Sukces i ostrzeżenie

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (16/2003)

Polska obok Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Australii ma brać udział w tymczasowym administrowaniu Irakiem. Ta wypowiedź amerykańskiego wiceministra obrony Paula Wolfowitza została przyjęta w Warszawie ze zrozumiałym zadowoleniem. Jak stwierdził prezydent Kwaśniewski, jest to najlepszy dowód, że rząd zrobił słusznie, godząc się na polskie uczestnictwo w amerykańskiej interwencji. Malkontenci wyzłośliwiają się co prawda, przywodząc rozmaite rodzime przykłady „sprawności” polskiej administracji. Ostrożni przestrzegają z kolei, żeby za dużo sobie po amerykańskich zapewnieniach nie obiecywać, gdyż udział proporcjonalny do liczby wysłanego wojska może okazać się raczej nikły. Jeżeli idzie o administrowanie — może to i lepiej. Inna rzeczą jest natomiast odbudowa Iraku, na którą sami Amerykanie przeznaczą najprawdopodobniej spore sumy. Nieoficjalnie wiadomo, ze strona amerykańska zwróciła się do polskiej o przedstawienie listy przedsiębiorstw, które mogą i chciałyby w tej odbudowie uczestniczyć. W efekcie — w ciągu tygodnia do Krajowej Izby Gospodarczej oraz Ministerstw Gospodarki zgłosiło się ponad sto firm — wśród nich Dromex i Budimeks, czyli przedsiębiorstwa mające duże irackie doświadczenie — i co tu ukrywać — zaległe irackie długi do odebrania. Polscy przedsiębiorcy zgodnie nazywają Irak wielką szansą — tym większą, że panująca w Polsce i całej Europie recesja nie sprzyja nowym inwestycjom. Czy i jak szansa ta zostanie wykorzystana — zobaczymy. Pierwszym sprawdzianem może okazać się zapowiedziana na wtorek konferencja poświęcona przyszłości Iraku w Nasiriji. Konferencja, do której Polska została zaproszona na prawach uczestnika, a nie obserwatora, jak większość innych państw, a nawet ONZ.

Świętując jednak iracki sukces, nie należy zapominać o innej konferencji. Chodzi o szczyt Unii Europejskiej w Atenach. Bardzo ważny, gdyż na nim ma zostać podpisany traktat akcesyjny. Niektórzy obawiają się, że polskie sukcesy ma amerykańsko-irackim froncie tutaj akurat mogą Warszawie zaszkodzić. Strachy chyba przedwczesne, chociaż oczywiście sporo może zależeć od umiejętności dyplomatycznych polskich polityków, którym do tej pory manewrowanie pomiędzy Brukselą a Waszyngtonem nie wychodziło najlepiej.

W ogóle wygląda na to, że unijne sprawy ostatnio nie mają w Polsce szczęścia. Chodzi przede wszystkim o kampanię przed zapowiedzianym na czerwiec unijnym referendum. Na razie najbardziej widoczne są akcje organizacji pozarządowych oraz opozycji. Natomiast rządzący SLD w ostatnich tygodniach czasami sprawiał wrażenie, jakby zależało mu raczej na przegraniu referendum. Wystarczy chociażby przypomnieć wypowiedź sekretarz generalnego partii Marka Dyducha uskarżającego się na tłamszenie przez Kościół i wyrażającego oburzenie, że hierarchowie chcą potwierdzenia, iż po wejściu do Unii nie zliberalizuje się polskie prawo np. dotyczące aborcji. Wypowiedź była podobno wywołana chęcią wzmocnienia pozycji w Sojuszu, niemniej wyglądała jak pisana na zamówienie najbardzie zaciętych eurosceptyków. A tymczasem socjologowie przestrzegają, że polskie referendum może sprawić nieprzyjemną niespodziankę, czyli, że wbrew zapowiedziom, frekwencja wyniesie poniżej wymaganych 50 procent. Swoistym memento jest sobotnie referendum na Wegrzech, gdzie chęć uczestniczenia deklarowało 70, a ostatecznie zagłosowało 45 procent Węgrów.

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama