Cotygodniowy komentarz z "Gościa Niedzielnego" (48/2001)
SLD powiada, że członkostwo w Unii jest zasadniczym zadaniem państwa na najbliższe lata. Nowy rząd postanowił więc — jak to się ładnie nazywa w języku dyplomacji — uelastycznić nasze stanowisko. Zapadły stosowne decyzje Rady Ministrów, a nasi negocjatorzy pojechali do Brukseli... i z dumą pokazali to stanowisko partnerom.
W Sejmie natychmiast zawrzało od protestów. Część klubów zażądała nawet dymisji ministra spraw zagranicznych, bo o stanowisku Polski dowiedziały się z prasy. Powstaje wrażenie, że rząd w tajemnicy przed Sejmem i obywatelami przyjął daleko idące ustępstwa wobec Brukseli.
Jest regułą negocjacji, że instrukcje i stanowiska negocjacyjne są najgłębiej strzeżoną tajemnicą. Instrukcja — to dokument mówiący o tym, jakie są granice ustępstw, do których może się posunąć osoba negocjująca jakąś kwestię w imieniu rządu. Gdyby taki dokument został ujawniony przed rozmowami, to same rozmowy by nie miały sensu, bowiem partner wycisnąłby jak cytrynę naszego przedstawiciela, uzyskując maksimum ustępstw strony polskiej. Stanowisko ujawniane publicznie to zazwyczaj maksimum oczekiwań strony negocjującej. I tak bywa odczytywane przez partnera.
Jeżeli mamy zgłaszać zastrzeżenia do taktyki strony polskiej, to właśnie o nadmiar jawności. Sygnały rozmiękczenia naszego stanowiska w sprawie obrotu ziemią rząd Millera wysyłał właściwie jeszcze przed formalnym zatwierdzeniem przez Parlament. W języku dyplomacji znaczyło to tyle: „koledzy z Unii, bądźcie twardzi, ustąpimy”. Publicznie powiedziano nawet, o ile ustąpimy. Osłabiło to pozycję naszych przedstawicieli podczas poufnych rozmów.
Czy ta elastyczność była uzasadniona? Coraz bardziej realny wydaje się scenariusz zakończenia negocjacji i odrzucenia członkostwa w Unii przez Polaków w referendum. Jeśli tak się stanie, będzie to historyczna klęska całej klasy politycznej. A robi ona wiele, by tak właśnie się stało. Uzasadniając opodatkowanie oszczędności, rząd mówi — to wymóg Unii, zapominając, że co najmniej kilka krajów unijnych ma to opodatkowanie na poziomie zero proc. Od paru lat aplikując obywatelom trudne do akceptacji regulacje prawne, mówimy: „To nie my, to Bruksela”. I udajemy zdziwienie, gdy poparcie dla członkostwa gwałtownie maleje.
Unia nie jest ideałem, ale w istniejącym otoczeniu gospodarczym i politycznym Polski wydaje się wyborem najlepszym. Tymczasem na użytek obywateli tworzone są dwa skrajnie odmienne obrazy. Albo republiki aniołów dających nam za nic pieniądze, albo piekła utraconej niepodległości. Ostatni spór o ustępstwa negocjacyjne, niestety, mieści się w tym szkodliwym schemacie.
opr. mg/mg