Pamięć o trudnej historii Polski dzieli Polaków, a podziały przebiegają zazwyczaj po liniach sympatii politycznych. Czy musi tak być? Czy historia nie może skłaniać do zastanowienia się nad tym, jak nie popełniać po raz kolejny błędów, które popełnili nasi przodkowie? A gdy ustalenie faktów historycznych jest niemożliwe, być może wypada po prostu zamilknąć, a nie raz po raz wszczynać polityczny rwetes?
Pomniki, które stawiamy na naszych placach i ulicach, powinny nas przede wszystkim jednoczyć wokół wspólnego dobra, jakim jest Polska – nasza ojczyzna. Co jednak, gdy zamiast jednoczyć, są raczej deklaracją takich czy innych przekonań? To trudne pytanie, zwłaszcza gdy chodzi o pomniki upamiętniające tych, którzy zginęli pełniąc służbę publiczną. Niedawny incydent pod pomnikiem smoleńskim, gdy jakiś polityczny harcownik zamieścił wieniec z napisem szargającym pamięć Lecha Kaczyńskiego, pokazuje jak niektórzy nie umieją uszanować ani uczuć osób żyjących, ani pamięci o zmarłych. Polityka nie może być usprawiedliwieniem dla takich zachowań.
Kim był ów polityczny chuligan, liczący na to, że wsadzi kij w mrowisko? Kto ośmielił się taki wieniec zamieścić pod pomnikiem ofiar katastrofy? Podobno to nie pierwszy raz, bo wieńce z napisami, oskarżającymi Lecha Kaczyńskiego o sprawstwo katastrofy smoleńskiej pojawiały się tam już wcześniej. Mało tego, obecnie w Internecie roi się od wpisów żądających od prokuratury przykładnego ukarania … Jarosława Kaczyńskiego, który usiłował ten obraźliwy napis usunąć. Tak jakby problemem było to, że stara się ochronić dobre imię swego zmarłego brata, a nie to, że jakiś polityczny chuligan systematycznie to imię szarga. Jak zatrzymać ten polityczny obłęd?
Może po prostu trzeba uciec z Warszawy i pojechać nie w Bieszczady, ale równie daleko w góry. W Beskidzie Żywieckim, schowana w głębokiej i długiej dolinie, jest miejscowość o frapującej nazwie Rycerka. Tu przed laty stanął pomnik kpt. Zbigniewa Plewy, żołnierza WOP, który zginął na służbie w 1947 r. Można oczywiście poruszać demony przeszłości i udowadniać, że ówczesne Wojsko Polskie było całkowicie zależne od sowieckich władz. Faktem jest jednak, że dla młodego, zaledwie dwudziestotrzyletniego mężczyzny, polityka nie miała większego znaczenia. Chciał po prostu służyć Polsce. Został skierowany do pełnienia obowiązków jako komendant strażnicy WOP. Został zastrzelony po zaledwie miesiącu służby w Rycerce Kolonii.
Dla upamiętnienia jego śmierci, nieco poniżej dawnej strażnicy WOP, postawiono w 1964 r. pomnik. Przez wiele lat stał tu, jako wspomnienie kpt. Plewy i dwóch żołnierzy, którzy zginęli razem z nim. Potem, ze względu na duże niejasności związane z okolicznościami tej śmierci, monument został usunięty. Cała historia jest zbyt skomplikowana, żeby ją tu opowiedzieć, a towarzyszące jej pytania wydają się niemożliwe do rozstrzygnięcia w oparciu o materiały archiwalne. Zainteresowanych odesłać można do akt IPN oraz książki „Prawda na granicy” Tadeusza Kwiędacza, które prezentują diametralnie odmienne interpretacje zdarzeń na granicy. Rzecz w tym, że nie wszystko musi być polityką. Mieszkańcy wsi i byli żołnierze WOP stawiając pomnik nie mieli intencji politycznych, chcieli tylko wspomnieć tych, którzy tu służyli, broniąc granic Polski. Dziś w miejscu dawnego pomnika kpt. Plewy stoi pomnik poświęcony wszystkim obrońcom polskich granic. Nie dzieli ich na lepszych i gorszych i nikomu nie przeszkadza, a nieraz pojawiają się pod nim kwiaty – jako oznaka szczerej pamięci i wdzięczności. Czy trzeba jechać aż na koniec Polski, aby zrozumieć, że choć spieramy się w kwestiach politycznych, choć podziały polityczne są bardzo głębokie, możemy szanować się jako Polacy? A pamięć o zmarłych powinna być święta i nie powinna służyć politycznym porachunkom.