Dla Kaczyńskiego przegrana to biologia, dla Tuska – metafizyka. Co oznaczałaby porażka dla szefów PiS i PO?

Przypominam sobie scenę z „Quo Vadis”, kiedy Neron chce udobruchać mieszkańców Rzymu rozwścieczonych pożarem. I pyta dworzan, czy lud się uspokoi, jeśli mu zaśpiewa. Tak mniej więcej musiała wyglądać rozmowa sztabowców z premierem, który postanowił osobiście włączyć się w kampanię swojego wiceprezesa.

Spór między głównymi kandydatami na prezydenta dotyczy spraw fundamentalnych – prawa do życia, kwestii bezpieczeństwa kraju, jego niezależności (bo o to chodzi w sporach dotyczących Unii Europejskiej), przyszłości rodziny. Nawet spór ekonomiczny jest głębszy niż zwykle, bo wdrażanie Zielonego Ładu to rzecz mająca o wiele poważniejsze skutki niż np. wprowadzenie niepotrzebnego podatku.

Trudno jednak nie spojrzeć i na to, co porażka 1 czerwca oznaczałaby dla szefów największych partii.

Parafrazując pewną panią filozof, można powiedzieć, że dla Jarosława Kaczyńskiego przegrana to biologia, a dla Donalda Tuska metafizyka. Prezesa PiS porażka Karola Nawrockiego na pewno zaboli. Nie miało sensu wystawianie kogoś z partii, a poparcie człowieka spoza niej też skończyło się klapą. Jednocześnie porażka byłaby naprawdę czymś w rodzaju biologicznego zagrożenia, bo po usunięciu ostatniego bezpiecznika z systemu władzy rząd może – jak to ujął jeden z bohaterów „Piłkarskiego pokera” – robić taaakie numery. A wejście do TVP czy sprawa Funduszu Sprawiedliwości pokazały, do jakich numerów jest zdolny.

Z kolei dla Tuska przegrana Trzaskowskiego oznaczałaby upadek mitu Tuska. Szef Platformy zachowuje się ostatnio, jakby naprawdę uwierzył w swój mit i w białego konia, na którym wrócił z Brukseli. Jakby naprawdę sądził, że jeśli sam wejdzie do gry, to załatwi sprawę jak nikt inny.

To ja zaśpiewam

Przypominam sobie scenę z „Quo Vadis”, kiedy Neron chce udobruchać mieszkańców Rzymu rozwścieczonych pożarem. I pyta dworzan, czy lud się uspokoi, jeśli mu zaśpiewa. Tak mniej więcej musiała wyglądać rozmowa sztabowców z premierem, który postanowił osobiście włączyć się w kampanię swojego wiceprezesa. Różnica taka, że w przypadku Nerona znalazł się Petroniusz, który delikatnie wybił mu głupi pomysł z głowy. A w sztabie PO najwyraźniej zabrakło kogoś, kto zasugerowałby, że premier Rzeczpospolitej raczej nie powinien powoływać się publicznie na faceta od freakfightów, że w stanie roztrzęsienia nie należy pokazywać się w telewizji i że generalnie czar premiera nie na wszystkich działa.

A może nie zabrakło, tylko premier wiedział lepiej?

Tak czy inaczej, Tusk wziął na siebie odpowiedzialność za wynik, jak car Mikołaj pod koniec Wielkiej Wojny. Jeśli przegra, zostaną przy nim tylko najwierniejsi wyznawcy. A to za mało, żeby utrzymać się przy władzy.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama