Na temat energetyki jądrowej i jej przyszłości w naszym kraju
Prognozy dotyczące produkcji energii elektrycznej zakładają wybudowanie w Polsce elektrowni jądrowej. Nie jest pewne, czy nastąpi to w roku 2010 czy 2020, ale podobno do tego czasu Polska będzie miała swoją elektrownię jądrową, i to z dwóch podstawowych powodów: po pierwsze, żeby oszczędzać polski węgiel i środowisko, które jest niszczone przez spalanie tego węgla, po drugie, żeby zwiększyć nasze bezpieczeństwo energetyczne i wykluczyć możliwość zakręcania gazowego kurka przez dostawcę gazu.
Za wyjątkiem Białorusi wszystkie kraje ościenne Polski posiadają swoje elektrownie jądrowe. W latach 70. komuniści rozpoczęli budowę takiej elektrowni w Żarnowcu, ale jej zaniechano, a koszty nieudanego eksperymentu pochłonęły około jednego miliarda dolarów. To dużo pieniędzy, ale może nawet lepiej, że tak się stało, gdyż dzięki temu uniknęliśmy prawdopodobnie większej katastrofy. Przez lata budowy obiegały Polskę wieści o panującym tam brakoróbstwie, typowym zresztą dla gospodarki komunistycznej. Na terenie niedoszłej elektrowni uruchomiono w ostatnich latach fabrykę chipsów.
Pomyślna przyszłość energetyki jądrowej w skali całego świata nie jest jednak sprawą tak całkiem oczywistą. Wprawdzie w ubiegłym roku został zakończony wspólny projekt Europejskiego Ciśnieniowego Reaktora Wodnego — superbezpiecznego i nowoczesnego — nie uspokoiło to jednak wcale Partii Zielonych w Niemczech, która domaga się wycofania z eksploatacji do roku 2010 wszystkich czynnych obecnie reaktorów.
Obok zagrożenia radioaktywnym skażeniem w razie awarii problemem, z którym do tej pory nie bardzo się uporano, jest uboczna produkcja odpadów radioaktywnych, wynosząca w krajach Unii Europejskiej 50 tys. ton rocznie. Zarówno składowanie, jak i transport tych odpadów powodują w państwach Unii demonstracje i napięcia społeczne, które nie pozostają bez wpływu na stosunki polityczne w tych krajach. Stale przypomina się także, iż sprawność elektrowni jądrowych wynosi tylko 30—40 proc., cieplnych 50—60 proc., natomiast wodnych 80—90 proc. Tymczasem Niemcy czerpią 30 proc. energii elektrycznej z elektrowni jądrowych, a Francja aż 80 proc.
Jakkolwiek nuklearny przemysł energetyczny liczy sobie zaledwie 40 lat, naukowcy twierdzą, że jego awaryjność została sprowadzona do minimum, łącznie z zagrożeniami, które mógłby spowodować człowiek opanowany szaleńczą manią zniszczenia elektrowni i znajdujących się w zasięgu katastrofy setek tysięcy istnień ludzkich. Zdaniem uczonych dalsze istnienie tego przemysłu oraz jego rozwój są dla ludzkości niezbędne — najpierw z powodu przegrzania atmosfery spalaniem węgla i ropy oraz stałego wzrostu efektu cieplarnianego, następnie ze względu na kurczenie się zasobów innych surowców energetycznych.
Niezależnie od tego, jak potraktować te prognozy, w świadomości ludzkiej tkwi lęk przed skutkami katastrofy, jaka wydarzyła się w Czarnobylu 13 lat temu. Ukraina do dziś dźwiga ten „garb”, z którego skutkami praktycznie nigdy się już nie upora. Spora część kraju — około 100 tys. km kw. powierzchni — uległa wówczas nieodwracalnemu właściwie skażeniu. Trzeba było przesiedlić i wciąż przesiedla się mieszkańców skażonych terenów; osłoną socjalną i opieką medyczną otoczono kilka milionów poszkodowanych ludzi. Straty materialne od czasu katastrofy do dziś pochłonęły już około 120 miliardów dolarów.
Do osób, które w większym lub mniejszym stopniu ucierpiały na skutek awarii, można by zaliczyć połowę ludności Ukrainy, ale także wielu ludzi na Białorusi, w krajach nadbałtyckich, w Polsce, w Skandynawii, a także w innych krajach Europy.
Rozmiar szkód mógł być niewątpliwie mniejszy, gdyby rząd sowiecki w porę poinformował własną ludność, a także mieszkańców krajów ościennych, co się właściwie stało w elektrowni czarnobylskiej owego kwietniowego dnia 1986 roku. Przez kilka dni, zaraz po wybuchu reaktora, kiedy promieniowanie było najbardziej zabójcze, odpowiedzialne czynniki rządowe milczały. Tymczasem do atmosfery przedostało się 40 razy więcej substancji radioaktywnych aniżeli w czasie wybuchu bomb atomowych w Hiroszimie i Nagasaki, między innymi jod, cez i stront.
Zbrodniczość systemu komunistycznego uwypukla jeszcze fakt, że niedługo po wybuchu, kiedy należało siedzieć w domu, by nie narażać się na napromieniowanie, na ulice Kijowa wyprowadzono dziesiątki tysięcy ludzi, gdyż odbywał się wyścig kolarski.
Bezpośrednie skutki awarii spowodowały śmierć kilku tysięcy osób, nikt jednak nie prowadzi statystyk zgonów spowodowanych przez chorobę popromienną. Nie rejestruje się także na Ukrainie ani w innych krajach zwiększonej zachorowalności na leukemię, anemię, choroby tarczycy czy zmiany w układzie immunologicznym.
Związek Ofiar Czarnobyla na Ukrainie podaje, że osób poszkodowanych, które wymagają opieki lekarskiej, jest 3,2 mln — w tym ponad milion dzieci. Tymczasem środki finansowe przeznaczane na leczenie są coraz mniejsze, choć stale rośnie liczba zachorowań i śmiertelność.
Naukowcy twierdzą, że najbardziej skażonych terenów nigdy nie da się już oczyścić. Nie wiadomo także, jak długo wody spływające do Morza Czarnego będą nasycone ołowiem, rtęcią i kadmem, metalami niebezpiecznymi dla szpiku kostnego.
Zwolennicy energii nuklearnej uważają, iż w nowych typach reaktorów awarie w rodzaju czarnobylskiej są wykluczone. Przyznają natomiast, iż reaktory w rękach Sowietów mogły być swego rodzaju bombami z opóźnionym zapłonem, czego jednak nie można absolutnie powiedzieć o elektrowniach jądrowych budowanych na Zachodzie. A jeśli się mylą?
KS. STANISŁAW TKOCZ
s