O stowarzyszeniu "Polska Jest Najważniejsza"
Każdego roku w okolicach uroczystości Wszystkich Świętych epatowani jesteśmy informacjami o działaniach policji i służb porządkowych, mających na celu ukrócenie procederu kradzieży wiązanek i zniczy, które ludzie stawiają na grobach swoich bliskich. I nie ma wśród nas człowieka, który z obrzydzeniem nie pokiwałby głową nad ludźmi trudniącymi się tym procederem złodziejskim.
Mamy nawet w naszym polskim języku ustalony termin na ich określenie. Nazywamy ich po prostu hienami cmentarnymi. O tyle jest to określenie pejoratywne, iż rzeczone osoby kradną przedmioty, które same w sobie posiadając nikłą wartość materialną, są jednak wyrazem naszego wnętrza i uczuć kierowanych w stronę tych, którzy odeszli. Ta odraza to nie tylko wyraz jakichś estetycznych smaków, ile raczej głębokie etyczne oburzenie, że można niszczyć coś, co jest wyrazem najgłębszych uczuć. O ile jednak potrafimy dostrzec tę moralną ohydę w tym przypadku, o tyle w innych przychodzi nam to trudniej. A z postawą hieny spotykam się znacznie częściej, niż nam się to wydaje. Także w sferze politycznej.
Kilka dni przed pierwszą turą wyborów samorządowych zostaliśmy jako społeczeństwo poinformowani o odejściu z Prawa i Sprawiedliwości grupy posłów i eurodeputowanych, którzy założyli własną formację polityczną. Niby nic wielkiego się nie stało, gdyż polska scena polityczna zna podobne frondy i rozwody. Dzisiaj już mało kto pamięta odejście śp. Macieja Płażyńskiego czy też Zyty Gilowskiej z Platformy Obywatelskiej, jak również secesję Leszka Millera i tzw. betonu partyjnego z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Było i minęło, choć nieprzyjemne uczucia jakoś pozostały, nawet jeśli ci ostatni powrócili na przyjazne łono lewicowej partii. O ile jednak w przypadku tych rozstań nie odczuwało się zbyt wielkiego niesmaku, o tyle odejście Joanny Kluzik-Rostkowskiej i jej przyjaciół posiada w sobie pewien walor nieprzyjemności. I to nie tylko w sferze towarzyskiej. Tworząc bowiem stowarzyszenie „Polska Jest Najważniejsza” ugrupowanie owo sięgnęło po hasło z kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego. Cóż w tym jest niestosownego? Otóż na samym początku swojego istnienia stronnictwo owo rozpoczęło od kradzieży intelektualnej. W ferworze telewizyjnego spektaklu pod hasłem „kto dokopie mocniej Kaczorowi?” nieliczni tylko zwrócili na to uwagę. Można pominąć milczeniem fakt, iż dokonano tego także przeciwko warszawskiemu komitetowi honorowemu, który był w trakcie rejestracji stowarzyszenia o podobnie brzmiącej nazwie, a w którego pracach uczestniczyła jedna z secesjonistek, Elżbieta Jakubiak, doskonale zdając sobie sprawę z konfliktu, jaki wywołany zostanie przez przejęcie owego hasła. Odchodzący z PiS-u politycy wskazywali co prawda, że oni są twórcami owego sloganu wyborczego, jednakże każdy, kto zna chociaż trochę prawo prasowe, wie iż oddany do redakcji artykuł, staje się jej własnością (oczywiście po wypłaceniu pieniędzy twórcy) i każde jego użycie, nawet przez autora, wymaga zgody redakcji, chyba że warunki kontraktu stanowią inaczej. Hasło wyborcze również stało się własnością komitetu wyborczego, chociażby nawet jego autorem był sam Pan Bóg. Płynność kadr w komitetach nie jest również argumentem za użyciem hasła przez osoby odchodzące. W związku z tym można domniemywać, że mamy do czynienia z klasycznym przykładem zawłaszczenia, czyli zwykłą kradzieżą. Oczywiście okraszoną stwierdzeniami o stanie wyższej konieczności ratowania polskiej prawicy.
