Bilans 20-lecia międzywojennego oraz obecnego
W domu moich rodziców był album wydany w 1928 roku, a poświęcony 10. rocznicy odzyskania niepodległości. Gdynia od dwóch lat miała już wówczas prawa miejskie, złotówka po reformie Grabskiego stała mocno, zaczęto budować istniejące do dzisiaj zakłady chemiczne w Mościcach.
Bilans dwudziestolecia w roku 1938 przedstawiał się jeszcze bardziej imponująco - powstał Centralny Okręg Przemysłowy, do jednostek lotniczych zaczęły trafiać pierwsze bombowce „Łoś"- samoloty budzące swoją nowoczesną konstrukcją międzynarodowe zainteresowanie, bardzo dobrą opinią w świecie cieszyły się motocykle „Sokół”, słynne wełny bielskie kupowali od nas Anglicy.
To tylko kilka osiągnięć kraju, który po ponad stu latach niewoli z trzech zupełnie różnych części — rosyjskiej, austriackiej i pruskiej, zrastał się w jeden organizm.
Oczywiście wielu rzeczy zrobić się nie udało, wieś była biedna i zacofana, polityka wobec mniejszości narodowych pozostawiała dużo do życzenia, paraliżujące kraj kłótnie parlamentarnych ugrupowań politycznych doprowadziły w '26 roku do przewrotu majowego.
Bilans dwudziestolecia międzywojennego wypada jednak imponująco - tym bardziej że praktycznie trwało ono lat osiemnaście, bo od kończącego wojnę polsko-bolszewicką traktatu ryskiego z 1921 r. Co więcej, w latach 1929-36 Polska, podobnie jak reszta zachodniego świata, z trudem walczyła z wielkim kryzysem.
Powtarzam, bilans był imponujący wyłączywszy jedno — sytuację geopolityczną. Tylko z jednym sąsiadem, Rumunią, II RP miała przyjazną granicę, a podpisane międzynarodowe porozumienia w 1939 roku okazały się nic nie warte.
Sukces III RP
Dlatego za największe osiągnięcie ostatnich dwudziestu lat należy uznać pozycję międzynarodową III RP. To niewątpliwa zasługa kolejnych rządów. Niezależnie bowiem od opcji i postsolidarnościowe gabinety i postkomunistycza lewica konsekwentnie dążyły do integracji kraju z zachodnimi strukturami. W rezultacie Polska stała się członkiem dwóch najważniejszych międzynarodowych organizacji - NATO oraz Unii Europejskiej. Można oczywiście narzekać na tę ostatnią. Faktem jest jednak, że od bardzo dawna nasze gwarancje bezpieczeństwa nie wyglądały tak dobrze jak teraz.
Za sukces uznałabym także polską politykę wschodnią. Potrafiliśmy nie tylko nawiązać przyjacielskie stosunki z najbliższymi sąsiadami: Litwą, Białorusią i Ukrainą, ale Warszawa naprawdę stała się na arenie międzynarodowej adwokatem, szczególnie dwóch ostatnich państw, realizując w ten sposób zarówno prometejskie założenia II Rzeczypospolitej, jak i powojenną ideę Juliusza Mieroszewskiego UBL, suwerennych państw Ukrainy, Białorusi i Litwy.
Co więcej, polska akcja w 2004 roku, kiedy to Warszawie udało się przekonać Zachód do poparcia ukraińskiej pomarańczowej rewolucji dowiodła, iż polscy politycy potrafią być na arenie międzynarodowej skuteczni.
Ostatnie osiągnięcie to przeforsowany wspólnie ze Szwecją na forum Unii Europejskiej program „Partnerstwo Wschodnie”, skierowany do sześciu państw byłego ZSRR: Armenii, Azerbejdżanu, Białorusi, Gruzji, Mołdawii i Ukrainy. To jednak, czy stanie się on kolejnym sukcesem, będzie zależało od realizacji, czyli także konsekwentnych i solidarnych starań wszystkich polskich polityków.
Największa słabość
Tu przechodzimy do największej, moim zdaniem, słabości, żeby nie powiedzieć klęski minionego dwudziestolecia. Głównego powodu, dla którego bilans wewnętrzny III RP przedstawia się zdecydowanie gorzej niż polityka zagraniczna, jest brak odpowiedzialnej klasy politycznej.
