Bo tutaj jest jak jest

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (37/2005)

...po prostu, i ty dobrze o tym wiesz - chciałoby się zanucić znany przebój, gdy człek patrzy, co się dzieje w polityce. Weźmy dla przykładu casus posła detektywa Rutkowskiego, niegdyś milicjanta, a w mijającej kadencji reprezentanta „Samoobrony", której szeregi później opuścił. Z jego nikłej obecności na posiedzeniach Sejmu wynikać by mogło, że mu parlament już ostatecznie obrzydł. A tymczasem okazuje się, że nic podobnego: znowu startuje, ale tym razem z listy PSL. Tylko po co? Być może jego nowi koledzy partyjni zlecą mu teraz misję specjalną, w której będzie mógł wykorzystać swoje zacięcie detektywistyczne? Mógłby np. podjąć próbę wyśledzenia, gdzie się podziało poparcie dla PSL i dokąd odpłynął dawny elektorat tej partii.

O Włodzimierzu Cimoszewiczu - słabnącym kandydacie lewicy do schedy po Kwaśniewskim - napisano już wiele. Ostatnio jednak znowu dał dowód, że się na prezydenta zupełnie nie nadaje, bo ma kłopoty z panowaniem nad emocjami. Otóż pytany przez dziennikarza na okoliczność swoich ewentualnych pozasłużbowych stosunków z p. Jarucką wypalił: „Pan jest świnią!". Cóż, nas to, naprawdę, niewiele obchodzi, bo to są rodzinne sprawy Cimoszewiczów. Skoro jednak przez lata ciągnął za sobą niewiastę, z którą obecnie toczy publicznie spór, to dziennikarze byliby gamoniami, gdyby takich pytań nie stawiali. Chyba zapomniał, że prawem i obowiązkiem dziennikarza jest pytanie kandydata na prezydenta o wszystko, a jego obowiązkiem, jako polityka, jest odpowiadać nawet na najbardziej wredne pytania. Czy jest coś bardziej żałosnego niż polityk uskarżający się na media, zwłaszcza, jeśli wcześniej próbował kreować swój spiżowy wizerunek?

Tymczasem Tomasz Nałęcz, kiedyś członek PZPR, potem Unii Pracy, następnie Socjaldemokracji Borowskiego, a obecnie najemnik-sztabowiec Cimoszewicza, jakby ostatnio stracił nieco na dowcipie. Mniej się uśmiecha, coraz więcej zacietrzewia, a to za sprawą prywatnej wojny, którą toczy z Konstantym Miodowiczem. Wypomina mu co i rusz związki ze służbami specjalnymi III Rzeczpospolitej, nazywając go „pułkownikiem", czym zdaje się zdradzać kompleksy. Czyżby z powodu własnej szarży, co zdaje się sugerować Giertych, tytułujący Nałęcza „szeregowym"? Kto wie...

I jeszcze sprawa Lecha Wałęsy, który dzień po obchodach 25-lecia „Solidarności" oświadczył, że definitywnie opuszcza jej szeregi. To chyba najbardziej wymowny dowód, do czego może człowieka doprowadzić bratanie się i biesiadowanie z takimi ludźmi jak Kwaśniewski. Być może w tej sytuacji uaktywni się znowu Andrzej Gwiazda, który Wałęsę zawsze uważał za człowieka „bezpieki" i sprawcę zakłamania mitu tzw. pierwszej „Solidarności"? A miałby co robić, bo trochę się zmieniło, o czym dobrze wiedzą bezrobotni. W1980 r. wśród 21 postulatów nie było żądania prawa do pracy.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama