Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (19/2008)
Niedawno rozbawił mnie - choć i nieco poirytował - marszałek Sejmu. A było to po wymuszonej dymisji rzecznika praw dziecka, którą ów polityk przyjął z wyraźną ulgą, oświadczając przed kamerami: - „Przyjełem!". Proszę tylko, aby redakcyjna korekta nie poprawiała mi tego słowa, bo on tak naprawdę powiedział. O, najlepszy dowód, że kiedy tylko wystukałem ów potworek słowny na klawiaturze, komputer od razu go podkreślił, potwierdzając, że takie słowo nie istnieje.
Pomyślałby kto, że się czepiam, bo chcę bronić p. Ewy Sowińskiej, a przejęzyczenie może się przecież każdemu zdarzyć. Wyjaśniam więc, że cały ten zgiełk wokół b. rzecznik praw dziecka uważam za niepotrzebny raban. Ta niewiasta, wyjątkowo nieporadna w kontaktach z mediami, została w swoisty sposób zaszczuta i zmuszona do dymisji, ponieważ miała poglądy „niepoprawne politycznie". Choć w rzeczywistości nie była ani gorszym, ani lepszym rzecznikiem od kogokolwiek innego. I zupełnie nie interesuje mnie, kto na ową posadę ostrzy sobie teraz zęby, bo od dawna uważam, że jest to urząd nikomu niepotrzebny. A na dodatek, o bardzo ograniczonych kompetencjach; jak wiadomo znacznie więcej ich posiada rzecznik praw obywatelskich.
Rzecz jednak w tym, że zaczynam mieć już serdecznie dość kaleczenia polszczyzny przez polityków wszelakiej maści. Przykłady mógłbym mnożyć bez liku, ale chyba wystarczy jeśli ograniczę się do kilku. Oto jeden z naszych mężów stanu powiadał: szlem, czy szedłem, najważniejsze że „doszłem". Czyżby nie wiedział, że nigdzie nie „szoł" i nie „doszoł", a co najwyżej - szedł i doszedł? Ale może akurat jemu nie powinienem się dziwić, skoro zdarzało mu się rozróżniać plusy dodatnie od plusów ujemnych? Za to drugi, co i rusz, powtarza „włanczać". Być może jego pani od polskiego długo chorowała i nie zdążyła mu wytłumaczyć, że polszczyzna nie zna takiego słowa. Albo inny, który z uporem godnym lepszej sprawy, za każdym razem zwraca się do przesłuchującej go dziennikarki dziwacznym zwrotem: „Proszę Panią", bo jest dla niego nieodkrytą tajemnicą, że należy mówić: - Proszę Pani.
Nie zaliczam się do purystów językowych, czyli osobników rygorystycznie dbających o krystaliczność mowy. Doceniam jednak sprawność, która pozwala dostosować język do myśli, aby - jak mawiał wieszcz - język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa. Ale z tym, niestety, bywa rozmaicie, szczególnie wśród polityków. Czy od osób publicznych - zwłaszcza gdy wypowiadają się w mediach - nie powinniśmy oczekiwać poprawnego posługiwania się polszczyzną? W końcu to one, chcąc nie chcąc, upowszechniają pewne wzorce językowe. Zamiast więc mnożyć kolejne przykłady, wolę przypomnieć apel sprzed lat: Nie kalecząc polska mowa, bo to wada narodowa!
opr. mg/mg