Przecież tak naprawdę udało się nam osiągnąć rzecz wspaniałą. Właściwie to Polska rozpoczęła zmiany, które w rezultacie doprowadziły do upadku komunizmu. Jak to zwykle u nas, nie obyło się bez najwyższej interwencji. Bez wyboru Karola Wojtyły na papieża i jego słynnej pielgrzymki rozpoczętej 2 czerwca 1979 roku (nb. za chwilę minie jej 30. rocznica) nie byłoby sierpnia 1980, a w konsekwencji III RP i fundamentalnych zmian na europejskiej scenie. Upadek muru berlińskiego, czechosłowacka aksamitna rewolucja, wybicie się na niepodległość Państw Bałtyckich miały oczywiście jeszcze inne przyczyny, ale tak naprawdę wszystko zaczęło się w Polsce.
Polakom udało się nie tylko zmienić ustrój polityczny. Reformę Leszka Balcerowicza można w zasadzie porównać z przedwojennymi działaniami Grabskiego. Jej szybkie i sprawne wprowadzenie najprawdopodobniej ustrzegło Polskę od kłopotów, z jakimi borykają się nasi sąsiedzi w krajach, których rządy bały się ryzyka zbyt restrykcyjnych decyzji ekonomicznych. Reforma została przeprowadzona dzięki zgodnemu poparciu wszystkich politycznych sił, czyli rządu, parlamentu i prezydenta. I właśnie takiej zgodnej współpracy polityków w sprawach istotnych dla najjaśniejszej Rzeczypospolitej najbardziej mi brakuje.
Zmarnowane szanse
Jeżeli z bliska przyjrzymy się minionym 20 latom, zaskakuje nas liczba zmarnowanych szans wynikających z osobistych animozji, waśni niedawnych sojuszników, partyjnych sporów. Walka Lecha Wałęsy i premiera Tadeusza Mazowieckiego o prezydenturę. Późniejsze słynne wspieranie przez prezydenta Wałęsę lewej nogi, kłótnie w postsolidarnościowym obozie, które sprawiły, że w pierwszych naprawdę wolnych wyborach '91 roku postkomunistyczny SLD dostał tylko 2 mandaty mniej niż Unia Demokratyczna.
W następnym parlamencie postkomuniści zdobyli już zdecydowaną większość miejsc i stworzyli własny gabinet. Nieco później legendarny przywódca „Solidarności” Lech Wałęsa przegrał walkę o prezydenturę z młodym „aparatczykiem” Aleksandrem Kwaśniewskim. Do pełnego obrazu brakuje tylko niesławnego upadku gabinetu Hanny Suchockiej.
Niestety, wygląda na to, że wszystkie te historie niczego niegdysiejszych sojuszników z podziemia nie nauczyły.
Wyniszczające spory byłych solidarnościowców obserwujemy do dzisiaj. Na nic się zdały wyraźne życzenia elektoratu. W 2005 roku PO i PIS nie były w stanie stworzyć rządzącej koalicji. Łatwiej było dogadywać się, czy to z postkomunistami, czy z podejrzanymi partiami typu LPR i Samoobrona, niż przezwyciężyć własne ambicje. Skończyło się kolejnymi przyspieszonymi wyborami parlamentarnymi i trwającą do dzisiaj morderczą walką dawnych kolegów. Walką, która sprawia, że teraz Polska traci szanse przypomnienia światu o swoich zasługach w obaleniu komunistycznego systemu.
Obchody 20. rocznicy pierwszych w miarę swobodnych wyborów stały się bowiem okazją do kolejnych przepychanek pomiędzy premierem i prezydentem. Zamiast zgodnie organizować uroczystości, na które należało zaprosić wszystkich możnych tego świata od prezydenta USA poczynając (5 czerwca Barack Obama będzie w Niemczech), zamiast skupić się na promocji i międzynarodowym nagłaśnianiu polskiej, a właściwie światowej rocznicy, mamy kolejny żenujący spektakl i dwie uroczystości — jedną rządową w Krakowie, a drugą „solidarnościowo”-prezydencką w Gdańsku. I proszę mi nie tłumaczyć, że wszystko przez nieodpowiedzialnych związkowców. Gdyby rząd i prezydent potrafili się w kwestii wspólnych obchodów rocznicy porozumieć, niestraszne byłyby jakiekolwiek manifestacje.
