O eutanazji po świecku

Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (19/2001)

Dla wierzących sprawa winna być jasna: nikt z ludzi nie ma prawa decydować o życiu ludzkim. Wszystkie „wielkie” religie świata mówią eutanazji zdecydowanie „nie!”. Sondaże wykazują jednak, że osobiste poglądy wyznawców nie zawsze są w zgodzie ze stanowiskiem ich religii. Nawet gdyby uznać, że wykazywane liczby (90 proc. popierających eutanazję w Holandii, 80 proc. w Niemczech, 50 proc. w Polsce) są wygórowane i nie oddają faktycznego stanu umysłów, istnieje powód do niepokoju i zatroskania.

Myślę, że większość popierających eutanazję dała się zwieść pięknie brzmiącej argumentacji. Epatuje się ludzi widokami cierpień nie do zniesienia, sytuacji bez wyjścia, potwornych bólów... Znajduje potwierdzenie wielokrotne spostrzeżenie, że im wznioślejsze uzasadnienie, tym groźniejsze ustawy (o przykłady nietrudno). Górnolotne hasła i chwytliwe — acz pozorne — argumenty zapewniają im poklask. Dotknięci nią dopiero poniewczasie orientują się, co im zgotowano. Sądzę, że zwolennicy eutanazji też nie zdają sobie sprawy, czym to grozi.

Ci, którzy tak spontanicznie popierali eutanazję, być może mieli przed oczyma widok pacjenta podłączonego do skomplikowanej aparatury, dzięki której jego organy jeszcze funkcjonują. Jednak nie o takie przypadki chodzi, eutanazja to nie rezygnacja z podtrzymywania życia za wszelką cenę ani też pozwolenie na spokojne umieranie, lecz to zadanie śmierci na żądanie. Może mieli przed oczyma widok osób nieuleczalnie chorych, umęczonych, półprzytomnych, czekających na śmierć jak na wyzwolenie. Ale do takich osób ustawa holenderska wcale się nie stosuje (chyba że wcześniej, jeszcze w pełni władz umysłowych, wyrazili takie żądanie na piśmie). Warunkiem zakończenia czyjegoś życia jest bowiem przekonanie lekarza, że prośba zainteresowanej chorej osoby „została wyrażona po dojrzałym namyśle” (art. 2, n. 1a). Nie chodzi więc o osoby, które już nie są w stanie sobie pomóc, lecz o takie, które stać jeszcze na „dojrzały namysł”. Nie posunięto się do tego, by zgodzić się na uśmiercanie na żądanie, np. gdy rodzina chce pozbyć się ciężko chorego dziadka. Wbrew woli chorego nie wolno (jeszcze?) zabijać. Nie wolno też uśmiercać ze względu na koszta leczenia. Ale: czy można wykluczyć pokusę wprowadzenia i w takich przypadkach rachunku ekonomicznego? Głosy o kosztach są na razie sporadyczne — właśnie: na razie! Czy popierający eutanazję mogą wykluczyć, że to rodzina zasugeruje choremu, by zażądał śmierci? A może nawet celowo zniechęci go do życia, dając mu do zrozumienia, jakim jest ciężarem dla otoczenia, ile kosztuje jego leczenie czy jak drogie są środki uśmierzające ból? Albo że jest tchórzem, co się boi śmierci? Czy nie ma obaw, że bolesne jęki chorego i jego narzekania mogą zostać zinterpretowane jako życzenie ukrócenia życia?

Wedle ustawy można zadać śmierć osobom niebędącym już w pełni władz umysłowych, jeżeli ongiś — czyli będąc jeszcze zdrowymi — taką prośbę wyrazili. To mogło być przed laty! Zainteresowany mógł dawno o tym zapomnieć, skoro prośbę o zadanie śmierci (w chorobie obecnej lub ewentualnej w przyszłości) może wnieść osoba 16-letnia. Ustalenie dolnej granicy (16 lat, a za zgodą rodziców lub prawnych opiekunów 12 lat — art. 2 n. 3 i 4) jest szczególnie ponure: czy w tym wieku ma się wystarczające rozeznanie co do życia i śmierci? Czy tak młodzi ludzie zdają sobie sprawę, że ich prośba może zostać spełniona, gdy kiedyś popadną np. w depresję, samotność, poczucie przeszkadzania komuś? W tytule ustawy holenderskiej jest mowa o pomocy. Zamiast pomocy przynosi śmierć.

Telewizyjne migawki pokazujące aprobatę dla eutanazji przeplatały się z relacjami z procesów o zabójstwo. A może problem w tym, że życie ludzkie nisko się liczy?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama