Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (21/2005)
Aleksander Kwaśniewski miał w Moskwie przedstawić polski punkt widzenia, bo nieobecni nie mają racji. Jaruzelski miał reprezentować polskich kombatantów, bo przecież Polacy walczyli także na froncie wschodnim. Jak to się wszystko skończyło, wszyscy wiemy. Kwaśniewski rzeczywiście złożył kwiaty na grobach zamordowanych w Rosji dwóch przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, a w polskiej ambasadzie powiedział i o pakcie Ribbentrop-Mołotow, i o utracie suwerenności po 1945 roku. Tyle że rosyjskie media praktycznie tego nie zauważyły. Co innego Jaruzelski - jego obecność została odnotowana - wywiady w dwóch ogólnokrajowych dziennikach, telewizja, radio. Generał dziękował gościnnej rosyjskiej ziemi, wspominał ciepłe przyjęcie w czasie wojny, taktownie pomijając fakt, że w Ałtajskim Kraju znalazł się jako przymusowo deportowany obywatel podbitego wspólnie przez Niemcy i ZSRR kraju. Na pytanie agencji Ria Nowosti o międzywojenną okupację (sic!) Zachodniej Białorusi i Ukrainy oraz rozstrzeliwanie jeńców radzieckich w 1920 roku, Jaruzelski odpowiedział krótko, że historia każdego kraju ma jasne i ciemne punkty, a zajmować się należy nie nimi, a przyszłością.
Nic dodać nic ująć, tylko że ta przyszłość mimo moskiewskiej wizyty nie wygląda najlepiej. Cały pogrzeb okazał się na nic. Zachód zauważył i właściwie zinterpretował nieobecność w Moskwie prezydentów dwóch bałtyckich krajów, natomiast hamletyzowania Aleksandra Kwaśniewskiego (nie chcę, ale muszę, bo geopolityka) nie docenił. Polski prezydent za to musiał cierpliwie wysłuchać rosyjskiej interpretacji historii z ust Władimira Putina. Z kolei Jaruzelski, karnie wypełniając kolejne „internacjonalne" zadanie, pokazał światu, że są jeszcze Polacy, dla których układ warszawski znaczy zdecydowanie więcej niż NATO, ale do poprawy polsko-rosyjskich stosunków też się nie przyczynił. Odwrotnie. Tuż po powrocie obu panów do Polski wybuchł skandal z jakoby zwracanymi przez Polaków biletami na występy Teatru Balszoj. I chociaż potem okazało się, że po pierwsze to nie Balszoj tylko kilku przebywających na urlopie artystów słynnej moskiewskiej sceny, a po drugie przedstawienia odwołano z powodu fatalnej organizacji, a nie bojkotu - zło się stało. Świadczy o tym chociażby fakt, że na szczyt Rady Europy do Warszawy przyjechał tylko rosyjski minister spraw zagranicznych, mimo iż pozostałe państwa reprezentować będą prezydenci i premierzy. Co więcej, po oświadczeniu szefa rosyjskiego FSB o jakoby przygotowywanym na zachodzie przewrocie, który ma zmienić władze na Białorusi, Aleksander Łukaszenko zabrał się za białoruski Związek Polaków. Generał Patruszew wypowiedział się tuż po powrocie Aleksandra Kwaśniewskiego z Moskwy.
Z całej historii może jednak być pewien pożytek - po pierwsze, nauczka na przyszłość, po drugie koniec legendy Jaruzelskiego - Wallenroda w potrzebie ratującego Ojczyznę. Okazało się, że to nie żaden Wallenrod ani jak chcieli inni margrabia Wielopolski, tylko ciężko przestraszony przez Sowietów kilkadziesiąt lat temu chłopaczek, który do końca życia gotów jest posłusznie spełniać polecenia niegdysiejszego mocodawcy.
opr. mg/mg