Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (3/2004)
Robert Kwiatkowski zrezygnował z ubiegania się o fotel prezesa Telewizji Polskiej. Ta długo oczekiwana decyzja może otworzyć nowy rozdział w jej burzliwej hi-storii.
W czasie jego rządów TVP stała się sprawnym narzędziem lansowania osób związanych z SLD, promowania "towarzystwa" i pompowania ogromnych pieniędzy do ludzi i firm, żyjących z telewizji. Za kulisami afery Rywina odbywały się codzienne zwykłe machlojki. Splot interesów partyjnych, finansowych i towarzysko-rodzinnych jest tak trudny do rozwiązania, jak słynny gordyjski węzeł.
Niektórzy sądzą, że nowy prezes uzdrowi chorą instytucję, że Telewizja Polska przestanie być tubą partyjnej propagandy i miejscem rozwoju karier dla ludzi cynicznych i pozbawionych poczucia zawodowej przyzwoitości. Mam wrażenie, że ci, którzy tak myślą, biorą swoje marzenia za rzeczywistość. Nowy prezes Telewizji będzie wybrany według podobnych zasad, co dotychczasowi.
Cały ten zgiełk wokół konkursu, prac komisji, rozmów kwalifikacyjnych, testów psychologicznych itp. służy jedynie jako zasłona dymna. Naprawdę liczą się zakulisowe rozmowy, układy polityczne i siła poszczególnych grup aspirujących do wpływu na telewizję. Dziś wiemy już, że do ostatniego etapu zakwalifikowano dwóch ludzi związanych z SLD i PSLem i jednego z prawicą. To bardzo ciekawe, bo jeszcze niedawno ktokolwiek związany z prawicą nie mógł marzyć o tym, by zajść w tej konkurencji aż tak wysoko. Czy to oznacza, że człowiek nie związany z politykami lewicy ma szansę na objęcie stanowiska szefa TVP? Oczywiście, nie. Bez żartów.
Szefem zostanie ktoś z pozostałej dwójki, prawdopodobnie kandydat związany z SLD, dziś kierujący Radiem dla Ciebie. Taki jest układ sił w Radzie Nadzorczej TVP i w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji.
Czy zatem obecność w czołowej trójce Piotra Gawła, kandydata niezależnego od obecnie panującego układu jest przypadkowa, czy nic z niej nie wynika? Też nie.
W tej branży przypadków jest bardzo mało. Jest to raczej sygnał ze strony lewicy, że skłonna jest do jakiegoś kompromisu w sprawie podziału wpływów w TVP. W poprzednich konkursach telewizyjnych z reguły kandydaci, którzy odpadli, ale zajęli miejsca "medalowe", mogli liczyć na telewizyjną posadę. Tak może być i tym razem. I tu pozwólmy sobie na odrobinę spekulacji.
Po pierwsze, dlaczego w ogóle jest mowa o jakimś kompromisie, przecież dotychczas obowiązywała zasada, że każdy ślad niezależności czy, nie daj Boże, prawicowych przekonań, był wypalany w TVP jak zaraza. Otóż, najwyraźniej ktoś uznał, że czasy się zmieniają. SLD idzie pod wodę, Platforma i PiS wprost przeciwnie.
Nie można też wykluczyć, że podział władzy w TVP między ludzi SLD, PSL i najogólniej rozumianej prawicy jest skierowany przeciw grupie związanej z prezydentem Kwaśniewskim. W końcu sztandarowy kandydat tego środowiska Waldemar Dubaniowski został wyeliminowany z gry.
Po czym prawica może poznać, że kompromis jest prawdziwy i coś daje, a kiedy będzie tylko mydleniem oczu?
Kompromis będzie prawdziwy wtedy, gdy kandydat związany z prawicą uzyska realny wpływ na zarządzanie autonomicznym kawałkiem programu telewizyjnego. Kompromis będzie udawany, jeśli dostanie cokolwiek innego.
Czy to wszystko oznacza, że nic się nie zmieni? Zobaczymy. Miejmy nadzieję, że wpuszczenie choćby garstki nowych ludzi do telewizji może zmienić jej oblicze.
Rewolucji nie będzie, ałe lepszy rydz niż nic.
opr. mg/mg