Platforma wygrała eurowybory, ale minimalnie. Jej różnica w stosunku do wyniku PiS wynosi tylko 0,9 procenta. O wiele istotniejszy jest fakt, że ugrupowanie Donalda Tuska „pożarło” sporą część zarówno elektoratu „Trzeciej drogi” jak i „Lewicy”. Będzie to miało niestety bardzo niedobre konsekwencje dla ludzi wierzących w Polsce – pisze felietonista Opoki Piotr Semka.
Wybory do parlamentu Europejskiego zakończyły swoisty trójskok polityczny. Zaczął się on wyborami do sejmu 15 października zeszłego roku, kontynuowany był wyborami samorządowymi 7 kwietnia br. i znalazł swój finał w eurowyborach 9 czerwca.
Po tym maratonie na rok odpoczniemy od politycznych emocji. W teorii oczywiście odpoczniemy, bo już od jesieni wszystkie najważniejsze partie będą ogłaszać swoich kandydatów prezydenckich. Ale to za parę miesięcy. Póki co popatrzmy na scenę polityczną i zastanówmy się nad konsekwencjami tego politycznego trójskoku dla polityki państwo – kościół.
Platforma wygrała eurowybory, ale minimalnie. Jej różnica w stosunku do wyniku PiS wynosi tylko 0,9 procenta. O wiele istotniejszy jest fakt, że ugrupowanie Donalda Tuska „pożarło” sporą część zarówno elektoratu „Trzeciej drogi” jak i „Lewicy”. Będzie to miało niestety bardzo niedobre konsekwencje dla ludzi wierzących w Polsce.
Wielu Polaków miało nadzieję, że PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza, a w mniejszym stopniu „Polska 2050” Szymona Hołowni będzie pełnić rolę hamulcowego w kwestiach światopoglądowych. Częściowo to się spełniło. Jak na razie sprzeciw Hołowni i Kosiniaka-Kamysza zablokował przeprowadzenie projektów Platformy mających wprowadzić faktyczną dostępność aborcji na życzenie. Już jednak w kwestii aroganckiego traktowania przez Ministerstwo Edukacji lekcji religii w polskich szkołach – „Trzecia droga” jak się wydaje była bezradna.
Obie partie nie reagują też na faktyczne sposoby zamieniania w pusty zapis konstytucyjnych gwarancji dla wolności sumienia lekarzy w polskich szpitalach w kwestii aborcji. To, że Platforma zdobyła tak łatwo sporą część wyborców „Trzeciej drogi” bez najmniejszych prób złagodzenia antykatolickiego zapału np. minister Barbary Nowackiej oznacza, że Platforma może nie mieć żadnego powodu do mitygowania tych, którzy w rządzie marzą o „opiłowywaniu katolików”.
Jeszcze gorszym prognostykiem jest faktyczne przejmowanie przez partię Tuska wyborców lewicy. Platforma chcąc kontynuować ten proceder może przyjmować hasła rewolucji obyczajowej, które cynicznie kradnie z politycznego arsenału Włodzimierza Czarzastego i Adriana Zandberga. Teoretycznie rozsądek powinien nakazywać Donaldowi Tuskowi pewne złagodzenie kursu. Kolejne oznaki przechyłu w lewo PO rozsadzają koalicję. A jeśli koalicja się zacznie sypać, to Platforma straci większość sejmową. Tyle, że do nowych wyborów są jeszcze trzy lata.
Tusk może uważać, że wpierw pożre przystawki z obozów Kosiniaka-Kamysza i Hołowni, a potem ewentualnie złagodzi swoją linię obyczajową. Rozumowanie niby sprytne, ale nie bierze pod uwagę, że większościowa koalicja PO – Trzecia Droga – Lewica może się po drodze rozsypać. I co wtedy? Póki co polscy biskupi z komisji wspólnej rządu i Episkopatu czekają już ponad pół roku na choćby jedno spotkanie z przedstawicielami rządu Tuska. W obozie PO wciąż panuje przekonanie, że arogancja wobec ludzi wierzących bardzo się opłaca.