Patron - nie nasz

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (33/2005)

W wyścigu po prezydenturę startują liderzy partii, co zdaje się sprzyjać polaryzacji sceny politycznej. W konsekwencji słabną kandydaci środka, tacy np. jak profesor Religa. Liczy się więc już właściwie tylko dwóch kandydatów: nasz - Lech Kaczyński oraz ich - Włodzimierz Cimoszewicz. Nie wyobrażam sobie, rzecz jasna, aby ktokolwiek z „nas" miał oddać głos na kandydata „ich"; musiałbym go natychmiast wykluczyć z ekskluzywnego grona utracjuszy raju.

Analitycy powiadają, że gdyby w drugiej turze doszło do starcia tych dwóch, zwyciężyłby Kaczyński, który mówi o „konfrontacji Armii Krajowej z PZPR". Nawet jeśli jest to porównanie nieco na wyrost, przyznajmy, że są to postacie z dwóch, jakże odmiennych „bajek". Obaj są wprawdzie prawnikami, ale wywodzącymi się z zupełnie odmiennych systemów prawa. Kiedy np. Cimoszewicza wysyłano do USA jako stypendystę Fulbrighta, Lech Kaczyński dostawał nieźle w kość od jego mocodawców. Zanosi się więc na konfrontację świata komunistycznych karierowiczów ze światem ludzi wolnych.

Moglibyśmy tymi wyborami ekscytować się mniej, bo prezydent w Polsce niewiele może, poza wetowaniem. Jednak doświadczenie ostatnich lat uczy, że ludzie najtłumniej stawiają się przy urnach wyborczych właśnie wtedy, gdy wybierają prezydenta. Podział na dwóch wyrazistych kandydatów wydaje się sprzyjać Kaczyńskiemu, bo „Kwaśniewski bis", czyli Cimoszewicz, woli pozować na prezydenta wszystkich Polaków. O tym, jak taka prezydentura wygląda, dobrze już wiemy, dzięki dwukadencyjnemu panowaniu Kwaśniewskiego, który rozdzielał uśmiechy i tu, i tam. Z wiadomym skutkiem.

Niedawno oświadczył on, że nie zamierza stawać na czele żadnej lewicowej partii, bo woli zostać „świeckim patronem lewicy". Cóż, o patronach to ja co nieco wiem, ale oczywiście, nie o tych z lewicy. Myślę jednak, że skoro ma to być świecki patronat i dotyczyć lewicy, to na pewno nie należy otaczać go kultem. Ktoś wprawdzie zażartował, że Kwaśniewski jest już od dawna „patronem wszystkich magistrów", więc teraz mógłby uchodzić, co najwyżej, za orędownika od deszczu posad. Zamiast sobie dworować z jego orędownictwa, przypomnijmy tylko, że i prezydencka małżonka jest już patronką Fundacji „Porozumienie bez barier". Kiedy wyszło na jaw, że przyjęła ona darowiznę od ambasady Chińskiej Republiki Ludowej - jakiś skromny komputerek wart ze dwadzieścia tysięcy złotych - pamiętliwy lud przypomniał, że Kwaśniewski podpisał przed siedmiu laty dokument, w którym uznawał istnienie tylko jednego państwa chińskiego. Skojarzono oba te fakty i zaczęto spekulować, czy przypadkiem - na wzór władców Batustanu - nie dał się kupić za garść szkiełek i sznur kolorowych koralików? Zwłaszcza, że w Sejmie od dawna blokowano uchwały w sprawie wolności Tybetu i łamania praw człowieka w Chinach. Co lewicy po takim patronie?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama