Kwestia zaufania

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (26/2003)

Plebiscyt w sprawie przystąpienia Polski do struktur socjalistycznej Unii Europejskiej zakończył się wiadomym wynikiem. Chociaż nie budzi on we mnie ni krzty entuzjazmu, to przecież nie uchodzi, abyśmy obrażali się na tych, którzy - zapewne w dobrej wierze i ze strachu przed wydumanymi konsekwencjami nieprzystąpienia do UE - odpowiedzieli „tak”. Nazbyt dobrze pamiętamy nadąsaną twarz prof. Geremka, który po klęsce Tadeusza Mazowieckiego, kandydującego na urząd prezydencki, uznał, że Polacy nie dorośli jeszcze do demokracji. Teraz już dąsów nie było, a na ekranach telewizorów oglądaliśmy prawdziwą eksplozję euforii wśród dzierżących władzę, którzy - wbrew wcześniejszym deklaracjom - zinterpretowali wynik jako kolejny kredyt zaufania dla siebie. A to błąd.

Mam nadzieję, że utracjusze raju, jako wytrawni znawcy przyczyn i konsekwencji upadku Adama i Ewy, nie dali się nabrać na slogany o UE jako „nowym Edenie”. Wiemy co nieco o mirażach budowy socjalistycznego raju na ziemi, zwłaszcza, że w niedawnej historii już podobny eksperyment przerabialiśmy, a jego skutki odczuwamy boleśnie do tej chwili. Powiadają wszak, że historia to taka nauka, która jeszcze nigdy nikogo niczego nie nauczyła. Jak widać wielu ludzi nadal ulega czarowi bajki, że wprawdzie nie im, ale wnukom to już na pewno będzie się żyło lepiej...

I co teraz mamy czynić? - pytają eurosceptycy. Jak to co? Róbmy swoje w oczekiwaniu na odsunięcie od władzy europejskich socjalistów. A w międzyczasie warto powalczyć o rozsądną konstytucję UE, choć nie wiadomo komu, poza unijnymi biurokratami, jest ona potrzebna. Czyż nie zapewniano nas, że nie będzie żadnego superpaństwa? Może już niebawem przyjdzie nam żądać plebiscytu w sprawie treści owej konstytucji. A, przy okazji, trudno nie wyrazić zdumienia, że tyle osób jest zaskoczonych kształtem proponowanej preambuły. Odwołanie do starożytnej Grecji oraz Rzymu jest, jak najbardziej, zrozumiałe, ale brak odniesienia do chrześcijaństwa - przy jednoczesnym odwołaniu się do bezbożnego dziedzictwa Oświecenia - jest wyrafinowanym i wymownym dowodem, z kim mamy do czynienia. To pogłębia nieufność wobec UE. Ale kto się dziwi dopiero teraz, jakby wcześniej nic nie wiedział o antychrześcijańskich fobiach unijnej „wierchuszki”, ten zdaje się grzeszyć naiwnością.

Gdy po referendum głosowano wotum zaufania dla Millera, jeden z posłów zapytał, czy Aleksander Kwaśniewski, obcałowujący się z nim i Adamem Michnikiem, ilustruje konsolidację narodu. Potem inny poseł wypomniał mu skrócenie urlopu macierzyńskiego, likwidację zasiłku porodowego, zaostrzenie kryteriów zasiłku rodzinnego i zmniejszenie dostępności do funduszu alimentacyjnego. Miał do tego prawo, skoro nieszczęsny premier (nieszczęsny, rzecz jasna, dla Polski) uznał kiedyś promocję dzietności w rodzinach za... siłę napędową ubóstwa! Cóż, nie pierwsza to olśniewająca myśl zrodzona na lewicy; taki np. Gierek, specjalista od życia na kredyt i apelowania o ufność wobec partii, głosił kiedyś oryginalną tezę: partia kieruje, rząd rządzi.

Pytano Millera: Co zrobił dla dobra Polski? Skąd, po przewidywanych podwyżkach cen, zdobyć środki na życie? Co stanie się z własnością na ziemiach zachodnich, gdy sześćset tysięcy ziomków niemieckich zgromadzi dokumenty własności? On odpowiedział: „Ufam, że tych, którzy wybiorą pracę i współdziałanie będzie więcej...”. Jakbym to już kiedyś słyszał.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama