Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (26/2001)
Nareszcie! Od dawna czekałem, aż prezydent doda nam otuchy, powie o ręce Boga w naszej polskiej historii, wspomni europejską wiarę w wolność społeczeństwa temperowaną powściągliwością moralną, zacytuje Ojca Świętego, nie używając jego słów w swojej kampanii wyborczej, odwoła się do Źródła prawa i sprawiedliwości, które jest ponad naszą wolą i poza naszą polityką, aż zawoła w miejscu świeckim: "Sursum corda", wzywając Polaków do wzbudzenia nadziei. Doczekałem się, i w dodatku żaden mędrek z powiatowego kółka postępowych antyklerykałów nie został dopuszczony do kamery, żeby dać odpór w imieniu wyznawców red. Urbana Jerzego.
Trochę to trwało, bo z Ameryki do Polski daleko i musiały minąć dwie kadencje poprzednika prezydenta Busha. Lewicopodobne media twierdzą, że młody Bush nie zna się na polityce, bo przecież nie jest lewicowy, a więc znać się nie może. Pewnie dlatego Bush miał odwagę publicznie wygłosić swoje przemówienie w kraju, nad którym ciąży klątwa 5 czerwca 1989 r. Tamtego dnia, nazajutrz po wyborach, które zmiażdżyły PZPR (teraz się dowiadujemy, że to PZPR sama przygotowała swoją klęskę - w co można uwierzyć, bo w doprowadzaniu do klęsk PZPR miała dużą wprawę) zwycięzcy zaczęli tonować radość i mitygować entuzjazm, bo przecież nie wypadało zrobić przykrości współbiesiadnikom Okrągłego Stołu. Koniec komunizmu nigdy nie został ogłoszony, zrobiła to tylko na własną rękę aktorka, p. Joanna Szczepkowska. Jeśli czegoś nie nazwie się po imieniu, to tego nie ma. Nie ma więc końca komunizmu. A jakiś złośliwy polski diabeł zachichotał: "Nie chcecie się cieszyć, to będziecie się martwić".
Politycy i ideolodzy dziwią się i narzekają, że naród skupiony na oglądaniu "Big Brother" mniej się przejmuje sprawami publicznymi, że zamiast unieść serca w górę, spuścił nos na kwintę. Pewnie, że "obiektywnych" przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele. Ale pesymizm nie pomaga. Nie pomagają też kłody rzucane pod nogi tym wszystkim, którzy chcieli wziąć sprawy we własne ręce. Nie pomaga wprowadzanie takiego prawa, które woli zniszczyć przedsiębiorcę, który popadł w kłopoty, niż rozłożyć mu dług na raty i pozwolić pracować jego ludziom. Gdyby państwa zachodnie tak egzekwowały nasz dług państwowy, jak to robią niektóre urzędy skarbowe, to już dawno z rozpaczy wstąpilibyśmy do Wspólnoty Niepodległych Państw.
Nie pomagają ustawiczne narzekania na nasze wady i niedomagania,
wytykanie rzeczywistych i urojonych słabości, samobiczowanie ani
ścisła cenzura niepozwalająca na promowanie tych, którzy jednak
do czegoś dochodzą i dzięki którym jeszcze Polska nie zginęła choć
po niemal każdych wiadomościach telewizyjnych człowiek pyta: "dlaczego
jeszcze nie?". Poza tym uważam, że TVP powinna być zniszczona,
najlepiej od jutra, a na jej miejsce powołana prawdziwa telewizja
publiczna. Już bez udziału tej gromady konformistów, którzy udają
Greka (klasyczne), leją się żurem (śląskie) albo rżną głupa (Korwin-Mikke),
robiąc nas wszystkich w konia.
opr. mg/mg