Ważniejsze jest jednak podkreślanie różnic, obliczone na przyszłoroczne wybory prezydenckie, niż solidarne działanie ku pożytkowi wszystkich.
Rzecz pospolita?
Niestety ten brak troski o wspólne dobro, brak propaństwowego myślenia widać właściwie na wszystkich szczeblach władzy. Nie ceni się ludzi za fachowość, ale za partyjną przynależność. To jest główne kryterium obsadzania ważnych posad w państwowych instytucjach. Nie interes kraju, a partii.
Rozmawiałam niedawno z młodym, wykształconym na Harvardzie urzędnikiem jednego z resortów gospodarczych. Właśnie złożył wymówienie. Miał dosyć przyglądania się spółkom skarbu państwa, których rady nadzorcze traktowane jako łup kolejnych rządzących ekip składają się nie z fachowców, ale z partyjnych nominantów. W efekcie dochodzi do takich wypadków jak wtedy, gdy któraś Rada Nadzorcza KGHM, zamiast w Lubinie, wylądowała w Lublinie. Członkowie tego ciała nie wiedzieli bowiem, gdzie dokładnie znajdują się nadzorowane przez nich zakłady.
Podobnie ma się sprawa np. z publicznymi mediami i wszystkimi instytucjami znajdującymi się w zasięgu władzy ludzi wybranych przecież w wolnym, demokratycznym głosowaniu.
Przepraszam, ale cytowany do znudzenia fragment sienkiewiczowskiego „Potopu” o Rzeczypospolitej jako postawie czerwonego sukna często wydaje się naczelną dewizą rządzących — od centrum poczynając, na lokalnych samorządach kończąc.
W 1988 roku współpracowałam z podziemną „Solidarnością” w Nowej Hucie. Do słynnego kościoła w Mistrzejowicach przyjechali wówczas z pomocą przedstawiciele hiszpańskich Kortezów. Pytali współpracujących pod skrzydłami śp. ks. Jancarza hutników i intelektualistów, czy przygotowują się do przejęcia władzy, czy mają wykształconych ekonomistów, przyszłych dyplomatów, polityków. Słuchałam tego jak bajki o żelaznym wilku, myśląc o naiwności Hiszpanów, przewidujących szybki upadek komunizmu. Jednak to oni mieli rację, w maju '88 roku rozpoczęły się strajki, które doprowadziły do obrad Okrągłego Stołu i wyborów 4 czerwca 1989 roku. Nie byliśmy przygotowani.
Zdrowy patriotyzm
W dodatku hekatomba II wojny światowej i jeszcze bardziej niż wojna demoralizujący okres PRL sprawiły, że w '89 roku zabrakło nam nie tylko fachowców. Zabrakło ludzi odpowiedzialnych, potrafiących nie w jednym zrywie, ale długiej, żmudnej pracy poświęcić własne ambicje dla dobra Polski.
Etos taki nie był zresztą popularny, szybko zapanowała równie wyniszczająca moda na antypatriotyzm. Duma z własnej historii, nie ślepa, ale uznająca, że przy wszystkich słabościach potrafimy zdobyć się na wielkość, miała jakoby grozić niebezpiecznym nacjonalizmem. A przecież zdecydowanie łatwiej znosić wyrzeczenia w imię dobra swego kraju niż w imię dosyć enigmatycznego interesu zjednoczonej Europy.
Polska ma do odegrania swoją, wcale niemałą rolę w europejskiej wspólnocie, ale tylko Polska mająca poczucie własnej wartości i potrafiąca bronić własnych przekonań jest dobrym członkiem Unii Europejskiej. Nie chodzi bowiem o to, aby być w, jak to określa minister Sikorski europejskim „mainstreamie”, ale aby starać się tym głównym nurtem współkierować.
Mimo wszystkich wymienionych słabości mamy na to wszelkie szanse. Jeżeli je wykorzystamy, bilans mienionego dwudziestolecia będzie zdecydowanie korzystny.
opr. mg/mg