Artykuł z tygodnika Echo katolickie 34 (738)
Polska historia, jak zresztą dzieje innych krajów, naznaczona jest nie tylko własnym działaniem naszych rodaków, ale również wpływami ościennych państw, często bardzo skutecznych.
Nie trzeba odwoływać się do zamierzchłej historii XVIII w., wystarczy tylko wspomnieć wydarzenia sprzed 70 lat, gdy w Moskwie podpisywano sławetny pakt Ribbentrop - Mołotow, zawierający również tajny protokół dotyczący podziału ziem polskich pomiędzy oba kraje ościenne. Pakt, podpisany w Moskwie 23 sierpnia 1939 r., stanowił faktyczne przesądzenie podziału stref wpływu w Europie Środkowej oraz właściwe potwierdzenie planów rozbioru państwa Polskiego. Nie chodzi mi jednak o przypominanie znanego dzisiaj powszechnie faktu, lecz raczej o zwrócenie uwagi na jego swoiście tajemniczy charakter (w tajnym protokole jest to wyraźnie podkreślone).
Przeglądając różne wypowiedzi ludzi w sondach ulicznych, czy też czytając komentarze na forach internetowych, odnosi się przejmujące wrażenie, iż większość jest przekonana o całkowitej transparentności, czyli jawności i przejrzystości działań polityczno - ekonomiczno - społecznych, do tego stopnia, że każdy wypowiadający się jest przekonany o pełnym poinformowaniu o tym, co dzieje się w życiu publicznym. Dominujący przy tym obraz mediów, będących swoistym sumieniem narodu i bacznym obserwatorem poczynań ludzi władzy i pieniędzy, dopełnia owego przekonania, bo wszak „media dzisiaj nie mogą kłamać”. Jeśli ktoś posiada inne zdanie, wówczas pokazuje się go palcem i wyśmiewa, że jest zwolennikiem spiskowej teorii dziejów. Problem jednakże w tym, że większość wydarzeń historycznych za swoją kanwę ma właśnie owe spiskowanie. Przykład paktu Ribbentrop - Mołotow, tajnego ze swojej natury, jest tutaj znamienitym przykładem.
Większość historyków podkreśla jego naturalną łączność z zawartym 17 lat wcześniej w Rapallo układem o współpracy militarnej i gospodarczej pomiędzy ZSRS a Niemcami hitlerowskimi. Jeśli owa łączność występuje, to zatem co działo się pomiędzy 1922 a 1939 r.? Zapewne powiedzieć można, że toczył się jakaś proces dyplomatyczny, z natury swojej niejawny. Zatem pomiędzy dwoma krajami, otaczającymi trzeci, przez 17 lat odbywała się debata, co zrobić z leżącym pomiędzy nimi państwem. O tej debacie naturalnie trzecie państwo miało się nie dowiedzieć. Mamy tutaj do czynienia z klasycznym spiskiem. Spiskiem przeciwko suwerennemu państwu. Oczywiście, można powiedzieć, że jest to naturalna kolej rzeczy w dyplomacji, z natury swojej nastawionej na dyskrecję. Tylko, że rzecz dotyczy społeczności nieświadomej, jaki los szykują jej sąsiedzi. Zatem spisek. Dyplomacja jest bardziej cywilizowanym imieniem spiskowania i knucia. Dokonuje się wszak w zaciszu gabinetów, dzięki czemu społeczności poznają dopiero jej owoc, gdy wszystko zostanie już ustalone. Biorę pod uwagę przecieki i działania służb wywiadowczych, ale to tylko dobitniej pokazuje, że właśnie spiskowa teoria dziejów jest jedyną trzymającą się spójnie wykładnią biegu rzeczy.
Kiedy wspomina się o spiskowej teorii dziejów, wówczas z politowaniem niektórzy kręcą nosami, ponieważ wyobrażamy sobie zazwyczaj, że są to ludzie pochowani w czeluściach ziemi, niecnie knujący przeciwko nam, chcący nas zmieść z powierzchni ziemi w imię swoich własnych idei czy pomysłów. Tymczasem spiskowość polega przede wszystkim na tajemnicy, czyli braku dostępności dla szerszego ogółu członków społeczności do planów rozwoju czy przekształceń naszej rzeczywistości. Innymi słowy owymi spiskowcami wcale nie muszą być „niecne kreatury”, ale ludzie ubrani w dobre garnitury i wiążący pod śnieżnobiałymi kołnierzykami gustowne i dobrane krawaty, a celem ich wcale nie musi być „ujarzmianie niewolnicze” szerokich mas ziemskich, ale chociażby planowanie rozwoju świata poprzez odpowiednią stymulację popytu na dane towary. Nie ma w tym nic dziwnego, bo wszak producenci mogą łączyć się w korporacje. Ale udział w takich spotkaniach ludzi z kręgów politycznych oraz przedstawicieli agend instytucji międzynarodowych, takich jak np. Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy ONZ, stawia pod znakiem zapytania stricte ekonomiczny charakter owych spotkań. Szczególnie gdy uczestnikami ich są politycy z różnych, często skrajnych pozycji parlamentarnych. Można wątpić, że łączy ich w tym momencie troska o losy świata czy też chęć wymiany poglądów przy filiżance herbatki i lampce koniaczku. Może ktoś powiedzieć, że to fajny scenariusz na film sensacyjny. Tak, scenariusz realizowany na spotkaniach tzw. Grupy Bilderberg. Nie do końca jasna jest lista uczestników tych spotkań, choć znajdują się na niej ludzie związani z władzą, finansami i zarządzaniem największych mocarstw światowych oraz przedstawiciele licznych międzynarodowych koncernów. Zastanawiająca jest również pozycja w ramach różnych instytucji europejskich tzw. rad mędrców, którzy zgodnie z założeniami mają wytyczać kierunki i cele rozwojowe naszego kontynentu. Innymi słowy mają stymulować rozwój społeczności europejskiej bez pytania się ludzi o zdanie.
Niestety, już od czasów przedchrześcijańskich obecna jest w kulturze naszego kontynentu swoista tkanka rakowa, jaką jest myślenie w kategoriach gnozy. Skrótowo ujmując, gnostycy uznają, że istnieje jakaś wiedza tajemna, dostępna tylko nielicznym, mająca wręcz zbawczy wpływ na dzieje świata. Gnostyk, poznawszy tę wiedzę, pragnie wprowadzić ją w życie, aby świat stał się miejscem zbawienia dzikiego motłochu, niemającego dostępu do tego, co zbawcze. Uzurpuje on sobie prawo do wyznaczania kolein świata, zgodnie z własną ideologią. Odrzuciwszy element boski, otrzymujemy Wielkiego Ideologa (pozytywizm Augusta Comte'a), który jak demiurg tworzy nową tkankę społeczności. Tylko że w tym wydaniu lud jest materiałem, który bezwolnie jak glina przyjmuje narzucone mu (przy pomocy mediów) kształty. Dlatego warto czasem przyjrzeć się dokładnie, kto z kim przystaje, aby nie być zadziwionym rozwojem wypadków. Bo przy nich pakt Ribbentrop - Mołotow to po prostu małe piwo.
opr. aw/aw