Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (47/2001)
Na uniwersytecie w St. Gallen obroniono w tym roku pracę doktorską o regułach etycznych obowiązujących w Kongresie Stanów Zjednoczonych AP. Aby zebrać materiał, autorka pracowała 25 miesięcy jako wolontariuszka w sztabie jednego z senatorów. Opiera się więc na własnej obserwacji, przy czym, opisując fakty, próbuje też dociekać, dlaczego jest właśnie tak, a nie inaczej. Starczyło tego na 350-stronicową książkę, wysoko ocenioną, przez niektórych nazwaną „raportem praktykantki”.
Ustalone i obowiązujące w Kongresie USA reguły etyczne mają na celu likwidację pojawiających się konfliktów interesów i umacnianie zaufania społeczeństwa do parlamentu. Stąd na przykład nakaz „przejrzystości”. Senatorowie muszą ujawniać swój stan majątkowy, przyznać się do sprawowanych funkcji i uzyskiwanych dochodów. Jednak wbrew oczekiwaniom nie przyczyniło się to do wzrostu prestiżu parlamentarzystów. Bo — okazało się — ludzi mniej interesowały konflikty interesów, a bardziej ranking senatorów według zamożności. A ta nie przysparza sympatii...
Już na tym jednym przykładzie widać, że zasadę etyczną (w tym przypadku zasadę przejrzystości) wprowadzono nie ze względów etycznych, lecz jak najbardziej interesownych, chodziło o dobre wrażenie wywierane na wyborcach. Autorka cytuje zdanie jednego z senatorów: „Pierwszorzędnym interesem każdego parlamentarzysty jest jego ponowny wybór”. Co więcej, zwierzono się jej, iż bywają senatorowie, którzy nie mają żadnego innego interesu. Skandale poszczególnych parlamentarzystów szkodzą (przynajmniej tak jest — według autorki — w USA) nie tylko im samym, lecz także ich kolegom partyjnym. Wobec tego trzeba się zdystansować od takiego, co wywołał skandal, zganić jego zachowanie, powołując się przy tym na racje etyczne.
Autorka wykazuje, że poszczególne zasady etyczne formułowano zawsze w wyniku zaistniałej afery. Ilekroć nie można było wybrnąć z niej inaczej, uchwalano kolejną zasadę etyczną i w ten sposób uspokajano opinię publiczną. Nie jestem w stanie sprawdzić, czy rzeczywiście tak było, ale nie ma podstaw do podważania ustaleń autorki. Nie sądzę jednak, by trzeba było czynić z tego zarzut senatorom. Autorce nie podoba się, że senatorowie nie kierowali się motywami etycznymi, lecz interesownością. Myślę, że sama troska o wizerunek etyczny zasługuje na uznanie, a w czasach, kiedy widzimy coraz mniej krępowania się łajdactwami, taka zażenowana troska o dobre imię zasługuje wręcz na pochwałę — pod warunkiem, że werbalne moralizatorstwo nie znajduje cynicznego zaprzeczenia w zachowaniach. Nie miałbym nic przeciw temu, by parlamentarzysta zachowywał się etycznie, nawet gdyby motywowała go jedynie chęć pozyskania głosów wyborców (taka motywacja wystawiałaby zresztą pośrednio pozytywne świadectwo wyborcom, zakładałaby bowiem, że oni kierują się także względami etycznymi).
Autorka dowodzi, że to, co nazywa się w Kongresie regułami etycznymi, to w samej rzeczy dyspozycje o charakterze organizacyjnym. Ale i to oceniłbym pozytywnie, bo znaczyłoby to, że dla amerykańskich parlamentarzystów etyka coś znaczy. Myślę, że w senacie USA nie znalazłby się parlamentarzysta, który odważyłby się twierdzić, że — jak to dumnie wołają niektórzy z polskich posłów — „liczy się tylko skuteczność”. Nawet gdyby tak myśleli, nie odezwaliby się w ten sposób, gdyż w tamtym społeczeństwie byłoby to dla nich kompromitacją. Oczywiste jest, że skuteczność należy do kryteriów, jakie trzeba brać pod uwagę, gdy ocenia się zachowania parlamentarzystów. Ale to tylko jedno z kryteriów, a nie jedyne. Jeśli jest tak, jak pisze autorka w swej rozprawie (którą oceniono bardzo wysoko), to wypadałoby nam wiele jeszcze się uczyć. Także w zakresie etyki politycznej, stylu politycznego, praktycznej demokracji.
opr. mg/mg