Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (12/2006)
Chociaż słoneczko nas zbytnio nie rozpieszcza, to wiele jest oznak nadchodzącej wiosny. Do kraju powracają z dalekich wojaży ptaki, ale akurat ich widok nie wzbudza w ludziach takiego, jak zazwyczaj, entuzjazmu. Bo kto wie, co przyniosą? Już drugi raz w tym roku te skrzydlate stworzenia stały się bohaterami medialnymi. Po katowickich gołębiach naszedł czas toruńskich łabędzi; kiedy padły, zaczęła o nich mówić cała Polska.
I trudno się dziwić, bo nawet jeśli wirus ptasiej grypy jest chorobą ptactwa, a nie ludzi, to przecież nie wiadomo, czy na skutek mutacji nie będzie można w przyszłości zarazić się nim w kontaktach międzyludzkich. A to groziłoby pandemią o niewyobrażalnych skutkach. Nie zamierzam więc dworować sobie z problemu, choć zachęcałbym do roztropnej powściągliwości.
A potrzeba jej zwłaszcza naszym politykom, którzy już dawno temu uznali, że ich misją jest zabieranie głosu we wszystkich sprawach i na każdy temat. Nie wiadomo tylko po co, skoro tak niewiele mają do powiedzenia. Czy każdy pretekst jest dobry, aby pojawić się przed kamerami i prawić ludziom banały? Można jeszcze zrozumieć ministra rolnictwa Jurgiela, który podczas konferencji prasowej oznajmił, że po powrocie do domu zje na obiad kurczaka, bo to przecież niczym nie grozi. W końcu jako szef tego właśnie resortu najlepiej wie, co się dzieje ostatnio w punktach skupu drobiu, jak bardzo spadają ceny i dlaczego hodowcy nie mogą spać po nocach. Nawet ci, którzy teraz przestali jeść drób, powinni być mu wdzięczni, bo dzięki niemu będzie jednego kurczaka mniej. Gorzej jednak, gdy minister zdrowia Religa poucza nas, że po przyjściu do domu powinniśmy koniecznie umyć ręce i to najlepiej mydłem. Chyba zapomniał jeszcze dodać, że warto także wyczyścić buty.
Wszystkich jednak przebił, jak zwykle, szef SLD Wojciech Olejniczak swoimi wywodami kulinarnymi na temat spożywania drobiu. Otóż ten młody człowiek zaapelował, aby nieustannie przypominać ludziom, iż kury i kaczki należy przed zjedzeniem ugotować albo upiec. Co za niedorzeczność! Zupełnie tak, jakby w Polsce istniał do tej pory oryginalny zwyczaj zajadania się surowym drobiem. Choć, kto wie, skoro mieliśmy kiedyś budować nad Wisłą drugą Japonię, może gdzieś już serwują sushi nie z płatami surowej ryby, lecz z filetami drobiowymi?
Osobiście martwiłbym się bardziej tym, czy w naszych wioskach nie pojawią się wkrótce - jak to już było na Kaukazie - fałszywi przedstawiciele służb weterynaryjnych. W wioskach kaukaskich, pod pozorem ochrony przed wirusem ptasiej grypy, zdołali oni skonfiskować mieszkańcom niemałą ilość kur, kaczek i gęsi. Znając pomysłowość tych, którym bliskie są zbójeckie ideały „janosikowania", można się spodziewać, że nie przepuszczą takiej okazji. Ale, póki co, pójdę chyba umyć ręce - mydłem! Zanim zjem kurczaka - upieczonego!
opr. mg/mg