieporównanie lepszej sytuacji materialnej i moralnej od rodaków z wieloletnim stażem bezrobocia. Masowe bezrobocie działa jak wir: wciąga coraz to nowe ofiary. Nikt nie jest bezpieczny, choćby dlatego, że im więcej bezrobotnych, tym mniej chętnych na zakup dóbr wyprodukowanych przez wciąż jeszcze pracujących. Jest to tak ważna wojna, że wymaga mobilizacji wszystkich partii oraz autorytetów. Wymaga burz mózgów i niezwyczajnych działań. Wymaga też heroizmu i bohaterskich gestów, na przykład narysowania kreski w swoim portfelu.

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama