Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (9/2001)
Chyba nie tylko ja nie przypuszczałem, że po roku 1989 będą wyrażane i znajdą poklask tęsknoty za systemem socjalistycznym. A tymczasem słyszę pewnego lutowego wieczoru, że „do niedawna wszystko było nasze, narodowe, a teraz naród został pozbawiony wspólnej własności”. Aby nie pozostawić wątpliwości, prelegent wyjaśnił, że to, czego nas pozbawiono, to „własność państwowa i spółdzielcza”. Dodał ów pan: „Mieliśmy wolną i bogatą Polskę, ale zostaliśmy wydziedziczeni”. Wydziedziczeni zostaliśmy po roku 1989! Mówił to nie jakiś lewicowiec czy postkomunista, nie jakiś odreagowujący słuchacz, lecz zaproszony prelegent. A skoro tak skwapliwie przyznawano mu rację, to widocznie drzemią (a czasem budzą się) w społeczeństwie tęsknoty za czasami, kiedy „wszystko było nasze”. Widać nie sam jeden prelegent czuł się właścicielem Huty Katowice, PGR-ów i tramwajów miejskich. Rzeczywiście, spotykało się wówczas ludzi robiących wrażenie „właścicieli Polski Ludowej”. Nie przypuszczałem, że ich tak dużo.
Prawdę mówiąc, to nie wiem, czy ów pan rzeczywiście tak myślał, jak mówił. Chodziło przecież tylko o to, by „dołożyć”, a wtedy po prostu się gada, a nie myśli. Nie sądzę też, by wszyscy „całkowicie przyznający rację” owym „głębokim, jakże prawdziwym wywodom” cierpieli na zanik pamięci. Po prostu dali upust swej wciąż podsycanej niechęci, a podskórnie swej bezradności. Nie bez kozery tęsknotom za socjalizmem towarzyszą grzmoty na „globalizację” i „globalizm”. Bo realny socjalizm pierwszy padł ofiarą „globalizacji”. Kolega prelegenta stwierdził po prostu: „Globalizm to szatańska doktryna totalitarna”. Tajemnicą tego pana pozostanie, skąd wie, że to szatańskie —widocznie ktoś mu powiedział. Trudno jednak zrozumieć, dlaczego nazwał globalizm doktryną, skoro jest to po prostu zjawisko współczesnego świata. Jest faktem społecznym, gospodarczym oraz politycznym — i albo się w nim odnajdziemy, albo się pogubimy. Ani wyzwiska, ani dopatrywanie się spisku, ani nostalgia za dawnymi czasy nie pomogą. Można — oczywiście — protestować i próbować zatrzymać czas, by utrzymać dawne, dobre (?) czasy. Ale — na szczęście — „to się nie wróci”. Więcej, nie tylko nie wróci socjalizm, w którym nasze było wszystko (a tak naprawdę to nic!), ale coraz wyraźniej widzimy, że w tym „globalizującym się” świecie nie da się utrzymać państwa socjalnego, do jakiego przywykła Europa. I tu tkwi prawdziwy i rzeczywisty problem. Kończy się państwo rozdawca dóbr i płatnik. W Polsce widać to jak na dłoni: wydatki publiczne rosną, a ludzie żyją przekonani, że ich potrzeby są coraz mniej zaspokajane. Nikt nie jest zadowolony z budżetu, wszyscy mają za mało (co przecież łatwo umieją udowodnić), a na dodatek przez różne agencje rządowe pieniądze płyną szerokim strumieniem, nie zawsze wiadomo na co. By podołać żądaniom, dokonuje się wciąż nowych zmian w ustawach, rozporządzeniach i regulacjach, przyznaje się ulgi, subwencje, dotacje, dopłaty, rekompensaty, dofinansowania, wyrównania — państwo się szamocze i jest przy tym kozłem ofiarnym. Przeżywa kryzys, właściwy okresom przejściowym. Dla wielu jest to okazja do zrobienia kariery na krytyce państwa, w czasach kryzysu aktywizują się znachorzy. Historia dowodzi jednak, że kryzysy państwa i jego przeobrażenia wyzwalały też refleksję ludzi nad podstawami i formami ich życia. Ludzie zaczynają wtedy myśleć nad tym, czego sami są sprawcami. A rozmnażanie się znachorów i fałszywych proroków — jak ów pan wspomniany na początku — to cena, którą trzeba płacić.
opr. mg/mg