Lustracja prywatna

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (4/2005)

Upiory z przeszłości, które wydawałoby się złożono dawno do grobu, mają się zupełnie nieźle i hulają po Polsce w najlepsze.

Myślę o lustracji, starych esbeckich agentach i ich mocodawcach. Kiedy wielu ludzi domagało się lustracji w początku lat dziewięćdziesiątych, zostali okrzyknięci oszołomami i organizatorami polowań na czarownice. Ileż ludziach tragedii spowodować miała lustracja. Jakich to nie używano argumentów, by przekonać publiczność, że informacje z ubeckich archiwów są niewiarygodne, niekompletne i ogólnie rzecz ujmując, wprowadzają w błąd.

Teraz po latach okazuje się, że osoby, które otrzymują swoje własne dokumenty z IPN, odnajdują w nich ślady i dowody działalności agentów SB w swoim najbliższym otoczeniu. Informacje te lotem błyskawicy rozchodzą się po środowiskach, których dotyczą. Ludzie odkrywają mroczne tajniki przeszłości swojej i swoich bliskich, przyjaciół, kolegów. Trwa lustracja nie tyle „dzika", co „prywatna". Oczywiście okazuje się, że nie tak łatwo usunąć informacje o agenturalnej przeszłości. Ślady zostają w zbyt wielu miejscach. I o ile sąd lustracyjny jest dla polityków liberalny, niespieszny i wielce ostrożny, to zdradzeni przyjaciele nie są już tak pobłażliwi i chętni do przemilczania starych win.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że oficjalna lustracja w Polsce nie polega na karaniu dawnych donosicieli. Jedyne, czego się od nich wymaga, to by przyznali się do swojej działalności, zanim będą kandydowali na publiczne funkcje. I mimo że wielu wyborców lekceważy dziś fakt współpracy z dawnymi służbami, to nadal wielu polityków ryzykuje ukrywanie przeszłości. Dlaczego? Pan Bóg raczy wiedzieć. Widać - jednak wstyd.

Teraz lustracja zaczyna docierać do środowisk naukowych, dawnych opozycjonistów, którzy nie pchają się do polityki.

W Krakowie pół Rynku plotkuje o tym, co kryją akta IPN, a co niedługo ujrzy światło dzienne. W Lublinie aferę wywołały doniesienia o kontaktach z SB profesora Kłoczowskiego i innych przedstawicieli środowiska KUL. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że w rolę oskarżyciela wcielił się profesor Bender z tejże uczelni, człowiek, którego działalność publiczna budzi liczne kontrowersje, a w rolę obrońcy arcybiskup Życiński, który skądinąd jest zwolennikiem przeprowadzenia lustracji.

To dopiero początek. Od przeszłości nie uciekniemy. Ani w Kościele, ani w polityce.

Powstaje pytanie, co z tym wszystkim robić i jak ujawniać tajne akta, by uniknąć pochopnych sądów i niesprawiedliwych ocen?

Arcybiskup Życińsld proponuje powołanie komisji, przed którą potencjalni zainteresowani mogliby się wytłumaczyć, a może i przeprosić za swe dawne czyny i uzyskać przebaczenie. Problem w tym, że przynajmniej dotychczas większość osób, które miały problemy z lustracją, zapiera się w żywy kamień, że nigdy, nic i w ogóle to skandal, że ktoś chce poruszać ten temat.

Sam pomysł powołania komisji, która mogłaby pomóc chętnym do wyjaśnienia sytuacji poplątanych, niejasnych czy przyjąć coś w rodzaju wyznania win, na pewno jest potrzebny. Chociaż spóźniony, jak cała polska lustracja.

Publicysta

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama