Szansa doraźna, szansa systemowa

Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (10/2001)

Jesień, wielki elegancki hotel w małym mazurskim Mrągowie, na corocznej konferencji spotykają się polscy informatycy. Trwa jeden z uczonych wykładów. Na wolnym krześle w jednym z ostatnich rzędów siada człowiek w zabłoconych gumofilcach na nogach, w znoszonym uniformie pracownika Lasów Państwowych. Słucha uważnie prelegentów, pochyla ogorzałą twarz nad wyłożonymi na stolikach błyszczącymi prospektami, dostarczonymi przez potężnych sponsorów konferencji. Z napięciem słucha głosów w dyskusji, a potem podnosi rękę. Prelegent udziela mu głosu. Gość podnosi się i mówi: Wszystko, co panowie mówią, wydaje mi się słuszne, ale ja bym coś zjadł.

Jedni są pionierami Internetu, komputerowych metod księgowania i planowania przedsiębiorstw, komputerowej obróbki i gromadzenia danych, komputerowego przygotowania wydawnictw, komputerowego opracowywania obrazu TV i filmowego, i tysiąca jeszcze pożytków z elektronicznych technik informatycznych, drudzy więcej rozumieją z ćwierkania leśnych ptaków niż z dyskusji tych pierwszych. Jedni przeżywają wielką poznawczą przygodę w wirtualnych przestrzeniach, są awangardą rozwoju, poszukiwanymi specjalistami, których wabią posady w najbogatszych krajach świata, drudzy wiedzą, że ich ciężka praca jutro może stać się zbędna, bo ktoś tam w dyrekcji napisał: „zwolnić”. Jednych czeka przyjęcie z kawiorem wydane przez hojnych, choć nie bezinteresownych sponsorów, drugich pusta patelnia, z której dzieci wyjadły już resztkę odsmażonych ziemniaków.

Czy po to jest się felietonistą, aby zabawną anegdotę komentarzami przerabiać na ckliwy obrazek o ludzkiej nierówności i krzywdzie? Musi być ktoś, kto się dosiada i do stolika drwala, i do prezydium informatycznej konferencji, tu i tam próbując wtrącić „trzy grosze”. Bo przecież trzeba sobie wyobrazić pozytywne sytuacje systemowe i doraźne. Ten drwal mógł dobrze trafić. Z porządnie działającego programu zagospodarowania lokalnych zasobów może wyniknąć, że bardziej opłaca się zamieniać lasy w parki i rezerwaty, niż je ciąć. Konkurencja może zawsze nas wystawić do wiatru, sprzedając tańsze fińskie, rosyjskie, rumuńskie czy inne jeszcze drewno, a w ilości i jakości parków i rezerwatów już jesteśmy europejską potęgą. Trzeba tylko budować hotelową i ekoturystyczną bazę w otulinie parków, trzeba wejść do Internetu ze znakomitą wielojęzyczną ofertą trzystu sześćdziesięciu pięciu rodzajów kreatywnego (to bardzo modne słowo) odpoczynku w zielonym królestwie polskich lasów, trzeba w każdym dużym europejskim mieście założyć biuro. Realizując taką inicjatywę, nasz leśnik zarobi na schabowy z kapustą, a jego dzieci siądą przy komputerach w recepcjach ośrodków wypoczynkowych. I to byłaby szansa systemowa.

A szansa doraźna? Mogło się zdarzyć, że ktoś z informatyków postawił leśnemu obiad, a potem dał mu robotę przy ogradzaniu swojego domku letniego.

Piszę o bezrobociu. Wszystkie proponowane przez polityków sposoby na zahamowanie tej klęski, nawet już wdrożone, zaczną działać za dwa, trzy lata. Ludzie bez pracy, ludzie bezdomni nie muszą być ludźmi bez przyjaciół, bez nadziei. Młodzi muszą poczuć, że w wilczym, rządzonym logiką zysku świecie, są jeszcze odruchy braterstwa, są szaleńcy rwący się serio do roboty za darmo, dlatego że pożyteczna. W dniu Myśli Braterskiej Skauta dostałem od lubelskich harcerzy pozdrowienia z myślą Aleksandra Kamińskiego: Bohaterstwo codziennego życia jest tak samo wspaniałe jak bohaterstwo walki.

Dziękuję. To trzeba przypominać.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama