Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego"
Od kilku tygodni trwa medialna agitacja prounijna, zauważalna przede wszystkim w stacjach telewizji publicznej. Jej prowadzenie powierzono, jak wiadomo, wypróbowanemu towarzyszowi, a do niedawna jeszcze członkowi Komitetu Centralnego PZPR, Sławomirowi Wiatrowi. Trudno uznać go za wytrawnego speca od propagandy; jeszcze przed rozpoczęciem kampanii zapytany o to, co się stanie, jeśli w referendum większość obywateli Rzeczpospolitej opowie się przeciw przystąpieniu do UE oświadczył: — To się ich przekona. Można się więc spodziewać, że w takiej sytuacji nasili się agitacja, a referenda będą powtarzane — wzorem innych krajów — aż do skutku. Utajniony przetarg na filmy promujące UE w telewizji wygrał, jak się okazało, stary wyga eseldowski, który uchodzi za żarliwego zwolennika rozwiązań holenderskich. Szkoda, że chrześcijański zamysł zjednoczenia Starego Kontynentu, jako Europy Ojczyzn, realizowany jest karykaturalnie przez socjalistów, odwołujących się do masońskiej retoryki Wielkiego Wschodu.
A jednak poza wąskimi, choć wpływowymi kręgami eurofanatyków wszelakiej maści — którzy, zapewne w nadziei na intratne posady w Strasburgu i Brukseli, powtarzają z uporem, jakoby dla naszego wejścia do struktur socjalistycznej Unii Europejskiej nie było alternatywy - ostatnio pojawia się coraz więcej głosów sceptycznych. I to, o dziwo, również na łamach prasy lewicowej. O katastrofalnych warunkach, na których mamy wchodzić do struktur unijnych mówią teraz nawet politycy tak dalecy od prawicy, jak Bugaj, czy Soska. Okazuje się bowiem, że obiecywane „gruszki na wierzbie” to tylko pobożne życzenia naszych polityków, ponieważ: na pracę za granicą nie ma co liczyć, na rodzimych drogach pojawią się — tego tylko brakowało! — gigantyczne ciężarówki, z ładunkiem do 40 ton, wzrośnie VAT na materiały budowlane i książki, na nasze łowiska wpłyną obce kutry, itd. Nie powinniśmy więc żyć złudzeniami: Wąchock nie tak szybko stanie się Paryżem!
Najwięcej obaw mają jednak rolnicy, choć polska żywność może z powodzeniem konkurować z produkowaną w krajach unijnych. Jakże wymowna jest niemiecka afera z „Nitrofenem”, który znalazł się w paszach dla drobiu! Ten rakotwórczy, silnie trujący środek chwastobójczy — atakujący m.in. wątrobę i krwiobieg — odkryto w jajkach i mięsie drobiu. A były to przecież gospodarstwa ekologiczne, produkujące żywność dla tych klientów, którzy szczególne znaczenie przywiązują do tzw. zdrowej żywności. Oni jednak otrzymują subwencje, a u nas z dopłatami będzie kiepsko, zwłaszcza że rynkiem zbytu na towary unijne jesteśmy już od dawna i to bez żadnych barier celnych. Wydaje się więc, że także zachodnim sąsiadom coraz mniej zależy na naszym wejściu do struktur UE. Pamiętamy dobrze słowa eurokomisarza — i jak tu nie mieć skojarzeń z Krajem Rad? — Guntrama Verheugena, który w lutym nazwał naszych polityków, mamiących rolników mirażem milionowych dopłat, jakie miałyby napłynąć z zachodniej Europy — „kryminalistami”; szkoda, że nie był łaskaw wskazać ich imiennie. Zwłaszcza, że w perspektywie najbliższych lat Unia zamierza całkowicie zaniechać subwencjonowania żywności.
Ale o tym, jak i o wysokości składki, którą przyjdzie nam wpłacać na rzecz UE, trudno byłoby znaleźć choćby zdanie we wspomnianych „agitkach” telewizyjnych. I trudno się dziwić, skoro agitacja ma zastąpić rzetelną debatę publiczną.
opr. mg/mg