Na czarnej liście

Okazuje się, że w Polsce można sprawować funkcje publiczne pod jednym warunkiem: że nie ma się konserwatywnych przekonań. Przekonał się o tym niedawno wiceminister sprawiedliwości

Echo Katolickie 4/2014

XPS

Na czarnej liście

Okazuje się, że w Polsce można sprawować eksponowane funkcje publiczne, wolno działać w zgodzie z własnymi przekonaniami - o ile nie są to przekonania „konserwatywne”. Przekonał się o tym niedawno wiceminister sprawiedliwości Michał Królikowski.

Sprawa jest warta uwagi, ponieważ poprawność polityczna z niesłychaną bezczelnością wdziera się do wszystkich sfer życia. Także prywatnego. Ale po kolei.

Dzień po promocji wywiadu-rzeki pt. „Bóg jest większy”, jaki Michał Królikowski przeprowadził z abp. Henrykiem Hoserem, Andrzej Halicki na antenie radia TOK FM stwierdził, że minister Biernacki powinien zwolnić swojego zastępcę. Dlaczego? Ponieważ „jego poglądy, postawa i to, co czynił jako doradca ministra Gowina, jest całkowicie sprzeczne z tym, co jest istotą myślenia w Platformie”. Jakie jest więc myślenie PO? I co tak bardzo zabolało panów Halickiego i Żakowskiego? Jakie przestępstwa popełnił „ultrakonserwatywny” minister Królikowski, że stał się powodem politycznego ostracyzmu?

Niechciany minister

Michał Królikowski mimo swoich 37 lat jest już profesorem Uniwersytetu Warszawskiego. Jest doskonale wykształcony, z doświadczeniem na zagranicznych uczelniach. Powszechnie chwalony za fachowość, kompetencję i umiejętność współpracy. W 2006 r. został mianowany szefem Biura Analiz Sejmowych w Kancelarii Sejmu. Wspólnie z członkami komisji kodyfikacyjnej prawa karnego przygotowywał projekt wzmacniający ochronę dziecka poczętego. U boku Jarosława Gowina współtworzył blokadę ratyfikacji konwencji przeciw przemocy wobec kobiet. Jest ekspertem Konferencji Episkopatu ds. Bioetycznych. Jako pierwszy ostrzegał przed zagrożeniami związanymi z gender. To jednak nic w porównaniu z kolejnymi „zbrodniami” Królikowskiego.

Wiceminister jest oblatem benedyktyńskim, czyli świeckim zakonnikiem! Nie wypiera się także nieformalnych związków z Opus Dei. Najbardziej zabolało, że Królikowskiemu udzielił wywiadu znienawidzony przez mainstream abp Hoser. To nic, że rozmowa była planowana już trzy lata wcześniej, że dotyczyła - jak mówił autor książki - problemów, m.in. tego, „jak integralność życia wiarą powinna wpływać na postępowanie takich osób jak moja, która nie tylko funkcjonuje w sferze naukowej, ale także w sferze publicznej, gdzie staramy się o służbę obywatelom i przygotowywanie rozwiązań, które mają być dla obywateli dobre”. Najważniejsze, że abp Hoser jest na czarnej liście „Gazety Wyborczej” i Feminoteki oraz że zakaz zbliżania się został złamany.

Jak wiceminister traktuje swoją wiarę? Czy jest zwolennikiem dżihadu? Wtrącania feministek, gejów i lesbijek do więzień? Surowego karania za szerzenie genderyzmu w przedszkolach? Nie. „Moje poglądy nie odstają od wizji aksjologicznej, która jest zawarta w polskiej konstytucji” - tłumaczy M. Królikowski. A na antenie Telewizji Republika dodaje: „Bycie katolikiem oznacza, że należy starać się lepiej pracować, lepiej szanować innych, lepiej działać na rzecz dobra wspólnego. To nie jest nic strasznego, ale raczej coś pożądanego na stanowiskach urzędniczych”.

Powstaje pytanie: czy takie właśnie podejście do obowiązków publicznych zmroziło posła Halickiego? Jego przerażeniu warto się przyjrzeć, ponieważ dużo może nam powiedzieć o partii, którą reprezentuje.

Antychrześcijańska Europa

Przykład wiceministra Królikowskiego nabiera tym większego znaczenia w kontekście przypadków odnotowanych w innych krajach - wystarczy przypomnieć sobie casus Rocco Buttiglionego. Wypadki poprzedzające złożenie przez włoskiego filozofa rezygnacji z kandydowania na urząd komisarza UE ds. sprawiedliwości, wolności i bezpieczeństwa wzbudziły niebywałe emocje nie tylko we Włoszech. Przesłuchanie w komisji ds. wolności obywatelskich Parlamentu Europejskiego zakończyło się utrąceniem kandydatury przewagą jednego głosu. Powód? Jest praktykującym katolikiem i jego poglądy mogłyby się przyczynić np. do dyskryminacji homoseksualistów. Z analogiczną sytuacją mieliśmy do czynienia niedawno, gdy progejowskie, liberalne i sekularystyczne grupy uruchomiły zmasowaną kampanię przeciwko nominacji Maltańczyka dr. Tonio Borga na unijnego komisarza ds. zdrowia i obrony konsumentów. Powodem było to, że polityk przyjmuje katolickie poglądy na homoseksualizm, rozwody i aborcję oraz że wspiera działanie grupy „Gift of Life”, której celem jest uniemożliwienie legalizacji zabijania nienarodzonych dzieci na Malcie.