Jednakże najwyższy stopień hienizmu osiągnęli owi politycy, gdy ogłosili się spadkobiercami idei śp. Lecha Kaczyńskiego. Szczególnie, że dokonali tego przeciwko jego rodzonemu bratu. Pomińmy milczeniem fakt, iż nie zakończyła się nawet zwyczajowa w polskich rodzinach żałoba. Odrzucając jednak koneksje rodzinne, hienizm polityczny w tym przypadku staje się jeszcze bardziej odrażający i żałosny. Jeszcze nie tak dawno byliśmy epatowani przez media stwierdzeniami, że Lech Kaczyński nie potrafi nic zrobić bez własnego brata. Nawet w dniach po katastrofie smoleńskiej ludzie pokroju winiarza z Biłgoraja ogłaszali światu, iż winnym tragicznego zdarzenia jest Jarosław Kaczyński, ponieważ to on w rozmowie telefonicznej miał nakazać bratu lądowanie w trudnych okolicznościach przyrody. Logicznym więc byłoby uznać, że najlepszym spadkobiercą idei Lecha Kaczyńskiego jest jego brat, ponieważ on go we wszystkim instruował. Lecz pomijając owe stwierdzenie, a tylko pamiętając słowa byłego prezydenta, widać jasno, że zawłaszczenie pamięci o Lechu Kaczyńskim przez secesjonistów jest zwykłą kradzieżą. Ogłaszają oni bowiem, że wystąpili, ponieważ władzę w PiS-ie chciał przejąć Zbigniew Ziobro. Nawet jeśli tak byłoby, to nie jest to wbrew byłemu prezydentowi, ponieważ w ostatnim wywiadzie, udzielonym Łukaszowi Warzesze, a niedokończonym z powodu śmierci, Lech Kaczyński wyraźnie wskazuje, że pojawienie się byłego ministra sprawiedliwości w sferze politycznej było... jego autorskim pomysłem. Oznacza to, że w najprostszej postaci osoby z PJN kultywują pamięć idei Lecha Kaczyńskiego wbrew ideom Lecha Kaczyńskiego. W przypadku jednej z posłanek można mówić wręcz o syndromie Mieczysława Wachowskiego, choć z opóźnionym zapłonem. O ile ów zausznik Lecha Wałęsy zdołał zawładnąć nim za czasów jego prezydentury, o tyle osoba ta, usunięta z Kancelarii Prezydenta, zawłaszcza wizerunek byłego prezydenta po jego śmierci. Stąd wzięło się moje przekonanie o hienizmie politycznym, ponieważ zwierzęta te zazwyczaj żerują na padlinie.
Oprócz zwykłej kradzieży PJN na początku swojego istnienia popełni również grzech kłamstwa. Obwieszczając światu powstanie nowej formacji, jej szefowa oświadczyła, że nie może zawieść zaufania 8 mln wyborców, którzy jej zaufali. Jej czy kandydatowi na prezydenta Jarosławowi Kaczyńskiemu? Biorąc tylko pod uwagę przaśną arytmetykę, poparcie PiS-u w wyborach samorządowych, oscylujące w granicach 24% oznacza, że ludzie ci nadal wierzą prezesowi partii. Dodając do tego tych, którzy pozostali w domach (frekwencja była wszak niższa), jak i tych, którzy oddali swoje głosy na lokalne komitety, mamy do czynienia co najwyżej z kilkoma procentami elektoratu, który poszedł za PJN. Czy więc dla pijaru warto kłamać? Zresztą poziom magla widać w blogowej działalności Marka Migalskiego czy też wypowiedziach Michała Kamińskiego, który zapomniawszy oskarżanie go o wręcz nazistowskie przekonania tylko dzięki postawie PiS-u został szefem frakcji w europarlamencie, a dzisiaj sam na łamach prasy zagranicznej oskarża PiS o skrajną prawicowość. Mam wrażenie, że otrzymaliśmy po prostu kolejną wydmuszkę, nadętą pychą i przekonaniem o własnej doskonałości. Tylko z wydmuszki nic się nie urodzi. No, może troszeczkę smrodu.
opr. aw/aw