Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (28/2003)
Gdzieś w północnej Italii, sąd uznał, że braki intelektualne nie mogą być powodem szykan. Był to wyrok wiążący dla pewnej niewiasty, która systematycznie zadręcza swego męża. Niegodziwa małżonka ma ukończone studia, podczas gdy jej ślubny jest człowiekiem prostym, niewykształconym i z tego powodu - w piątki i świątki, od brzasku aż do zmierzchu - słyszy rozmaite wymówki. Została więc uznana za winną rozkładu małżeństwa, a sąd uzasadnił, że wprawdzie chłopina bystrością umysłu nie grzeszy, ale przecież ona wiedziała o tym już przed ślubem. Czyli jak głosi - może niezbyt wytwornie - znane porzekadło: „widziały gały co brały”.
Podobnie bywa z wyborami politycznymi. I dlatego trudno ukryć irytację, gdy na miernotę rządu Millera coraz częściej narzekają także ci, którzy w ostatnich wyborach głosowali na lewicę. Niechaj nie zawracają teraz głowy, skoro to właśnie dzięki nim SLD uzyskało mandat do sprawowania władzy. Podobnie, zresztą, jak i ci wszyscy, którzy poparli wiernego sojusznika Millera, czyli Andrzeja Leppera i jego „Samoobronę”.
Niedawny Kongres SLD nie był tylko wewnętrzną sprawą tej partii. Fakt, że spadkobiercy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej - dziedziczący po komunistycznej nieboszczce raczej przywileje, niż zobowiązania - mieli swój kongres, nie byłby dość zajmujący, gdyby to nie oni władali Rzeczpospolitą. Po dniu kajania i samokrytyki władz, delegaci dokonali wyboru nowego-starego przewodniczącego, podobnie jak i sekretarza generalnego partii. Zaczęła się więc kolejna odnowa po staremu. Ale czy mogło być inaczej, skoro honorowymi gośćmi byli m.in. ostatni I sekretarz KC PZPR tow. Mieczysław Rakowski, a także tow. generał Wojciech Jaruzelski, któremu delegaci zgotowali owację na stojąco? Zaproszono także urzędującego prezydenta - jakby nie było współtwórcę tej formacji politycznej - który wygłosił kilka sloganów i zaapelował m.in. o więcej odpowiedzialności, a mniej socjotechniki. Do niedawna wielu członków SLD zarzucało mu, że wznowił spór z Millerem, jakby już zapomniał o swych korzeniach ideowych. Jako postronni obserwatorzy harców politycznych na lewicy domyślamy się jednak, że ów spór toczył się o nic innego, jak tylko o posady w Brukseli. A ściślej biorąc o to, który z towarzyszy będzie decydował o ich obsadzie. Teraz otoczenie Millera odzyskało spokój, bo to jednak on, a nie Kwaśniewski namaści przyszłych „brukselczyków”. I tyle.
Miller ubolewał nad zjawiskiem kanibalizacji wewnątrz SLD, bo sukcesy lewicy (ciekawe jakie?) bywają natychmiast przejadane. I jak tu nie przypomnieć aforyzmu, bodajże Leca, iż dzieci ludożerców także wołają jeść? Aha, mówił też coś o wzroście gospodarczym, choć nie zająknął się, w jaki sposób miałby on nastąpić. Ale to akurat nie dziwi, bo lewica zawsze chętniej dzieli, niż cokolwiek wytwarza. A wreszcie uspokoił „siostrzyce” feministki zapowiedzią refundowania z budżetu państwa środków antykoncepcyjnych. Czyżby to były leki? A może premier nie wie, że ciąża nie jest chorobą?
Na salę kongresową usiłowali wejść bezskutecznie - i to, z sarkofagiem Lenina - członkowie nieocenionego ugrupowania „Naszość”. Ubolewali później, że członkowie SLD nie zechcieli wpuścić na swój kongres samego towarzysza „Uljanowa". Odśpiewali więc, na melodię znaną z repertuaru „Arki Noego”: „Nie boję się, gdy ciemno jest, Leszek za rękę prowadzi mnie...” Tylko dokąd?
opr. mg/mg