Takich i im podobnych sytuacji zapewne będzie przybywać. Eliminacja z życia publicznego aktywnych katolików, próby zakrzykiwania argumentów są znakiem lęku i bezradności wobec potężnego lobbingu pewnych środowisk. Czy mówiąc dosadniej: skarlenia tzw. elit.

Antychrześcijańskość Europy stała się faktem. Nie wróży to dobrze jej przyszłości. Niestety.

XPS


Okiem duszpasterza
KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI

Katolicy pod specjalnym nadzorem?

Po co idzie się do polityki? Aby reprezentować siebie czy wyborców? Czy człowieka można „wypreparować” z jego poglądów? I czy chcieliby tego wyborcy, którzy oddają głos na konkretną osobę, ponieważ odpowiadają im jej kompetencje, merytoryczność, ale też światopogląd, stosunek do spraw tak fundamentalnych, jak religia, rodzina, prawo moralne? Na pewno nie. „Do polityki idzie się po to, aby urządzać świat według własnych przekonań, oczywiście w ramach systemu demokratycznego - zauważa na łamach „Gościa Niedzielnego” ks. Marek Gancarczyk. I dodaje: „Jeżeli ktoś uważa, że prawda o świecie i człowieku głoszona przez Kościół jest najlepszą, to byłoby rzeczą niezrozumiałą, gdyby nie chciał jej wprowadzić w życie”. To oczywiste. Nikt nie dziwi się, gdy socjalista pragnie uszczęśliwić świat wyższymi podatkami czy legalizacją związków partnerskich, zaś przedstawiciel partii „zielonych” priorytetowo traktuje sprawy związane z ekologią. Tego oczekują od nich ludzie, którzy wybrali ich spośród innych kandydatów. Jeżeli grupa wyborców oddaje swój głos na człowieka jawnie deklarującego wrogość wobec chrześcijaństwa, głoszonego przez Kościół porządku społecznego - podpisuje się pod jego poglądami i decyzjami, które w ich imieniu podejmie, czy słowami, które wypowie. Dziwi zatem oburzenie co niektórych, że parlamentarzysta - katolik czy wiceminister - katolik otwarcie deklaruje swoją wiarę. Że jest konsekwentny w tym, czym żyje i co głosi. Jego też wybrali ludzie, którym ten, a nie inny światopogląd odpowiada. Co więcej: mają prawo oceniać jego decyzje, jak też żądać spójności w działaniu. Nienormalną sytuacją - z punku widzenia wyborców - jest zmiana barw klubowych w trakcie kadencji sejmu czy „rewolucja” światopoglądowa tuż po zajęciu ław budynku przy ul. Wiejskiej w Warszawie. Mają prawo czuć się oszukani.

To jednak tylko fragment większej całości.

Niestety, zjawisko - nazwijmy je umownie „kameleonizmem” (od nazwy gada przystosowującego kolory swojego ciała w zależności od barw otoczenia) - jest dość powszechne w naszym społeczeństwie. Poglądy są wymienne jak jednorazowe rękawiczki. Ich zmiana jest nader często powodowana aktualnie panującą koniunkturą, interesami, które akurat są do ugrania, uprzedzeniami czy zależnościami towarzyskimi. Wewnętrzny dualizm, zaszczepiony jeszcze w czasach komuny, ma się doskonale (w dzień bogiem była książeczka partyjna i „wierność ideałom socjalizmu”, w nocy chrzciło się dzieci i brało śluby w kościele). „Odjazd” od norm moralnych i społecznych, proponowany przez spadkobierców marksizmu-leninizmu, tylko utrwalił i pogłębił ów toksyczny stan. Dziś jego odmianą jest tzw. alekatolicyzm. „Wierzę w Boga, ale uważam że....” - i tu zwykle padają „mądrości” mające się do Ewangelii jak pięść do nosa. Dramat polega na tym, że alekatolicy nie widzą w tym żadnego dysonansu! Oni są tylko „otwarci”.

Jako ludzie wierzący dajemy narzucić sobie określony typ dyskursu, wedle którego „wiara jest sprawą prywatną” - tym trudniejszego do przyjęcia (i urągającego zasadom logiki), że np. wiara posła - skandalisty z Biłgoraja (w to, że największą przeszkodą w rozwoju Polski jest kler i zaściankowość, którego siłą sprawczą jest Kościół) czy przekonania pań z Feminoteki nie są ich sprawą prywatną. Konsekwentnie, przy wsparciu wielu ośrodków i potężnych grantów, są wprowadzane w życie, często wbrew woli większości Polaków.

Dlaczego mamy wstydzić się swoich przekonań? Milczeć, gdy zakłada się knebel politycznej poprawności osobom pragnącym głosować, decydować, układać programy w zgodzie z własnym sumieniem? Czy dlatego, że tak jest wygodniej - bo usprawiedliwia to naszą codzienną dwulicowość, światopoglądową migotliwość, wygodny, bo niezobowiązujący, selektywny alekatolicyzm? Bo chcemy być na siłę „otwarci” i nowocześni?

Świat należy do odważnych. Tak nas uczono kiedyś. Odwaga dziś nie jest w cenie. Dziś pewnie bardziej aktualne byłoby stwierdzenie: świat należy do tych, którzy potrafią się lepiej przystosować - tak mówił wójt z kultowego serialu „Ranczo”. Tylko że na lotnych piaskach nic nie da się zbudować. Zawsze znajdzie się ktoś, kto wewnętrzną linię oporu przesunie jeszcze bardziej na prawo czy lewo. A tchórze, jak to tchórze: niczym szczury z tonącego okrętu - zawsze jako pierwsi będą z niego uciekać. Zamiast go ratować.

Takie jest życie.

Echo Katolickie 4/2014

opr. mg/mg

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama